przemyślenia...
|
|
Sobota, 16 września
"Miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na słowach" - napisał
św. Ignacy w książeczce Ćwiczeń Duchowych (ĆD) i tak mi się to
skojarzyło, kiedy rozmyślałem nad dzisiejszą Ewangelią (Łk 6, 43-49). Bo
najdoskonalszym owocem naszego życia może być i jest tylko miłość, ale
miłość, która nie wyraża się tylko w myślach lub słowach. Bez
przełożenia tych słów czy myśli na konkret miłość tak naprawdę traci
rację bytu. Przestaje być miłością a staje się pobożnym życzeniem.
Dobre
drzewo daje dobre owoce, a złe drzewo - złe. Ale bałbym się tych słów
Jezusa tak wprost odnosić do konkretnego człowieka: "ten człowiek czyni
zło, więc jest złym człowiekiem", bo przecież każdy z nas jest
grzesznikiem i potrzebuje Bożego i ludzkiego przebaczenia. Wydaje mi
się, że chodzi tu i to, by człowiek był wewnętrznie scalony, by nie był
kimś, kto mówi: "Panie, Panie", ale czynił coś zupełnie przeciwnego. Nie
może rodzić dobrych owoców drzewo złe, czyli człowiek, którego myśli są
złe. Trudno ze złych myśli wyprowadzić dobre czyny. A przecież sądzeni
będziemy z miłości, a więc z jedności naszych myśli, słów i czynów. Nie
będziemy sądzeni przede wszystkim z uczestniczenia w Eucharystii (choć
to jest fundamentalne dla wzrostu naszej wiary i zakorzenienia w
Chrystusie), ale będziemy sądzeni z uczynków miłości - nakarmić
głodnych, dać pić spragnionym, przyodziać nagich, ugościć przybyszów,
odwiedzić chorych, pomóc sąsiadowi, przebaczyć doznane krzywdy, być
życzliwym na codzień, wypełniać uczciwie swoje codzienne obowiązki,
itd... Wiemy dobrze, że to nie jest takie łatwe i czasem możemy się
załamywać naszym chrześcijańskim życiem, które, niestety, często jest
oparte na pobożnych deklaracjach, które nie mają pokrycia w
rzeczywistości. Ale nie jesteśmy w tym sami i to jest nasze źródło
nadziei - jest z nami Ten, który oddał za nas życie - Jezus Chrystus. To
na Nim mamy oprzeć nasze życie, nasze pragnienia i nasze działania. Być
chrześcijaninem to znaczy jednocześnie wzywać Go "Panie, Panie",
uwielbiając Go i dziękując Mu na modlitwie, i zarazem czynić wszystko,
co On nam przykazuje, aby gdy przyjdą wichry i nawałnice, dom naszego
życia mógł znaleźć w Nim swoje oparcie i fundamenty...
|
|
Piątek, 15 września Matki Bożej Bolesnej
Uczeń
i Matka stoją obok krzyża (J 19, 25-27). Ale samo stanie pod krzyżem
Jezusa to za mało... "kto idzie za mną a nie bierze swego krzyża, nie
jest mnie godzien...". Twarde są te słowa, ale oznaczają to, co uczynił
uczeń pod krzyżem - na słowa Jezusa bierze Matkę do siebie, tzn. bierze
ODPOWIEDZIALNOŚĆ! Idzie z nią w swoją codzienność, biorąc
odpowiedzialność za swoje życie, za życie innych ludzi (Matki), za swoje
decyzje i ich skutki. Oto prawdziwy uczeń Chrystusa, który nie tylko
wpatruje się w Jego krzyż, ale bierze też swój, by iść z nim przez
życie. Ciekawym jest, że to właśnie uczeń wziął Matkę do siebie a nie
odwrotnie. Widocznie uczeń był gotów wziąć odpowiedzialność za drugą
osobę. Wydaje się, że dziś niewiele osób bierze swój krzyż, swoją
codzienność, że coraz mniej osób jest gotowych wziąć odpowiedzialność za
swoje życie i za życie innych ludzi. Bo "lepiej" i "łatwiej" się żyje
bez zobowiązań a więc i bez konsekwencji, bez ślubu, łatwiej się żyje
"na próbę" - można powiedzieć, to wszystko jest trochę "na niby". Jeżeli
jesteśmy naprawdę uczniami Jezusa, jeśli chcemy stać pod Jego krzyżem
razem z Matką, to tylko po to, by będąc wpatrzonym w Niego, wziąć swoje
własne życie, swój własny krzyż i ruszyć ODPOWIEDZIALNIE w swoje życie,
podejmując odważnie decyzje i konsekwentnie wprowadzając je w czyn,
licząc się ze wszystkimi ich skutkami...
