Przejście przez pustynię (2)

 


 

      Kolejną rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę, to przygotowanie naszej duszy na doświadczenia (Syr 2,1). By to zrozumieć, trzeba sobie uprzytomnić najważniejszą rzecz, że Bóg nie jest "przedmiotem" naszej konsumpcji, który można w jakiś sposób posiąść i którym można dowolnie manipulować, zgodnie z własnym upodobaniem. Boga nie można "zmierzyć", ani w żaden sposób "skontrolować". Niby jest to jasne, ale tylko w teorii... Doświadczenie Boga jest czymś innym niż to rozumiemy potocznie. Jest czymś odwrotnym od doświadczenia duchowego oczywistego i poznanego. Stąd Kościół rozróżnia doświadczenie prawdziwe i fałszywe Boga. Aby to zrozumieć, należy zadać sobie pytanie podczas tej wędrówki: "Czego oczekuję od tej wędrówki?", innymi słowy pytam siebie o cel, sens tego. Pytanie niebagatelne, gdyż pustynia, na której się znajdujemy jest miejscem bezlitosnym, które nieubłaganie odsyła wstecz wszystkich, którzy znaleźli się tam nieprzygotowani, czy też z fałszywymi oczekiwaniami. Słowo bowiem już na początku tej drogi mówi do nas jasno "Przygotuj się na kuszenie". 
Na drodze prowadzącej przez pustynie będą nas spotykać niespodzianki. Pierwszą będzie uświadomienie sobie, że to nie człowiek czyni doświadczenie Boga, ale to raczej Bóg "doświadcza" człowieka, On go szuka, bada, wystawia na próbę. Jest to ważne, gdyż w perspektywie biblijnej to Bóg jest w centrum a nie człowiek. Kiedy będziemy kroczyć tą drogą zobaczymy, że to właśnie Bóg wychodzi nam na spotkanie, to właśnie On, Ojciec przejmuje całą inicjatywę. Sztuką wielką jest wtedy właśnie pozwolić Bogu działać, oddać Jemu inicjatywę, pozwolić stracić kontrolę nad sobą... innymi słowy - ślepo zawierzyć. To jest trudne dla nas do zaakceptowania. Tymczasem to właśnie Bóg wie lepiej jak z nami postępować, gdyż On bardziej chce się z nami spotkać, niż my z Nim. Kiedy pozwolimy na to, by Bóg nas szukał, wtedy On, chcąc pokonać ten dystans, jaki między nami jest, będzie się starał wyzuć nas z naszych kalkulacji i nawyków, może zniszczyć nasze marzenia, ale jednocześnie ukaże nieoczekiwane propozycje i przesłania, które mogą wstrząsnąć naszym życiem. Z drugiej strony, kiedy zaczniemy wystawiać Boga na próbę, kiedy zaczniemy wymagać od Niego potwierdzeń dla naszych planów i działać, zaczniemy szukać gwarancji albo dowodów Jego Obecności i wierności, wtedy Słowo Jego stanie się gwałtowne: "Nie zatwardzajcie serc waszych..." (Ps 95, 9; por. też Jdt 8, 12.16.25). Zwłaszcza ważne są słowa Judyty z wiersza 25: "Za to wszystko będziemy dziękować Panu Bogu naszemu, który doświadcza nas, tak jak i naszych przodków". O co chodzi z tym dziękczynieniem w czasie próby? Czym w takim razie jest próba? 
Próba ujawnia nasze prawdziwe oblicze. Bóg kocha nas w sposób nieskończony, pełny, gdyż odnajduje w nas wyobrażenie Syna. Zna nas do głębi i jest o nas zazdrosny. Nasza miłość niestety nie jest taka. W naszym sercu jest przeważnie plątanina wyrachowania, trosk, sprzecznych uczuć. Jest w nim również miejsce na Pana, owszem, ale nie jest On często naszą ani podstawową, ani największą "troską". Troską Pana zaś jest, by nasza miłość do Niego była pierwsza, dlatego poddaje nas próbom, oczyszcza nas. Wyprowadza na pustynię, swoistą pustynię uczuć, samotności, udręki, walki. Tylko wtedy jesteśmy w stanie zobaczyć nasze przywiązania do samych siebie, do dobrej reputacji, do efektów naszej pracy, do wszystkiego, co nas otacza, do stworzeń. Kiedy poznamy, kim naprawdę jesteśmy, co prowadzi do zniszczenia w nas iluzji, wtedy bardziej donośnie i wyraźnie zabrzmi w nas głos Pana. W tej ciszy usłyszymy Go lepiej. A przecież tym jest właśnie doświadczenie Boga w wierze - słuchaniem Jego głosu, kiedy stajemy przed nim tacy, jacy jesteśmy, nadzy i bezbronni. Prawdziwe poznanie Boga rodzi się na pustyni, w samotności, dojrzewa wśród trudów i próby. Jest to okres miłości do Boga (Prz 3, 12). 
