przemyślenia...
|
|
Sobota, 14 kwietnia Wielkanocna
Ciekawe zestawienie spotykamy dziś w liturgii słowa. Najpierw
apostołowie, którzy z mocą głoszą Zmartwychwstałego Jezusa wobec
niewierzących uczonych i faryzeuszów (Dz 4, 13-21), potem zaś w
Ewangelii ci sami uczniowie, którym pewien czas przed tymi wydarzeniami,
tuż po zmartwychwstaniu, Jezus wyrzuca brak wiary (Mk 16, 9-15).
Harmonijne jest też położenie akcentu na misji, jaką apostołowie mają
spełnić. Jezus, pomimo ich niedowierzania, powierza im misję głoszenia
Ewangelii wszelkiemu stworzeniu. W Dziejach Apostolskich zaś ci sami
uczniowie jasno wyznają przed przesłuchującymi ich, że nie mogą nie
mówić i nie głosić tego, co widzieli i słyszeli, że w tym są bardziej
posłuszni Bogu niż ludziom.
Myślę,
że ważna nauka płynie dla nas z tej liturgii. Nasze niedowierzanie,
wątpienie nigdy nie przekreśla naszej misji, naszego powołania, którego
autorem ostatecznie jest Bóg, wierny zawsze swojemu Słowu. I to nawet w
sytuacji, kiedy wątpimy w coś, co jest ewidentnym znakiem od Boga,
doświadczeniem Jego obecności. Nawet wtedy Bóg powie do każdego z nas:
Idź na cały świat głosić moją miłość i moją chwałę! Czy mamy to robić
własną mocą? Absolutnie. W chwilach zwątpienia i kryzysu wiary
potrzebujemy tym mocniej prosić i wylanie Ducha Świętego na nas. Dopiero
po Pięćdziesiątnicy apostołowie odważnie wychodzą na ulice i nauczają,
głoszą zmartwychwstanie Jezusa.
Jest
pewne, że w przeddzień święta Miłosierdzia powinniśmy więcej wołać do
Pana i prosić Go o miłosierdzie w naszych zwątpieniach i
niedowierzaniach, oraz w całym tym okresie paschalnym usilnie błagać o
nowe wylanie Ducha Świętego, który da nam moc do wypełnienia naszej
misji, odnowi ją, przemieni i stanie się w nas źródłem niewyczerpanym
miłości Ojca do każdego człowieka.
|
|
Piątek, 13 kwietnia Wielkanocny
Nasze
chrześcijańskie życie podlega nieustannej zmianie i przechodzi różne
okresy. Jeśli nie, jeśli czujemy pewną stagnację, to trzeba by się nad
tym poważnie zastanowić. Dzisiejsza ewangelia pokazuje nam, można tak
nazwać, fazę przejściową pomiędzy dwoma etapami wiary (J 21, 1-14).
Oto Piotr z towarzyszami idzie łowić ryby. Są w przedziwny miejscu
swojego życia. Chodzili trzy lata za Jezusem, poznali Go bardzo dobrze,
zżyli się z Nim, byli gotowi pójść za Nim gdziekolwiek by szedł, lecz
potem nastąpił "Wielki Tydzień" ich życia, który zakończył się okrutną
męką i śmiercią Mistrza. Myśleli, że pewnie wszystko się skończyło, że
ze wstydem i spuszczoną głową trzeba będzie wrócić w rodzinne strony i
na nowo podjąć to, co zostawili ładny kawałek czasu temu, że może do
końca życia ludzie będą ich wytykać palcami jako tych, którzy zaufali
mrzonkom pewnego Nauczyciela, którego powiesili i nic nie zostało z Jego
nauki... Wydarzyło się coś jednak przedziwnego - On żyje. Dla nich to
jeszcze niepojęte i radość ciągle miesza się z niedowierzaniem, przecież
tego nikt nie potrafi sam z siebie - powstać z martwych. Myślę, że w
takim mniej więcej samopoczuciu znajdujemy dzisiaj uczniów w Galilei,
jak po raz kolejny, na zaproszenie Piotra, po długim czasie, wypływają
łowić ryby. Jest to jakby powrót do tego, co robili kiedyś, do znanej im
rzeczywistości, mimo to, znajdują się w innym miejscu swego życia.
Zdarza się to, co i kiedyś się zdarzało - cała noc bezowocnego łowienia.
Cała noc, przemęczona i nic. O brzasku na brzegu staje Jezus, żywy,
zmartwychwstały - ten sam, a jednak inny - Bóg, który przeszedł przez
wrota śmierci, który doświadczył cierpienia, Mesjasz przemieniony przez
zmartwychwstanie. Inni są apostołowie poprzez te wydarzenia, Jezus jest
ten sam, jednak przemieniony. I to pytanie, czy mają co do jedzenia.
