przemyślenia...


Sobota, 1 grudnia

      Bardzo nam się trzeba strzec, by nie mieć serca ociężałego (Łk 21, 34-36). I może większości nam nie tyle grozi obżarstwo czy pijaństwo... chociaż troski doczesne bez wątpienia tak... ale może jeszcze bardziej grozi nam wiele chorób duchowych, jak zazdrość, zamknięcie w sobie, nieufność, niewiara, brak przebaczenia, marazm... Nasze serce potrzebuje swobodnie "oddychać" nie tylko po to, by mogło dobrze pracować, ale może przede wszystkim po to, by mogło kochać - Boga i innych ludzi (nie wyłączając siebie samego). Bóg chce "odkamieniać" nasze serca, chce je uwalniać - z naszą pomocą i naszymi decyzjami. Tylko serce wolne i "lekkie" z łatwością napełnia się Bożą łaską i żyje pełnią życia, w radości, pokoju i miłości... co nam jeszcze w tym przeszkadza? Może Adwent, który dziś wieczorem rozpoczynamy stanie się czasem uwalniania serca, dania mu oddechu... by mogło jeszcze bardziej pokochać Tego, na przyjście którego się będziemy przygotowywać...


Piątek, 30 listopada   św. Andrzeja Apostoła

      Opis powołania pierwszych uczniów z dzisiejszej ewangelii wydaje się tak prosty, że aż nierealny (Mt 4, 18-22). Po prostu Jezus przechodzi, wypowiada do nich słowo i... oni rzucają wszystko i idą za Jezusem. Ale myślę, że znajdujemy tutaj jedną fundamentalną sprawę - moc Słowa Boga. To samo Słowo, które u początku stworzyło świat, to samo Słowo, które przyjęło ludzkie ciało i stało się "Bogiem z nami", to samo słowo teraz z wielką mocą porusza serca ludzi i pociąga ich ku sobie. Czy my aż tak bardzo uodporniliśmy się na słowo, że na nas ono tak nie działa? Czy tak bardzo staliśmy się głusi na "boże argumenty" i kręcimy się tylko w kręgu ludzkich spekulacji, opłacalności i podejrzliwości? Nie wiem... ale bez wątpienia trudno nam czasem przyjąć słowo, zasymilować, pozwolić mu, by w nas "dźwięczało", wzbudzało rezonans, poruszało nasze wnętrze wywołując odpowiedź na nie. Bo słowo - samo w sobie - zawsze jest skuteczne, ale jego owocność zależy również od tego, czy gleba serca, na którą ma paść słowo, jest przygotowana na to, jest otwarta, czy ma postawę wiary... Ale jest jeszcze jeden aspekt, który szczególnie pojawia się w pierwszym czytaniu (Rz 10, 9-18). Aby usłyszeć słowo, musi być ono głoszone. Czasem Bóg przemawia do nas bezpośrednio w naszym sercu, a czasem posługuje się ludźmi jako narzędziami. I to nie tylko tymi, którzy mają dar przepowiadania... może posłużyć się kimkolwiek i czymkolwiek, nawet śmiertelnie nudnym kazaniem. Z drugiej strony, przyjmując słowo, wsłuchując się w nie, nie możemy się na tym zatrzymać, lecz jesteśmy powołani do tego, by stać się jego przekaźnikami, głosicielami. Ze słowem Bożym to myślę trochę tak jak z pieniądzem - by przynosił zysk musi być w obiegu. Słowo musi krążyć, musi być głoszone, przekazywane... Otrzymując mam też dawać...


Czwartek, 29 listopada

      Choć wydaje się, że dzisiejsza ewangelia jest smutna, wręcz tragiczna (Łk 21, 20-28), to ma jednak jedno zdanie, które zmienia tą tragiczność w nadzieje. Niezależnie od tego, co się będzie działo w naszym życiu - i może znów, jak wczoraj, warto spojrzeć na to, co dzieje się czasem w naszym wnętrzu, te wszystkie walki duchowe, smutki, strapienia i dołki - Jezus mówi nam: "nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie". Myślę, że już dziś możemy na to spojrzeć w świetle zbliżającego się Adwentu i Świąt Bożego Narodzenia. Tym odkupieniem, które się zbliża jest On sam - Jezus Chrystus, który przyjmuje ludzkie ciało po to, by człowiek mógł przyoblec się w Jego - boskie. Tak, jesteśmy powołani do tego, by żyć życiem bożym, w pełni zjednoczonym z Ojcem, Synem i Duchem. To On, Jezus, zstąpił na ziemie, by dźwigać nasze ciężary i słabości, leczyć nasze choroby. Jego dzieło do dzisiaj kontynuuje w nas Duch Święty, którego rolą jest "wdrukować" w nas, w naszą duszę Jezusa - byśmy myśleli jak Jezus, czuli jak On, działali jak On... Na tym polega życie duchowe - pozwolić Duchowi Św. w nas działać i przekształcać nas w Chrystusa. I myślę też, że niezależnie co się z nami dzieje, jakiekolwiek by nas trudności spotykały, tak właśnie powinniśmy patrzeć na nasze życie. Abyśmy przemieniali się powoli w Chrystusa potrzebujemy ciągle się w Niego wpatrywać, uczyć od Niego, kontemplować Go... my zbyt często jednak koncentrujemy się na sobie, na słabościach i grzechach, na tym co możemy a co nie, co nam sie udaje, a co nie... co nas boli, czego się boimy.... Owszem, to jest też część naszego życia, ale zaufanie Panu polega właśnie na tym - że jesteśmy skoncentrowani na Nim. To w Nim zbliża się nasze odkupienie! To w Nim zbliża się nasze ubóstwienie!


