Wiara jest relacją Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem. Z jednej
strony nazywamy Boga Przyjacielem (i Bóg nas tak też nazywa, patrz J 15,
14-16), lecz nie możemy zapomnieć, że Bóg jest Kimś dużo „większym” niż
jesteśmy w stanie sobie wyobrazić i nie da się Go poklepać po plecach
jak „kumpla”. Zażyłość naszej relacji z Nim nie niweluje w żaden sposób
autorytetu, jaki On posiada i naszej czci i szacunku, jaki względem Boga
powinniśmy mieć. Ta relacja wobec Kogoś, kto jest większy od nas, kto
jest naszym Stwórcą i Panem, jeśli ma być relacją prawdziwej przyjaźni,
miłości i zażyłości, zakłada, że jesteśmy skoncentrowani na Tym, kogo
całym sercem, całym umysłem i ze wszystkich sił kochamy.
Trzeba na początek powiedzieć, że
doświadczenie wiary jest czymś osobistym
lecz nie indywidualistycznym. To
oznacza nie tylko to, że wiarę przeżywamy we wspólnocie Kościoła i że
jest ona czymś wspólnym dla wielu ludzi, ale też to, że nasze życie
religijne nie może polegać na kręceniu się wokół siebie, swojego życia,
swoich spraw i problemów. Z tym drugim niestety mamy dzisiaj wiele
problemów.
Dzisiejszy człowiek, po części pod wpływem
trendów dzisiejszego świata i pewnej mody (choćby mody na psychologię)
bardzo mocno koncentruje się na sobie samym, swoich przeżyciach,
uczuciach czy pragnieniach (nie zawsze uporządkowanych) i przenosi to
również na swoje życie duchowe, tzn. na swoją relację z Bogiem. Niesie
to określone zagrożenia i nie wolno człowiekowi wierzącemu lekceważyć
tego zagrożenia, jakie niesie ze sobą postawienia siebie samego na
piedestale własnego życia wiary. Czym to się przejawia? Otóż człowiek
taki bardzo mocno koncentruje się na swoich przeżyciach i emocjach, dla
niego życie wiary bez emocji i głębokich poruszeń uczuciowych
praktycznie nie istnieje, za wszelką cenę poszukuje dobrych uczuć na
modlitwie i w swojej relacji do Boga, źle znosi np. strapienia i smutek
– powoduje to w nim przygnębienie, zniechęcenie włącznie z myślami, że
Bóg zostawił, opuścił i nigdy nie wróci.
Człowiek skoncentrowany zbytnio na sobie i swoim
„przeżywaniu” wiary jest również mocno skoncentrowany na swoich
słabościach, błędach, grzechach i kompleksach. Niestety, jest to
kręcenie się wokół siebie samego i nawet Bóg bardzo często jest tutaj
„wykorzystywany” do tego, by pomógł w rozwiązaniu problemów i w
„uzdrowieniu”. Lecz nie na tym polega relacja przyjaźni z Bogiem, bo
jeśli od Przyjaciela wymagamy, aby był z nami, by nas wspierał, dawał
ciepło, oparcie i bezpieczeństwo – lecz z naszej strony nie dając nic w
zamian – jakaż to przyjaźń i gdzie tu prawdziwa miłość? Oczywiście, nie
chcę przez to powiedzieć, że mamy dawać Bogu oparcie czy bezpieczeństwo
– bo nie możemy zapomnieć, że Bóg jest Kimś „większym” i naszą
odpowiedzią na Jego miłość ma być nasza wiara, ufność i wierność. Chcę
jedynie przez to podkreślić, że miłość jest relacją wzajemności i jeśli
tak nie jest – to nie jest miłość. Bardzo trafnie wyraził to św.
Augustyn w swoim słynnym powiedzeniu – kochaj i rób co chcesz , które
należałoby może lepiej przetłumaczyć jako
kochaj i rób to, co kochasz
(tzn. rób to, co cię porusza do miłości, zaangażuj się całym sobą w to,
co kochasz lub kogo kochasz, zaangażuj się w jego życie, jego radości i
smutki). Na tym polega prawdziwa miłość i przyjaźń, w tym miłość do
Boga.