Pewnie, że nie mają, bo nic nie złowili. Czy to nie jest podobne czasem
do nas? Mamy pewien okres w życiu, kiedy chodzimy za Jezusem, czujemy i
doświadczamy Go wręcz "namacalnie" (jak uczniowie przed
zmartwychwstaniem), lecz potem i na nas przychodzi ten czas "Wielkiego
Tygodnia", kiedy przychodzą swego rodzaju ciemności, kiedy przestajemy
rozumieć, kiedy może nawet w popłochu, jak uczniowie w Getsemani,
uciekamy od Jezusa, zostawiamy Go... On zmartwychwstaje, ukazuje nam
się, pozwala się nam doświadczyć, ale nasza wiara, po owych przejściach
staje się inna, wydaje się że ostrożniejsza, trochę jakby wycofana,
mniej rozumiejąca niż kiedyś... ale czy nie dojrzalsza przez to? Bo
wiara nasza dojrzewa w próbach i kiedy ich nie ma, zostaje na poziomie
młodzieńczego zapału, który jednak zbyt szybko się kończy...
Potrzebujemy "Wielkiego Tygodnia", który może się czasem powtarzać, by
wiara mogła przejść na wyższy poziom. I ciągle pytanie Jezusa, czy mamy
co do jedzenia? Apostołowie mówią jasno: nie. Nasze życie nie ma się
czym karmić póki co, jest bezowocne, jesteśmy sfrustrowani, zawiedzeni,
niedowierzający... trochę jakby życie bez sensu... czy i my tak często
nie czujemy po naszym "Wielkim Tygodniu"?
Jezus
wchodzi w tą sytuację, która dla nich była normalna kiedyś - łowienie
ryb - i niby historia lubi się powtarzać, przecież Piotr doskonale
pamięta ten cudowny połów sprzed trzech lat... ale teraz są w innej
trochę sytuacji. Mimo to, Pan czyni to samo, napełnia sensem (sieć
rybami) ich życie, w tej samej codzienności, co kiedyś. Czy wierzymy, że
może to samo uczynić z nami? On wchodzi w naszą bezsensowną codzienność
(którą sami stwarzamy sobie), w nasz głód miłości (który próbujemy
zapełnić bezwartościowymi miłostkami tego świata), by dać nam prawdziwe
owoce. Zaprasza nas do połowu, gdzie On wchodzi w naszą pracę i nadaje
jej sens i owocność. On sam, zmartwychwstały, karmi nas, ożywia i
przemienia nasze życie. Przemienia naszą wiarę w bardziej dojrzalszą,
pełniejszą, opartą bardziej na Jego obietnicach i Jego słowie a nie na
naszym zapale, choćby najgorętszym, nie na naszych emocjach... To On,
zmartwychwstały, nadaje sens naszemu życiu i przeprowadza nas
bezpiecznie przez życie, przez różne jego etapy, przez różne etapy też
naszej wiary... obyśmy chcieli słuchać Jego głos, który dochodzi do nas
z brzegu jeziora, którym jest nasze życie...
|
|
Czwartek, 12 kwietnia Wielkanocny
Dzisiejsza liturgia słowa ma bardzo ciekawą dynamikę. W pierwszym
czytaniu (Dz 3, 11-26) Piotr odpowiada na zadziwienie ludu, który być
może ma jeszcze świeżo w pamięci cuda Jezusa, jednak wie dobrze, że
został zabity, a tutaj ktoś w Jego imię dokonuje tego samego, co On. W
Ewangelii zaś (Łk 24, 35-48) sam Jezus ukazuje się swoim uczniom, którzy
również są pełni niedowierzania i lęku, do tego stopnia, że Jezus musi
coś zjeść na ich oczach, by im udowodnić, że jest żywy i prawdziwy, że
nie jest duchem. Uzdrowiony przez Piotra człowiek również nie jest
duchem, ale z ciała i krwi, ludzie poznają go sprzed uzdrowienia, jak
siedział i żebrał. Jezus zawsze objawia się tak, że Jego działanie jest
widoczne, jest "cielesne", byśmy powiedzieli, jak uzdrowienie chromego.
Nad tym możemy się zastanawiać, bo jest to ciekawy temat - Chrystus,
kiedy się objawia, kiedy działa w naszym życiu zawsze czyni to w sposób
"widzialny", tzn. widoczne są efekty, owoce Jego działania. Możemy sobie
postawić pytanie jak na to reagujemy? Czy pomimo radości ciągle, jak
uczniowie, nie dowierzamy? Dziwimy się jak tłum? Ku czemu, ku jakim
postawom prowadzi nas Boże działanie?