Środa, 28 listopada

      Być może nigdy nie doświadczymy takich zagrożeń i prześladowań o jakich mówi dzisiejsza ewangelia (Łk 21, 12-19). Ale do składania świadectwa jesteśmy wezwani zawsze. Więc te "prześladowania" to może być coś wewnątrz nas, jakieś strapienie duchowe, smutek, tzw. "dołek" (w sensie duchowym czyli niechęć do modlitwy, zaniedbywanie relacji, obowiązków, itd.). Kiedy znajdujemy się w takim stanie ducha, to czujemy, że bardzo trudno jest dać świadectwo. Ale świadectwo czego? Świadectwo cierpliwości i wytrwałości (pomimo uczuć, jakie wtedy mamy i niechęci, która się rodzi). Świadectwo pewnej pogody ducha i wierności Bogu w modlitwie i dobru, pomimo tego, że nas od tego mocno odpycha. Bo łatwo się kocha i czyni dobro, kiedy wszystko jest ok. Ale chrześcijaninem jest się zawsze, a nie tylko w momentach korzystnych i sprzyjających. Zbyt często grozi nam to, że wiarę oprzemy na uczuciach -miłych, przyjemnych momentach, kiedy Boga "czujemy". Tymczasem wiara potrzebuje innego fundamentu, bardziej trwałego - wierności. Niezależnie co się dzieje, niezależnie jakie "prześladowania" na mnie spadną - jestem wierny Panu w modlitwie, obowiązkach, relacjach... we wszystkim. Tę dzisiejszą ewangelię odczytuję jako wielkie wezwanie do wierności Bogu, niezależnie od okoliczności, bo Bóg jest nam wierny w każdej sytuacji. Tylko przez wytrwałość ocalimy nasze życie, tylko przez wierność włos z głowy nam nie spadnie.


Wtorek, 27 listopada

      Nie dać się zwieść i nie dać się zatrwożyć... (Łk 21, 5-11). Warto popatrzeć na siebie i porozważać, jak bardzo czasem jesteśmy skłonni do wierzenia w różne rzeczy, historie - mniej lub bardziej prawdziwe. Jak bardzo czasem ulegamy różnym iluzjom, dotyczącym życia codziennego. Tym bardziej dotyczy to życia duchowego. Myślę, że nie da się zwieść i nie da się przestraszyć człowiek, który żyje wiarą na co dzień. Wiarą, która jest mocna, bo oparta na Bogu i na Jego sile. Oparta na Jego słowie i obietnicy pozostania z nami aż do skończenia świata. te dwa słowa - klucze: zwieść i zastraszyć - to taktyka złego ducha. Najtrudniejsze dla nas przyjąć jest to, że on - zły duch - ostatecznie jest "niewinny", on tylko kusi, zwodzi i straszy - to my podejmujemy decyzje i my jesteśmy za nie odpowiedzialni. Nie dać się zwodzić i nie dać się przestraszyć (choćby się ziemia trzęsła, pałace waliły, itd...) to całkowicie oprzeć się na Bogu. To w chwilach trudności i próby odwracać się plecami do złego a twarzą do Boga (a nie odwrotnie, jak wielu z nas czyni, myśląc, że da radę pokonać złego). Św. Ignacy pouczał, że kiedy odważnie stawiamy czoło złemu (jego pokusom) i opieramy się na Bogu to zły szybko ucieka, maleje w naszych oczach jego siła. I przeciwnie - kiedy my się kulimy, próbujemy własnymi siłami, albo nawet nie próbujemy walczyć.. wtedy nie ma na świecie bestii bardziej dzikiej niż zły duch, nieprzyjaciel naszej ludzkiej natury. Bóg zwycięża złego ducha, ale to od nas zależy, czy pozwolimy Bogu działać i walczyć ze złem na tym delikatnym polu walki, jakim jest nasze serce, nasze życie...


Poniedziałek, 26 listopada

      Jezus podnosi oczy i przygląda się wszystkim wrzucającym ofiary do skarbony (Łk 21, 1-4). Jest interesujące, ile razy w Biblii, szczególnie w Nowym Testamencie pieniądze pojawiają się jako swoiste "miejsce teologiczne", tzn. miejsce, gdzie można spotkać się z Bogiem (są symbolem czegoś). Warto uczyć się od Biblii patrzenia na pieniądze, bo te nigdy nie są złe same z siebie. Problem nigdy nie jest w pieniądzach ale w człowieku, który ich używa (my mamy jakoś w głowach wdrukowane, że to pieniądz jest "zły").

