świadectwa


 

NOWE!

       Czuję się przynaglona, by wreszcie złożyć świadectwo, czy podzielić się doświadczeniem z przeżywanych rekolekcji.
       Jestem siostrą zakonną, mam już 64 lata. W swoim życiu szukałam bliskości Boga. Gdy usłyszałam o rekolekcjach ignacjańskich, zaczęłam je odprawiać w 1993 roku. Odprawiłam 4 tygodnie, uczestniczyłam w różnych sesjach, skupieniach. To wszystko wywarło duży wpływ na moje życie. Zaczęłam inaczej przeżywać relację z Bogiem, inaczej na siebie patrzeć, poznawałam siebie, poznawałam Boga inaczej niż w dotychczasowym życiu, to było coś więcej niż mi dawała formacja zakonna. Coś się zmieniało. Ale to było wciąż jakby na poziomie rozumu, wiedziałam, pragnęłam ale mało czułam. I dopiero teraz odprawiając rekolekcje internetowe zaczęłam czuć, ja czuję, nie tylko wiem, ale czuję! Doświadczam bliskości Boga, Jego Miłości, mocniej, wyraźniej, inaczej niż dotychczas. Czuję, że coś się we mnie zmieniło. Odprawiłam rekolekcje: Jak nie rozbić się o krzyż, czyli....o miłości Bożej, Smakowanie Codzienności i teraz odprawiam rekolekcje adwentowe: Na początku... Nie wiem jak to się dzieje, jak działają te rekolekcje, ale czuję mocno działanie Boże, czuję, że to jest PAN!
       Rekolekcje: Smakowanie codzienności - o ignacjańskim rachunku sumienia, znałam zasady tego rachunku sumienia, próbowałam dokładnie odprawiać, ale często mi się to jakoś rozmywało, a od tych rekolekcji jest inaczej, praktykuję systematycznie piętnastominutowy kwadrans szczerości, znajduję czas i to owocuje.
       Jestem wdzięczna Panu Bogu za Internetowy Dom Rekolekcyjny, za to co się wydarzyło w moim życiu i na pewno nie tylko w moim. Dziękuję Ojcu i Całej Ekipie Domu Rekolekcyjnego. Niech to dzieło się rozwija na większą chwałę Boga.

s. Elżbieta, 10 grudnia 2008

 

 

      Rekolekcje te (Internetowe Rekolekcje Paschalne 2008) rozpoczynałam z ogromnym pragnieniem uporządkowania emocji i serca, pragnieniem pogłębienia modlitwy i zbliżenia się do Boga. Luty to trzeci miesiąc odkąd odstawiłam mój nałóg, wiec był to czas trudny, zmagałam się ze sobą na każdym kroku, walczyłam o każdy dzień, jednocześnie byłam przepełniona lękiem, byłam bardzo nerwowa, ciężko mi było zaakceptować moja prace, studia. Momentami byłam bardzo zagubiona i udręczona. Od dłuższego czasu próbowałam zbliżyć się do Boga, ale często doświadczałam swojej słabości, przede wszystkim na modlitwie, kiedy to nie wiedziałam co mam Bogu powiedzieć, brakowało mi słów i czułam ze w sercu mam tylko pustkę. Usłyszałam wtedy słowa, ze to bardzo dobrze, bo tylko Bóg może te pustkę wypełnić. I czynił to każdego dnia. Bardzo często słowa Jego były ostre, czasami miałam wrażenie ze mnie zabijały, i tak było, umierał ten stary człowiek we mnie. To było moje przejście przez pustynie, pustynie mojego grzechu. Bóg mnie wychowywał, pokazywał palcem wszystkie te momenty, w których raniłam innych ludzi, kiedy bawiłam się uczuciami innych, kiedy odwróciłam się od Niego, uciekałam, by spełniać swoje zachcianki, by szukać szczęścia gdzie indziej. Bolało mnie bardzo, kiedy stawiał mi przed oczy wszystkie podłości, których się dopuściłam, a o których tak bardzo pragnęłam zapomnieć. Dzień po dniu, bez wytchnienia. Zrozumiałam, ze Bóg mi to wszystko przebaczył i ze zaprasza mnie do tego samego, zaprasza mnie bym przebaczyła moim krzywdzicielom ale tez i sobie. Bym uznała, ze ta historia, która mnie obdarzył, jest najpiękniejsza, bo prowadzi mnie do Jego miłości, i ze każde cierpienie, każdy błąd był potrzebny, bym teraz bogatsza w doświadczenie mogła innym wskazywać drogę, nieść pomoc. Dobry Ojciec stawiał mi w czasie tych rekolekcji na drodze ludzi, którzy właśnie takiej pomocy potrzebowali. Tak wiec, moje cierpienie nie było bez sensu! Czułam, ze zaczynam zdrowieć, ze Bóg wyciąga mnie z depresji, z uzależnienia, z fatalizmu, ze daje mi promyki radości, otwiera na drugiego człowieka. Przecudowna obietnica: już nie doznasz pohańbienia - była jak miód na moje poranione serce. Tak długi czas był mi potrzebny, bym każdego dnia po troszku otwierała się na Bożą Miłość, by moja modlitwa była szczera, bym zaczęła ufać Mu, Jego planom wobec mnie. Pojechałam na dni skupienia i tam otrzymałam piękny prezent: odczytałam moje powołanie! Chrystus dal mi poznać moje miejsce w Jego Mistycznym Ciele. Drugim wspaniałym owocem jest dialog jaki się nawiązał miedzy moimi rodzicami, po ponad 20 latach (tyle minęło od rozwodu) ciągłych kłótni i walk. Ja sama jestem o wiele spokojniejsza i o wiele więcej we mnie radości i pogody ducha. Czuję się piękna i kochana, podobno to widać.