Drugi
moment, ciekawy, to słowa Piotra, który mówi do Żydów, że zabijając
Jezusa działali w nieświadomości. Na Apostołów również Jezus tchnął, by
rozumieli Pisma, by pokojarzyli wszystkie proroctwa na Jego temat. Jedni
i drudzy nieświadomi. A jednak mimo to Piotr mówi, że to nie zmniejsza
grzechu, że potrzebują nawrócenia i czynienia pokuty, by Pan dał dni
ochłody - ale tu ewangelia dodaje, że w imię Jezusa, którego zabili i
zaciągnęli grzech - w imię tegoż samego Jezusa głoszone będzie
nawrócenie i odpuszczenie grzechów. Jakaż to jest Miłość - kiedy grzeszy
się przeciwko niej, to paradoksalnie w niej właśnie dokonuje się
odpuszczenie tych grzechów. Czyż to nie jest dla nas, grzeszników,
wielka nadzieja, szczególnie w zbliżającym się święcie miłosierdzia?
Pan, przeciwko któremu tak często występujemy, On sam wyciąga nas z tego
bagna grzechu, właśnie przez swoje zmartwychwstanie i przywraca nam
komunię ze Sobą. Nie obraża się na nas i nie odwraca od nas, lecz
otwiera przed nami swoje serce. Oto prawdziwy Bóg, prawdziwy Pan i
Mesjasz!
|
|
Środa, 11 kwietnia Wielkanocna
Dłuższe rozważanie mojego autorstwa do dzisiejszej ewangelii znajdziesz
tutaj.
|
|
Wtorek, 10 kwietnia Wielkanocny
Słyszymy dzisiaj nawoływanie Piotra wzywające do nawrócenia (Dz 2,
36-41). Mogło nam się wydawać, że to nawoływanie przynależy bardziej do
Wielkiego Postu i tak jest, jednak nawracanie się to nie jest sprawa
tylko jednego okresu liturgicznego, lecz całego naszego życia. Bo to
jest ciągle odwracanie się od tego co "stare", grzeszne, co zamyka nam
oczy na Boga i Jego sprawy. Można powiedzieć, że takiego otwarcia oczu
potrzebowała też dzisiaj Maria Magdalena (J 20, 11-18). Jej rozpacz jest
znacząca, bo zupełnie zamyka ją na świat zewnętrzny. Podobnie jak nasza
grzeszność, nasze patrzenie na świat oczami "starego człowieka", nasz
ból, krzywda i rozpacz, zamknięcie w sobie... To sprawia, że nie robią
na niej wrażenia nawet aniołowie w grobie, ot, jakby codziennie
przynajmniej kilka razu dziennie się spotykała. Jest pogrążona w takim
bólu i takiej rozpaczy, że zasnuwa to jej oczy mgłą. Nie może dobrze
widzieć, a przez to nie może dobrze oceniać sytuacji i rzeczywistości.
Nie potrafi więc zauważyć Życia, które jej się objawia. Jezus staje przy
niej, ale Go najzwyczajniej w świecie nie rozpoznaje... najzwyczajniej?
Nie. To sytuacja tak naprawdę wyjątkowa, bo przecież kochała Go wielką
miłością, od swojego nawrócenia chodziła za Nim, znała Go, Jego słowa,
gesty, naukę... wszystko. I teraz, w końcu... nie rozpoznała? Spróbujmy
sobie wyobrazić taką rozpacz, która sprawia, że nie rozpoznaje się kogoś
tak ukochanego, że się jest w pewnym sensie zamkniętym na Niego, że nie
mam wewnętrznej siły, by przekroczyć rozpacz, wyjść poza nią, nie
skupiać się na sobie, swoim bólu i nie kręcić się przez to w kółko...
To,
czego Maria chciała to ciało Jezusa, chciała wiedzieć, gdzie jest
pochowany, chciała mieć pamiątkę. Czyż i groby naszych bliskich nie są
taką pamiątką, która pozwala nam w pewien sposób "komunikować się" z
nimi, choćby przez postawienie kwiatów i zniczy, jako znaku naszej
pamięci? Pamiątką... to słowo klucz. Lecz Jezus jest żywy,
zmartwychwstały! Jaka więc pamiątka, skoro nie grób? To czyńcie
na moją pamiątkę! Tak, tutaj Go spotkamy,
w Eucharystii, tutaj zawsze usłyszymy, jak woła nas po imieniu. I nie
ważne, jak bardzo będziemy mieli zapłakane oczy - tutaj jest nasze
miejsce i czas spotkania z żywym, zmartwychwstałym Mesjaszem. Zawsze.