I
ostatnia myśl... Jezus zaprasza nas, byśmy do naszego życia wzięli
również Jego Matkę - Maryję. Ale... również z pełną odpowiedzialnością
za to Kim Ona jest w moim życiu, jaki mam statut - czy jest tylko
pobożnym dodatkiem do mojej religijności, czy naprawdę traktuję Ją jak
Matkę! Matko Bolesna przyczyń się za nami!
|
|
Czwartek, 14 września Święto Podwyższenia Krzyża
Świętego
Krzyż na stałe wpisał się w nasze
chrześcijańskie życie. Ma on dla nas przynajmniej podwójne znaczenie:
jest znakiem ogromnego cierpienia i bólu, wskazuje także na zbawienie,
które się na nim dokonało. O tych dwóch aspektach mówią dzisiejsze
czytania. Najpierw cierpienie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że
cierpienie samo w sobie jest złe. Jezus nie poszedł na krzyż, bo "lubił
cierpieć", czy też "bo cierpienie wydoskonala (samo z siebie)" i w ten
sposób dał nam przykład do naśladowania. Nic z tych rzeczy. Ważne dla
zrozumienia tego może być jedno z dzisiejszych czytań (Flp 2, 6-11), a
właściwie to, co jest w Piśmie Św. tuż przed tym tekstem, a co się z nim
integralnie łączy. To słowa: "Niech każdy ma na oku nie tylko swoje
własne sprawy, ale też i drugich! To dążenie niech was ożywia; ono też
było w Chrystusie Jezusie." (Flp 2, 4-5). Cierpienie posiada swoją
wartość nie samą z siebie, ale z tego, ku czemu jest skierowane. Mieć na
oku nie tylko własne sprawy, ale i innych... Cierpienie ma o tyle sens,
o ile jest skierowane na zewnątrz nas, o ile jest złączone z miłością do
innych; samo w sobie nie ma sensu. I to właśnie pokazuje nam Chrystus na
krzyżu - miłość do innych posuniętą aż do granic życia i śmierci, tak
naprawdę miłość, która tę granicę przekracza. Przekracza, ale nie
przegrywa, wręcz przeciwnie - tutaj zaczyna się drugie znaczenie krzyża!
Bo Bóg po to posłał Syna swego na świat, aby świat został przez Niego
zbawiony! Nie potrzeba do tego nic więcej, jak mówi Jezus w dzisiejszej
Ewangelii (J 3, 13-17), jak tylko wiary w Syna Bożego! Krzyż nie
prowadzi do unicestwienia, nie prowadzi do rozpaczy i śmierci tego, kto
wierzy, że w Jezusie dokonało się jego zbawienie i wejście w krzyż,
prowadzi ostatecznie do Życia, tak jak zaprowadziło do niego Jezusa.
Uwierzyć, że wchodząc w krzyż wpadamy wprost w ręce Ojca - jak Jezus! I
uwierzyć też, że to zbawienie jest ofiarowane mi -osobiście - takiemu,
jaki jestem, nie myśląc, że dla innych to tak, ale ja nie jestem godny,
jestem zbyt wielkim grzesznikiem... Jezus umarł za mnie - osobiście za
mnie - i zmartwychwstał na odpuszczenie moich grzechów i uwolnił mnie od
śmierci! Krzyżu Chrystusa bądźże pochwalony!
|
|
Środa, 13 września
Co chciał nam Jezus dziś powiedzieć,
wypowiadając błogosławieństwa oraz "biada" (Łk 6, 20-26). Łatwiej mi
było zrozumieć dzisiejszą Ewangelię, kiedy przeczytałem pierwsze
czytanie (1 Kor 7, 25-31). Te wszystkie pawłowe: "jakby byli nieżonaci;
jakby nie płakali; jakby się nie radowali..." skojarzyły mi się z
Fundamentem Ćwiczeń Duchowych i słowami św. Ignacego: "o tyle, o
ile...". Korzystać z tego świata i wszystkiego, co na nim jest, ale to
nie świat jest tym, w którym mamy złożyć całą naszą nadzieję. Zdaje się,
że Jezus mówi podobnie do uczniów. Biada bogatym, bo otrzymali już swoją
pociechę, czyli wszystko w czym położyli swoją nadzieję, już przyniosło
im owoce, nie spodziewają się niczego więcej. Ubodzy zaś są
błogosławieni, bo w swym kruchym istnieniu, gdy życie przynosi im czasem
mniej radości, mniej dóbr i dużo mniej pochwał ze strony innych,
potrafili dostrzec to, co Paweł ujmuje w słowach: "Przemija bowiem
postać tego świata". Owszem, przemija postać tego świata, ale nie
przemija człowiek, który całym swoim życiem zawierzył Bogu, zaufał Mu i
kroczy Jego ścieżkami...