Sundari, 18 maja 2008

 

 

      Rekolekcje "Pozwól się odnaleźć" były dla mnie od samego początku bardzo trudne. Kiedy o nich się dowiedziałam (dzięki Dobremu Mailing'owi) natychmiast zdecydowałam się wziąć w nich udział. Dlaczego? Ponieważ mój III st. Oazy Nowego Życia dokonał bardzo znaczącego cięcia w moim życiu. Teraz, kiedy patrzę na tamten czas z perspektywy czasu, wydaje mi się, że zmarnowałam 10 dni rekolekcji. Cały czas żyłam tym co było, a nie chciałam się otworzyć na to co jest teraz. Wiedziałam, że Bóg chce przekroczyć granicę, której ja nie pozwalałam... bo się bałam, bo już oswoiłam to cierpienie w sobie. Ale na nic moje zapieranie się rękami i nogami... Bóg przekroczył tą granicę (i choć to tak trudne dla mnie)- chwała Mu za to! :) III st. praktycznie cały czas porusza problem cierpienia, umierania, śmierci, męczeństwa... Było to bardzo trudne dla mnie...

      Kiedy miałam 12 lat mój mały świat zawalił mi się na głowę. Myślę, że ważny jest tutaj słowo "mój", bo to ja sama (mimo tak młodego wieku) próbowałam budować własne szczęście. "Brać, posiadać... wszystko". Miałam szczęśliwy dom, kochających rodziców, moje zachcianki też w miarę możliwości były spełniane. I w tym wszystkim zaczęło brakować miejsca dla Pana Boga. Stawał mi się "niepotrzebny", więc wyprosiłam Go ze swojego życia. Jednak to moje szczęście nie trwało długo. Pewnego dnia straciłam kogoś, kto był dla mnie wszystkim. Najukochańszego człowieka na świecie. Mojego Tatę. To stało się nagle. Po prostu poszedł do pracy i już z niej nie wrócił. I właśnie w tej chwili uwierzyłam. Uwierzyłam w sens tej śmierci, że ona na pewno ma coś na celu. W tej chwili, gdy dowiedziałam się o śmierci Taty, zaczęłam się modlić... Zanim się "pozbierałam", a w zasadzie kiedy pozwoliłam Bogu się pozbierać minęły 3 lata. (tak mi się skojarzyło to z upadkiem ze zwierzęcia św. Pawła Apostoła- on stracił wzrok na trzy dni... ja na trzy lata). Po tym czasie rozpoczął się okres uleczania mnie...

