Świadectwo
|
|
Na dzisiejszy dzień proponuję
świadectwo moich przyjaciół: Ani i Zbyszka. Przeczytaj ten tekst powoli,
spokojnie i zaznacz sobie te miejsca, które Cię najbardziej dotykają,
mówią coś o Tobie, skłaniają mocno do refleksji nad Twoim życiem. Potem
w znany Ci już sposób wejdź w modlitwę, stań przed Bogiem z tym
wszystkim, co Cię poruszyło, powiedz Mu o tym. Niech to będzie modlitwa
dziękczynienia, prośby lub inna - zależnie od tego, do czego czujesz się
pociągany. Nie zapomnij na koniec zapisać sobie w dzienniku duchowym
najważniejszych refleksji z tej modlitwy.
|
|
29 maja 2004 wzięliśmy ślub –Zbyszek
i ja. Okazało się, że dzień który wybraliśmy, był wigilią Zesłania Ducha
Św. To odkrycie ucieszyło nas. Od początku wiedzieliśmy, że każde z nas
odnalazło swoją połówkę. Czuliśmy, jak bardzo Bóg nam błogosławi.
Wybrane przez nas czytania miały mówić zebranym w Kościele ludziom, że
chcemy, żeby to Bóg był najważniejszy w naszym życiu; że to On jest
pierwszy potem my. Chcieliśmy stać się narzędziami w Jego rękach, „żeby
ludzie widzieli nasze dobre uczynki i chwalili Boga”. 29 maja 2004
zawarliśmy z Nim przymierze, zupełnie świadomie. Wkrótce okazało się
jednak, że nie zdawaliśmy sobie sprawy, o co Go prosimy... (i chwała
Bogu!).
Bóg spełniając naszą prośbę, dał nam bardzo
chorego synka. W 5 miesiącu ciąży okazało się, że w główce maleństwa nie
rozwija się połączenie miedzy półkulami mózgu (agenezja ciała
modzelowatego). W 7 miesiącu ciąży wykryto przepuklinę przeponową, tzn.
przez dziurę w przeponie – jelita i śledziona dostały się do klatki
piersiowej uciskając płuca, które nie mogły się rozwijać. Po pierwszym
szoku rozpoczęliśmy „rundkę” po klasztorach, prosząc o modlitwę. O to
samo prosiliśmy naszych znajomych, oni swoich znajomych itd. Wiem, że
ogromny spokój, radość, jakie nam wówczas towarzyszyły, przy
jednoczesnej świadomości niebezpieczeństwa, to owoc modlitw - naszych i
tych wielu ludzi.
Moment porodu to jedna wielka niewiadoma. Lekarze
przygotowali nas na to. Przy nierozprężonych płucach ryzyko śmierci było
ogromne. Pamiętam moment kiedy Karolek się rodził (cesarka): słyszałam
cichuteńkie kwilenia i odmawiałam różaniec. I znowu ten pokój...Nie
dostałam syneczka po porodzie, ale już wcześniej wiedziałam, że tak
będzie.
|
|
Karolka odwieziono jeszcze w tym
samym dniu do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego. Rokowania medyczne:
kilkanaście dni życia. Zbyszek ochrzcił małego imionami Karol Michał. Ja
w tym czasie starałam się w każdej chwili odmawiać różaniec (którego
wcześniej baaardzo nie lubiłam) i wysyłałam smsy do różnych ludzi z
błaganiem o modlitwę i o msze św.
Nawet przez chwilkę nie przeszło nam przez myśl
„dlaczego nas to spotkało?”, bo niby dlaczego nas miałoby to nie
spotkać. Chorego dziecka nie dostaje się za karę, czy w nagrodę. Nie
wierzę w boga który daje ludziom choroby za karę! Byliśmy raczej
zaskoczeni, bo nigdy sami o sobie tak dobrze nie myśleliśmy, jak myślał
o nas Bóg: dał nam chore dziecko, wierząc, że będziemy potrafili się nim
opiekować ! To była bardzo pokrzepiająca myśl. Często w tamtym okresie
byliśmy zaskakiwani własną siłą i pokojem. Bóg czuwał nad nami! A ludzie
ciągle się modlili: dzieci w szkołach, nasze rodziny, zakony klauzulowe,
przyjaciele, ludzie, o których nie wiemy do tej pory. Na pytanie: jak
możemy Wam pomóc?, prosiliśmy: zamówcie mszę w intencji Karola i nas.
Po 6 miesiącach Karol opuścił intensywną terapię
na respiratorze. Potem jeszcze 9 miesięcy spędził na oddziale.
Rokowania: niepewne. W międzyczasie konieczne było założenie
gastrostomii. Uzyskaliśmy też przykrą pewność, że Karol nie słyszy. Po
14, 5 miesiącach wyszliśmy nareszcie do domu:)! Co za radość! W nocy nie
dosypialiśmy, ale byliśmy tacy szczęśliwi! Uśmiech nie schodził z małej
twarzyczki. W piątym dniu odwiedziła nas pielęgniarka ze szpitala, żeby
nam pomóc. Szóstego dnia rano pędziliśmy karetką na sygnale do szpitala.
Karol był w beznadziejnym stanie. Zachłystowe zapalenie płuc, oiom, stan
ciężki. Potem diagnozy zmieniały się. Byliśmy załamani, jednak nie na
tyle otępiali, żeby nie zauważyć ciężkiej atmosfery wśród personelu.
Chcieliśmy porozmawiać, wyjaśnić tą dziwną sytuację. Nikt nie chciał nas
słuchać. Zupełnie przypadkiem dowiedzieliśmy się, że „nasza”
pielęgniarka nie chce do nas chodzić... Nie byłby to problem, ale
niestety warunkiem wyjścia dziecka z szpitala jest podpisanie kontraktu
z pielęgniarką mającą określone kwalifikacje, że ta będzie odwiedzać
pacjenta na kilka godzin w tygodniu. Pielęgniarka nie chciała nam nic
wyjaśnić. W rozmowie z lekarzem (przy udziale lekarza z agencji
medycznej „HELP!”, która udostępniła nam respirator zatrudniając
jednocześnie pielęgniarkę, okazało się że pani M. naopowiadała o nas
okropne, nieprawdziwe rzeczy. Lekarze uwierzyli jej bez mrugnięcia
okiem. Ordynator zarzucał nam brak umiejętności w opiece nad Karolem,
przy czym nikt tego nie zweryfikował! Sytuacja była nie do zniesienia.
Karol nie był tym samym dzieckiem. Osłabiony, dużo mniej chętny do
zabawy – regres. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, my mieliśmy w
perspektywie kolejne święta w szpitalu. Nie wiedzieliśmy komu ufać.
Ordynator oddziału dał nam do zrozumienia, że tylko od niego zależy, czy
dostaniemy dziecko do domu czy nie. To był straszny czas. Nie mogąc
spać, modliliśmy się w środku nocy. Od różnych fantastycznych
pielęgniarek dostawaliśmy sygnały wsparcia. Pomagały nam szukać
pielęgniarki, która spełniałaby wymagania NFZu i chciałaby nas
odwiedzać.
|
|
|
|
|
|
|
|