|
|
Wtorek, 12 września
Jezus
jest dla nas niewątpliwie wzorem i przykładem. W dzisiejszej Ewangelii
(Łk 6, 12-19) najpierw wchodzi na górę (która w Biblii jest symbolem
spotkania z Bogiem) by spotkać się ze Swoim Ojcem na modlitwie, a potem,
razem z dwunastoma, których wybiera, schodzi w dół, do ludzi. Jako Bóg i
jako Człowiek jest zjednoczony z Bogiem i jednocześnie jest blisko
ludzi. Jest Pośrednikiem. Nam trudno jest często być jednocześnie blisko
Boga (niektórzy boją się Boga a niektórzy nie chcieliby wracać do ludzi)
oraz być z ludźmi, blisko nich, służyć im we wszystkim
(niebezpieczeństwo aktywizmu bez Boga, albo lęku przed ludźmi). Jezus
doskonale łączy to w sobie, czego możemy i powinniśmy się uczyć od
Niego. I druga rzecz, której powinniśmy się uczyć od Niego: tłum
najpierw Go słucha, potem znajduje uzdrowienie. Jakby Jezus najpierw
głosi im Słowo Boże, i dopiero na tym gruncie, kiedy rozbudza ich wiarę,
czyni znaki. On chce podobnie i czynić w naszym życiu. Szukanie więc
znaków dla znaków, cudów dla cudów mija się z celem i wolą Bożą, bo te
znaki i cuda są potwierdzeniem obecności Boga i Jego zbawczej mocy
pośród nas. Bóg nie uzdrawia nas dla uzdrowienia, ale uzdrawia nas, by
potwierdzić, że chce nas zbawić i by dać świadectwo wobec ludzi. Z
jednej strony więc potrzebujemy słuchania i wcielania Słowa Bożego w
naszym życiu, by znaki mogły się dokonywać, z drugiej, to my sami, jako
chrześcijanie mamy stać się znakiem dla innych, głosząc im Słowo Boże
naszym życiem, czynami...
|
|
Poniedziałek, 11 września
Prawa
ręka ma dwa zasadnicze znaczenia: służy do komunikacji z innymi ludźmi
(prawą ręką się witamy) oraz do pracy. Kiedy ktoś, jak bohater
dzisiejszej Ewangelii (Łk 6, 6-11), ma uschłą rękę, to z jednej strony
nie może pracować, z drugiej, ma problemy z relacjami z innymi ludźmi. W
tym kontekście nie bez powodu pojawia się tutaj czas całego wydarzenia -
szabat. Bowiem przykazanie, mówiące o poszanowaniu szabatu zaczyna się
słowami: "sześć dni będziesz pracować..." (Wj 20, 9; Pwt 5, 13). Brzmi
jak "dodatkowe" przykazanie (dzisiejsza wersja jest dużo uboższa, mówi
tylko o uświęceniu dnia świętego) i pokazuje, że człowiek z uschłą ręką
tak naprawdę nie mógł tego przykazania wypełnić. Skoro nie może pracować
przez sześć dni, jak mam uczcić dzień siódmy. Jezus czyni tutaj dwie
rzeczy. Najpierw stawia tego człowieka w centrum uwagi. Pokazuje, że ten
człowiek jest ważny, że nie musi się już ukrywać z powodu swojej
ułomności, że nie jest kimś mniej wartościowym, wręcz przeciwnie - w
Jego oczach, oczach Boga jest kimś ważnym, jest w centrum
zainteresowania. Druga ważna czynność Jezusa, to pytanie zadane
faryzeuszom - czy wolno dobrze czynić w szabat czy nie, życie ocalić czy
zniszczyć. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Prawo (a więc i dekalog)
było dla Izraela gwarantem ich przeżycia w ziemi obiecanej i ich
wolności (Pwt 5, 33 i inne), to Jezus pyta faryzeuszy tak naprawdę o
interpretację Prawa. Skoro człowiek z uschłą ręką nie mógł wypełniać
przykazania dot. szabatu, to znaczy, że jego życie było zagrożone. Czyż
zatem szabat nie jest najwłaściwszym dniem na to, by przywrócić temu
człowiekowi życie? Uwolnienie tego człowieka od jego niemocy było
dobrem, które Jezus mu uczynił, dając mu możliwość tak pracowania, jak i
nawiązywania relacji z innymi ludźmi. Jezus po raz kolejny pokazuje, że
przestrzeganie Prawa i jego właściwa interpretacja prowadzi do życia,
natomiast zła interpretacja prawa prowadzi do wypaczonego patrzenia na
prawo (zacieśnionego do litery) a w konsekwencji do śmierci ("naradzali
się między sobą, co by uczynić Jezusowi")...