      Myślałam, że to już za mną. Myślałam, że na "trójce" zrozumiałam ten sens. W końcu głośno wypowiedziałam to, co już od jakiegoś czasu było we mnie: w śmierci mojego Taty jest moje nawrócenie... I myślałam, że to już naprawdę koniec doświadczania cierpień z tym związanych... W zasadzie to dopiero się zaczęło. W momencie kiedy byłam pewna, kiedy wszystko miałam poukładane, oswojone... zaczęłam się buntować: dlaczego Bóg, który jest Dobry, który jest Miłością to uczynił? Czy On jest aż tak gniewny? Czy nie mógł zwrócić inaczej mojej uwagi? To tak jakby śmierć mojego Taty dokonywała się drugi raz, jakbym swoją żałobę miała przeżywać drugi raz. I wtedy doszła do mnie wiadomość o rekolekcjach. Pomyślałam, że właśnie w ten sposób Bóg pragnie mi wskazać to, co zgubiłam po drodze, że właśnie w ten sposób pragnie mnie ponownie odnaleźć. Ale mimo wszystko było to bardzo trudne dla mnie... Ktoś mądry powiedział mi jakiś czas temu, że nasz wzrost duchowy podobny jest do góry. Tak, wchodzi się pod nią... ale czasem trzeba nam zejść, znaleźć to, co zgubiliśmy po drodze, wrócić się... i czasem te zejścia są trudniejsze niż wchodzenie. Właśnie ten czas był dla mnie takim schodzeniem do tego, czego już kiedyś doświadczyłam. I w związku z tym pojawiała się w moim sercu pokusa, że te rekolekcje nie są dla mnie: przecież to już było, przecież... Oj, musiałam nieźle ze sobą i podszeptami złego walczyć, żeby wytrwać... I chwała Panu za ten czas. Za to, że pozwolił mi ujrzeć Siebie ponownie jako Boga miłosiernego i dobrego, które raduje się gdy ja się raduje; płacze gdy ja płacze. Ponownie "zrozumiałam" sens słów: Nie bój się, bo ja Jestem z tobą; Bóg jest ze mną, przytula mnie, gdy strach mnie paraliżuje. Gdy lęk przed zaufaniem Mu, uniemożliwia mi zrobienia kolejnego kroku, że On jest... Bo właśnie niedawno w swoim życiu doświadczałam lęku przed zaufaniem Bogu, że śmierć kogoś z moich bliskich może znowu się dokonać. Tak bardzo się bałam... Teraz dostrzegam, że lęk ten jest mniejszy. Rekolekcje te porównałabym do mojego spotkania z Chrystusem przy studni. On wiedział, że ja przyjdę, więc czekał na mnie... i nie chciał "ugłaskać" mojego strachu, lecz wyzwalał mnie z niego. Tak, cudzołożyłam ze swoim lękiem, stawał się on moim "nielegalnym" mężem. Właśnie w tym dniu oddałam Bogu cały swój strach przed zaufaniem Mu... i już dostrzegam niesamowite owoce tego :) Rekolekcje też były dla mnie czasem, gdy w końcu przez swoje łzy usłyszałam jak Jezus wzywa moje imię, stanowczo, ale bardzo delikatnie nie chcąc mnie przerazić. Niczym wzywając Marie, która pomyliła Go z ogrodnikiem. Na długo pozostanie zachwyt w moim sercu nad postacią niewidomego pod Jerychem... Bóg odsłonił mi wtedy bardzo ważną prawdę: ja już kiedyś zrzuciłam dla Niego swój płaszcz, biegnąc i błagając o uzdrowienie, by zwrócił mi wzrok. Już kiedyś Mu ofiarowałam swój płaszcz... Jednak teraz nadszedł czas, bym oddała mu swoje buty. Oddało to, co sprawia, że wciąż czuje się bezpieczna; to, co sprawia, że wciąż mi jest wygodnie... Tak jak bez płaszcza ryzykuje, że będzie mi zimno, tak bez butów że nieźle mogę pokaleczyć swoje stopy o kamienie idąc za Nim. Tak... nadszedł czas, by oddać swoje buty, bym mogła stawać się "naga" przed Bogiem. Stawać się nagim przed Bogiem - według mnie to jest właśnie istota szczęścia. Stawać się coraz pełniej Mu oddanym, zawierzać się Jego Boskiej woli, jednoczyć się z Nim. Tak... nadszedł czas, gdy trzeba mi podać dłoń Jezusowi i zacząć z Nim współpracować :)
      Za ten czas rekolekcji, za wszystko to, co Bóg pozwolił mi w nich dostrzec, za moje postanowienia: Chwała Panu! :))