Subiektywizm, czyli koncentrowanie się na sobie
samym i postawienie siebie jako punktu odniesienia bardzo mocno zagraża
wierze i modlitwie. Potrzeba wielkiej czujności, rozeznawania i częstego
rachunku sumienia, by wyłapać te momenty, w których człowiek zaczyna się
kręcić wokół siebie, w których więcej jest koncentracji na swoich
potrzebach. To, czego najbardziej potrzeba i co jest sednem życia
chrześcijańskiego jest koncentracja na Bogu (Szukajcie wpierw Królestwa
Bożego i jego sprawiedliwości – por. Mt 6, 33). Prawdziwa duchowość
polega na obiektywnym doświadczaniu misterium Boga, który cały nam się
daje. Ojcowie Kościoła często mówili o tym, że celem człowieka jest
kontemplacja Boga, ale kontemplacja, która nie jest rozumiana tylko jako
czas modlitwy i ciszy (jak o tym nadmieniłem przy innej okazji, zobacz
tutaj),
lecz którą należy rozumieć jako odnajdywanie Boga (i kontemplowanie Go,
uwielbianie, naśladowanie) we wszystkich rzeczach.
Kiedy człowiek zaczyna angażować się w życie Boga
i zamiast siebie i swoich potrzeb stawia Boga na pierwszym miejscu w
życiu, to może powtórzyć za św. Pawłem, że
żyję już nie ja, lecz żyje we mnie
Chrystus (Ga 2, 20). Kiedy
naprawdę tak żyję, to Chrystus staje się niejako moją tożsamością,
podczas gdy ja nie tracę swojego człowieczeństwa, wręcz przeciwnie, ono
staje się wtedy pełne, bo Chrystus jest też doskonałym człowiekiem,
pełnym człowiekiem. Kiedy tak żyje, kiedy moje całe życie jest
skierowane nie ku sobie (pewnego rodzaju egoizm), lecz ku Bogu, wtedy On
zacznie mnie uzdrawiać z moich słabości, będzie mnie przemieniał i
nawracał każdego dnia (widząc Boga działającego we mnie, będę chciał Go
naśladować, a to naśladowanie oczywiście zaprowadzi mnie również do
moich sióstr i braci, w których Bóg jest).
Jak uwalniać się od subiektywizmu? Pierwszą
rzeczą jest zdać sobie sprawę, że jest w nas pewna tendencja do takiego
właśnie traktowania naszego życia duchowego. Robiąc codzienny rachunek
sumienia warto wychwytywać te momenty w ciągu dnia, w których byliśmy
mocno skoncentrowani na sobie, na swoich potrzebach (choćby słusznych),
na swoim bólu i cierpieniu. Owszem, mamy nasz ból i cierpienie
przeżywać, doświadczać (a nie uciekać), mamy mieć potrzeby, lecz musimy
sobie zadawać pytanie, czy w tym wszystkim nie tracimy ufności w Boga,
kiedy np. sprawy trudne nie rozwiązują się od razu, czy nie tracimy
wiary i odwagi, kiedy wydaje się, jakby Bóg milczał, czy w naszym życiu
czynimy to, o co się modlimy – bądź wola Twoja, czy też bardziej chcemy,
by Bóg spełniał naszą wolę. Tu też musimy spojrzeć na naszą modlitwę i
zobaczyć, co w niej dominuje. Czy jesteśmy zdolni do uwielbiania Boga i
dziękowania Mu bardziej, aniżeli proszenia (co też mamy czynić), czy też
modlitwę zaczynam od skoncentrowania siebie (i Boga) na moich własnych
problemach.
Uwalnianie się od subiektywizmu to widzenie
świata dużo szerzej, niż nam się na pierwszy rzut oka wydaje. To
zauważanie ludzi i ich spraw, wrażliwość na drugiego człowieka,
zaradzanie potrzebom innych – to jednym słowem próba widzenia świata
tak, jak widzi go Bóg. Można łatwo sprawdzić na czym skoncentrowana jest
jakaś wspólnota modlitewna, np. czy w modlitwie prośby zawiera również
potrzeby świata, Kościoła, Ojca Świętego, czy też ogranicza się tylko do
swojego, wąskiego wszak grona ludzi.
Kiedy kontemplujemy Boga jako Trójcę Świętą to
widzimy, że Ojciec cały daje się Synowi, a Ten, przyjmując miłość Ojca,
cały Mu się oddaje – żaden z nich niczego nie zostawia dla siebie, ale
wszystko oddaje drugiemu do tego stopnia, że ta nadobfitość miłości
staje się Trzecią Osobą – Duchem Świętym. Skoro jesteśmy stworzeni na
obraz Boga (Boga jako Trójcy), to jesteśmy również wezwani do takiej
miłości, do takiego życia, takiej modlitwy – które nie są skoncentrowane
na sobie samym i swoim przeżywaniu wszystkiego, lecz na tym, by
całkowicie siebie dać drugiemu (Bogu i człowiekowi), by swoją uwagę
skupić na Osobie, którą kochamy i której całkowicie chcemy siebie
ofiarować. Takie przeżywanie naszego życia i naszej wiary uchroni nas od
subiektywizmu i coraz bardziej będzie nas jednoczyć z Bogiem i naszymi
braćmi.
o. Grzegorz Ginter SJ |
|