|
|
Niedziela, 10 września
Dwie
sprawy, które mnie dziś uderzyły w czytaniach, a które myślę, że jakoś
się ze sobą łączą. Pierwsza dotyczy drugiego czytania (Jk 2, 1-5) i
pytanie o to, jak Bóg patrzy na ludzi bogatych. Niewątpliwie w Piśmie
Św. ta sprawa przedstawia się dość ambiwalentnie. Z jednej strony
bogactwo było przedstawiane jako przejaw Bożego błogosławieństwa, z
drugiej, na bogaczy wielokrotnie spadają słowa "biada". Jak w ogóle
podejść do tej sprawy, gdy tak wielu ludzi dzisiaj pragnie się
wzbogacić, wyjeżdża za chlebem do innych krajów? O co tak naprawdę
chodzi, gdy Pismo Św. przestrzega przed bogactwem. Bo czy jest coś złego
w bogactwie jako takim? Trzeba powiedzieć, że nie. Problem powstaje
wtedy, gdy bogactwo staje się "idolem", inaczej bożkiem. Mówiąc krótko -
zamiast ufać Bogu, zaczynam ufać swoim pieniądzom i władzy, którą one mi
dają. Mogę mieć wszystko. Mam wiele znajomości (zasadniczo dlatego, że
mam pieniądze). Niczego się nie boję i jestem niezależny. Kiedy więc,
jak pisze św. Jakub, zaczynam robić różnice miedzy biednymi a bogatymi,
kiedy bogatych traktuję "lepiej" (ze względu na ich bogactwo) a biednym
wyznaczam "gorsze" miejsce (cokolwiek to będzie), to staję się sędzią
przewrotnym, bo nie patrzę jak Bóg (Jego oczyma, które nie mają względu
na osobę) oraz zaczynam ufać ludzkim wpływom ("idolom"), a nie Bogu. To
staje się przyczyną wielu podziałów w świecie, ale główne jest to - brak
zaufania Bogu. Ubodzy są milsi Bogu nie dlatego, że są ubodzy, ale
dlatego, że nie będąc w ludzkich układach, nie mając często znikąd
pomocy i ochrony, całą swoją egzystencję zawierzają Bogu i na Nim się
opierają. Bogaty nie dlatego jest odrzucany, że jest bogaty, ale
dlatego, że całe swoje życie "zawierzył" swojemu bogactwu, opiera się na
nim, w nim szuka swojego "zbawienia". Może więc być tak, że bogactwo
będzie rzeczywiście znakiem Bożego błogosławieństwa, kiedy człowiek je
posiadający, niezależnie od stanu posiadania, całym swoim życie zaufa
Bogu.
Ten
brak zaufania Bogu i opieranie się na ludzkich tylko zależnościach,
sprycie i pieniądzach powoduje w nas, że stajemy się jak głuchoniemy z
dzisiejszej Ewangelii (Mk 7, 31-37). Głuchoniemy to człowiek, który ma
zamknięte uszy i nie może mówić. Można być głuchym z różnych powodów,
ale dwa wydają mi się w tym kontekście bardzo jasne: jeden, to być
głuchym na wołanie bliźniego, na jego prośbę o pomoc, i drugi, być
głuchym na głos Boga. Zamknięte usta mają podobny wydźwięk, ale w tym
wypadku wydaje mi się, że szczególnie chodzi o brak uwielbienia i
dziękczynienia Bogu za wszystko, co On nam daje (skoro sobie zawdzięczam
wszystko, to jak mam dziękować Bogu). Można więc powiedzieć, że
głuchoniemy z Ewangelii to człowiek, który nie słyszy głosu Boga, nie
rozpoznaje go w swoim życiu i w związku z tym, nie odpowiada na niego
przez uwielbienie Boga i dziękczynienie. Ale na to wszystko jest rada -
Jezus Chrystus! On, zapowiadany już przez Izajasza (Iz 35, 4-7a),
przychodzi, aby uwolnić każdego, kto czuje się jak ten głuchoniemy!
Jezus pragnie otwierać moje uszy na Jego głos i moje usta, by Go
wielbiły! Czy pozwolę Mu na to...?
|
|
|
|