Niech to nas skłoni do refleksji nad naszym przeżywaniem i uczestnictwem
w Eucharystii. Czy Jezus jest tam dla mnie żywym Panem? Czy nie ukrywa
się zbytnio pod "tradycją" co-niedzielnego odstania godzinki w kościele?
Bo słowa: To czyńcie na moją pamiątkę, nie odnoszą się tylko do
sprawującego ją kapłana, ale do każdego chrześcijanina, który jest
wezwany do bycia człowiekiem eucharystycznym - który ogłasza wszem i
wobec: "głosimy śmierć Twoją Panie Jezus, wyznajemy Twoje
zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale!"
|
|
Poniedziałek, 9 kwietnia Wielkanocny
Do
Zmartwychwstania Jezusa można podchodzić na wiele sposobów. W tekstach
liturgii mieszają się ze sobą lęk i radość, niedowierzanie, wątpliwości
aż do zaprzeczania temu faktowi poprzez intrygę (kradzież ciała), która
ma stać się oficjalną wersją, bo ta prawdziwa jest zbyt niewygodna.
Kiedy więc rozważamy dzisiejsze teksty (Dz 2, 14. 22-33 oraz Mt 28,
8-15) warto sobie zadać to pytanie: gdzie ja osobiście jestem w tym
wydarzeniu? Do której z tych postaw jest mi najbliżej? Oczywiście nie
chodzi tutaj tylko o wypowiedzenie słowami tego, że wierzę w
Zmartwychwstanie Jezusa, potrzeba sięgnąć głębiej do swego serca, by
zobaczyć, czy ta deklaracja ma pokrycie w całym moim życiu, mówiąc
innymi słowy, czy moje życie rzeczywiście jest paschalne, przeniknięte
tą radosną tajemnicą. Czy w moim życiu bliżej mi do św. Piotra, który
jest świadkiem, dającym świadectwo
nie tylko o tym, co widział i słyszał, ale przede wszystkim on żyje tym
wszystkim - głosi to, czym żyje. Czy może bliżej mi do owych faryzeuszów
i starszych, którzy próbują zatuszować fakt zmartwychwstania, innymi
słowy próbuję na wszelkie sposoby żyć tak, jakby On nie zmartwychwstał,
jakby nie żył - niestety, życie chrześcijańskie może być tak prowadzone,
jakby Bóg nie żył (choć może istnieje, ale gdzieś tam, wysoko, z
przekonaniem, że nie interesuje się mną, więc mogę sobie żyć jak
chcę...). Co ciekawe, kiedy czytamy wszystkie relacje ukazywania się
Zmartwychwstałego, nie ma tam ani jednej wzmianki, że ukazał się tym,
którzy byli Jego przeciwnikami, którzy go skazali i ukrzyżowali...
Ukazuje się najbliższym, z którymi miał serdeczne, intymne wręcz
relacje... w ten sposób przeorientowuje i pogłębia ich wiarę... Można by
to przybliżyć w ten sposób, jak to uczynił św. Ignacy w Ćwiczeniach
Duchowych, w rozmyślaniu o wołaniu Króla - trzeba być z Jezusem w Jego
trudach i mękach, by potem wejść z Nim do Jego chwały. Jak mógłby
uwierzyć ktoś w żywego Jezusa, jeśli nie uwierzył w Niego kiedy Ten
nauczał, uzdrawiał, przemierzał Palestynę nawracając i głosząc Królestwo
Boga? Trafnie to sam Jezus wyraził w przypowieści o bogaczu i Łazarzu:
jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, choćby i ktoś z umarłych
powstał, nie uwierzą"... jeśli nie nawrócili się pod wpływem nawoływania
Jana Chrzciciela i Jezusa, to choć ten sam Jezus zmartwychwstał - nie
uwierzą!
Do
kogo jest mi bliżej? Do jakiej postawy? Bądźmy czujni i gotowi, by w
chwili, kiedy Pan Zmartwychwstały stanie przed nami (w jakiejkolwiek
okoliczności życia), jak owe kobiety, upaść, objąć Go za nogi (symbol
przywiązania) i oddać Mu chwałę...
|
|
Niedziela, 8 kwietnia Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa
komentarz
liturgiczno - duchowy mojego autorstwa na dzisiejszy dzień znajduje się
na stronie:
http://www.liturgia.org.pl/
|
|
|
|