Można zapytać: "jak daleko sięgnie próba?" Chyba najpełniejszą odpowiedzią na to pytanie jest historia Abrahama (Rdz 22, 1nn). W tej historii, która jest aktualna także dziś i dla nas, pokazuje się, że Bóg nie żąda od nas drobiazgów, jakichś częściowych poświęceń, czy zwyczajnej rezygnacji z grzechu, czy też niestosownych uczuć. Bóg chce od nas tego, co mamy najdroższe, to w czym najbardziej pokładamy nadzieje, w czym spoczywa nasze serce. Gdy Abraham ma złożyć w ofierze tego, którego miłuje, poddaje się temu, choć przypuszczam, że niewiele z tego rozumie, jeśli w ogóle cokolwiek rozumie. Przecież to syn obietnicy, to z niego ma Bóg wyprowadzić wielki naród, a tymczasem... Gdyby tego było mało - przecież on już wyrzekł się tylu rzeczy... wyszedł ze swojej ziemi rodzinnej, zostawił dom... Staje przed czymś, co jest dla niego tajemnicą, wręcz sprzeczne i niewytłumaczalne. I chyba najpiękniejsza odpowiedź, którą może dać tylko człowiek wielkiej wiary, na pytanie syna o to, gdzie jest ofiara: "Bóg się o to zatroszczy... mój synu!" (Rdz 22, 8). Skoro Bóg zażądał ode mnie tej ofiary, to da mi też siły, bym mógł ją ponieść, a także ma słuszne powody, by jej ode mnie żądać - zdaje się mówić Abraham. Ale ta scena mówi jeszcze więcej: "Jestem zdolny do jeszcze większej miłości niż ta, jaką kocham teraz Izaaka!" Bowiem tak wielką miłość można poświęcić tylko dla jeszcze większej miłości, choć Abraham sobie tej miłości jeszcze nie wyobrażał. Zaufanie Abrahama zaowocowało - Bóg rzeczywiście się zatroszczył. Ta historia powtarza się także w naszym życiu kiedy chcemy doświadczyć Miłości Boga. Przychodzi wtedy chwila, kiedy Pan żąda od nas "ofiary z syna". Warto wtedy pamiętać, że kiedy Bóg żąda poświęcenia tego wszystkiego od nas, to dlatego, że żąda od nas jeszcze większej miłości niż ta, którą do tej pory kochaliśmy. Bóg więc wystawia nas na próbę nie po to, by przekonać się, czy Go kochamy, ale po to, by nauczyć nas jeszcze większej miłości. Jaka jest tego konsekwencja? Im silniejsza była dotychczasowa miłość ludzka, tym głębsza stanie się obecnie miłość do Boga. A to wszystko w poczuciu zagubienia i wrażenia, że Bóg żąda od nas rzeczy niemożliwej, a co za tym idzie, może nam się wydać niemożliwe kochać Boga miłością większą, niż kochamy jakieś stworzenie... 
Serce, które z pokorą przyjmie próbę z rąk Bożych doświadczy, że w to oczyszczone miejsce wchodzi Bóg, czyni sobie z nas mieszkanie. Okazuje się, że nasza znajomość z Bogiem nabiera innego charakteru, jest bardziej osobista, bliska. Nie chodzi tu o żadne przelotne uczucia związane z tym stanem, ale o głęboką relację - znam Boga już nie ze słyszenia, ale doświadczyłem Go i zostałem doświadczony. 
Na koniec warto zauważyć, że kochanie Boga w pełni, dojście aż do tego momentu w życiu nie byłoby możliwe bez poprzedniej fazy odkrywania i niwelowania iluzji, bez tej miłości stworzeń. Bo jak można kochać Boga, jeśli nie doświadczyło się miłości stworzeń? Jak można żądać poświęcenia od serca, które nigdy nie kochało?
 

na podstawie: A.Cencini "Będziesz miłował Pana Boga swego"

 


 

powrót                                   dalej