Kamila, 5 stycznia 2008

 

 

      Przeszłam całe rekolekcje proponowane przez Ojca i myślę, że najcenniejsze jest to, że przestałam się buntować przeciwko Bogu, zrozumiałam historię swojego życia i zaakceptowałam ją. Nie chcę już nad nikim panować. To On jest Panem życia i śmierci. Dziś mogę powiedzieć: Bóg dał, Bóg wziął, niech Imię Pańskie będzie błogosławione. Całe życie moje i moich dzieci, tych chorych i tego, które umarło jest w ręku Boga, ma sens, bo On jest Miłością.

Dolorosa, 4 stycznia 2008

 

 

      Dziękuję Ci Panie za łaskę zobaczenia Twojej obecności w moim życiu. Wiem Panie, że w najtrudniejszych momentach byłeś przy mnie, trzymałeś rękę na moim ramieniu. Przepraszam, że nie zawsze umiałam to dostrzec.
Dziękuję Ci Panie, że ciągle czekasz na mnie na drodze mojego życia i pukasz do drzwi mego serca. Dziękuję Ci, że, kiedy je otworzyłam przed Tobą, przytuliłeś mnie jak dziecko i z miłością, jakiej nigdy nie doświadczyłam, wypowiedziałeś moje imię i słowa "kocham Cię".
Dziękuję Ci Panie za ludzi, których mi posyłasz, aby niczym gwiazda trzech króli, prowadzili mnie do Ciebie. Naucz mnie Panie dostrzegać te "gwiazdy" w moim życiu. Dziękuję Ci Panie za przyjaciół, którzy, z uporem i wiarą przyjaciół paralityka, modlą się za mnie.
Dziękuję Ci Panie, że pokazałeś mi to, co we mnie martwe, bolesne, do czego sama przed sobą nie chciałam się przyznać. Pomóż mi Panie, uzdrów mnie z mego lęku, zranień, samotności.
Proszę Cię Panie o łaskę zaufania Ci do końca. Bym miała odwagę zrzucić z siebie płaszcz moich przyzwyczajeń, przywiązania do ułożonego życia (choć pełnego cierpienia). Bym nie bała się, że zażądasz ode mnie zbyt wiele, bo wiem, że pragniesz mego dobra.
Panie, bądź moim Przyjacielem, bo bez Ciebie mnie nie ma!

Judyta, 2 stycznia 2008

 

 

      Gdy rekolekcje jeszcze trwały, zastanawiałam się, co wyniknie z tego balastu, jaki się w trakcie tych trzech tygodni nagromadził. Gdy pojawiła się propozycja wejścia z tym balastem w modlitwę przebaczenia, pomyślałam, że to będzie "pestka", ot łatwizna, a może nawet zbyteczna część, bo komuż mam przebaczać, skoro z nikim nie mam "na pieńku". Nawet pojawiła mi się myśl, że to będzie tylko "pro forma". Pomimo wszystko chciałam dokończyć i zgodnie z zaleceniem kontynuować modlitwę. I o dziwo, Pan Bóg znowu mnie zaskakuje i pokazuje, że jest wiele do zrobienia, a najwięcej w zakresie przebaczenia sobie samej. Tym większe moje zdziwienie, że nie dalej, jak około dwa miesiące temu odważyłam się zaprzeczać, kiedy ktoś próbował zaproponować mi, abym "odpuściła sobie" (przebaczyła)... Nic wtedy nie zrozumiałam i wewnętrznie byłam przekonana, że pewnie pomylił się, bo mnie nie zna. Wewnętrznie byłam pewna, że potrafię jedynie się usprawiedliwiać i brak podstaw ku temu, żebym sobie coś "darowała". A to samousprawiedliwienie, w moich oczach było przyczyną braku owoców nawrócenia. I teraz - ta modlitwa przebaczenia, w której w pierwszej kolejności Pan Bóg poprowadził mnie ku sugestii przebaczenia sobie. Ciarki przez skórę mi przemknęły, gdy zobaczyłam, ile tylko na podstawie jednego dnia muszę sobie przebaczyć :-)

Elżbieta, 29 grudnia 2007