      Jednak to nie to jest tu najważniejsze, tylko ofiarność owej wdowy. Wrzuca wszystkie pieniądze jakie ma. Wrzuca je do skarbony świątynnej. Oddaje je Bogu, powiedzielibyśmy "na służbę". Ale wraz z tymi pieniędzmi oddaje swoje zabezpieczenie (które właśnie utraciła), swoje życie (bo co będzie jeść jutro?) - oddała po prostu całą siebie. To symboliczne wrzucenie całego mienia do skarbony oznacza jej całkowite oddanie się Bogu - hojne i wielkoduszne (czy rozumiemy jeszcze to słowo?). Każdy z nas jest powołany do tego, by służyć Bogu. Ale co to oznacza? Myślę, że w pierwszym rzędzie chodzi o coraz bliższą, intymniejszą relację z Panem. Oddając całe swoje utrzymanie kobieta oddaje się całkowicie pod opiekę Boga - zdaje się na Jego łaskę i miłosierdzie. Więc najpierw chodzi o to, by być w jak najhojniejszej relacji z Chrystusem, żyć z Nim w coraz większej zażyłości i przyjaźni. Dopiero z tego rodzi się hojność w służeniu innym ludziom (szczególnie najbliższym), hojność w pracy (pracuję najlepiej jak potrafię a nie kombinuję jak tu pracować mniej za więcej pieniędzy), hojność w uczeniu się, studiowaniu (oddawać się temu całym sercem, bo to jest moje przyszłe narzędzie pomagania ludziom), itd... Ta kobieta oddała wszystko co miała - wydała siebie na służbę Bogu i innym ludziom - zdana całkowicie na Boga. To ją właśnie Jezus chwali, gdyż dała najwięcej - a hojnego dawcę miłuje Bóg (a więc oddaje Mu tysiąckrotnie).


Niedziela, 25 listopada    Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata

      Kto z nas w dzieciństwie nie marzył o tym, by być królem, królową, księżniczką. Przechadzać się po czerwonych dywanach, mieć służbę - ludzi, którzy wykonywaliby nasze polecenia, mieć rycerzy. Wtedy miałoby się czas na wszystko, byłoby się bogatym... żadnych specjalnych trosk, niewiele obowiązków (oprócz reprezentacyjnych)... Kto z nas nie marzył o czymś takim.

      Dzisiejsza uroczystość nie ma nic z tego, o czym przed chwilą napisałem. Ewangelia pokazuje nam dzisiaj naszego Króla - Jezusa Chrystusa, który jednak nie siedzi w pałacu na wysokim tronie, owszem - jest wysoko uniesiony, ale na krzyżu (Łk 23, 35-43). Moglibyśmy powiedzieć, że ten Król jest jakby z "innej bajki". Nie widać ani insygniów władzy, wojska, demonstracji siły, bogactwa...

      Tak, po ludzku to żaden król, nie mieści się w żadnych z naszych "standardach" królewskich. Jednak Jezus Chrystus jest Królem i to najprawdziwszym. Jego królowanie polega na służeniu i nie ma innego sposobu na sprawowanie władzy jak tylko służba! "Kto chce być pośród was największy, niech się stanie waszym sługą" - powie pewnego razu do swoich uczniów. Jedynym sposobem na to, by być wielkim na tym świecie to stać się "małym", pokornym, uniżonym, stać się sługą... I jestem pewien, że niewielu z was, którzy czytają te słowa, chce dokładnie tego... niewielu, bardzo niewielu. Nie przechodzi nam to przez myśl i przez usta - że moje życie ma być służbą, jeśli rzeczywiście Jezusa mam za Króla i jeśli ja chcę królować! Jezus przez całe swoje ziemskie życie pokazywał i uczył nas, że jedyny sens człowieka, jedyne panowanie jakie jest godne człowieka to panowanie miłości, a to panowanie objawia się całkowitym darem z siebie - służeniem innym. Mąż ma służyć żonie, żona mężowi, rodzice dzieciom a dzieci rodzicom, mamy służyć sąsiadom, sąsiedzi nam... a pracy, na uczelni, w szkole, nawet odpoczywając... wszystko jest służebne. Kto tego nie pojął, nie pojmie również na czym polega królowanie Chrystusa. Nie są tu potrzebne żadne intronizacje czy ogłaszanie Chrystusa Królem przez Sejm czy kogokolwiek innego. On jest Królem od zawsze i jest Królem, który służy, przebacza grzechy, zbawia nas od zła, okazuje miłosierdzie - który Jest zawsze obecny! I zawsze służy! Staje przed nami, jak przed Piotrem, z miską wody i ręcznikiem, by umyć nasze nogi. To jest nasz Król! I stają przed oczami tylko dwa pytania, na które trzeba sobie odpowiedzieć: Czy przyjmuję takiego Króla i Jego panowanie, które jest służbą? oraz: Czy chcę również z Nim królować, naśladując Go w Jego panowaniu, czyli służeniu?


                                        archiwum