przemyślenia...
|
|
Sobota, 27 października
Jezus chce dziś przemienić moje
widzenie rzeczywistości. Pokazuje mi, że moje osądzanie jest często po
pozorach, patrzę tylko na to, co zewnętrzne. Bo nie mogę osądzać tego,
czy człowiek jest dobry czy zły po tym, czy spotka go coś złego lub nie.
To, do czego Jezus wzywa, co odkrywam praktycznie w całym tym tygodniu,
to wejście w siebie, w swoje serce (nie jako siedlisko uczuciowości lecz
najgłębsze i najintymniejsze miejsce w człowieku, gdzie człowiek spotyka
się z Bogiem i gdzie podejmuje decyzje by pójść za Nim lub pójść "po
swojemu"), to rozeznawanie, to nieustanne nawracanie siebie wpatrując
się w doskonały Obraz - Jezusa Chrystusa. Bez tego wszystkiego wpadamy w
niebezpieczeństwo, że będziemy takim drzewem figowym, które z pozoru
jest "pełne", ale tylko liści - brak mu owoców. To w naszym sercu
rozgrywa się wszystko - też nasza owocność. To cały proces: w sercu
biorą początek dobre lub złe myśli (które przyjmujemy lub odrzucamy), w
nim rodzą się nasze pragnienia, marzenia, motywacje i cele - te jasne i
te najbardziej ukryte. To w sercu podejmujemy decyzje, które potem
wcielamy w życie w postaci naszych słów, gestów, czynów... Bóg patrzy na
cały ten "proces" w nas, chce być w nim obecny przez swojego Ducha-
byśmy zawsze wybierali dobro i przynosili owoce. Ważne, byśmy również
chcieli często przebywać w swoim wnętrzu, słuchając tego, co Bóg chce
nam w sercu powiedzieć...
A przez tą przypowieść, którą
opowiada dziś, chce nam powiedzieć coś bardzo ważnego: niezależnie od
tego, czy przynosimy owoce czy nie, czy wychodzi nam to, czy nie... On
się nie zniechęca, ale jak ten ogrodnik, każdego dnia, tygodnia,
miesiąca i roku okopuje nas, obkłada "nawozem" i szuka owoców. Jest w
tym niestrudzony, nigdy się nie męczy w tej "pracy", co możemy zobaczyć
i w innych przypowieściach. To jest dobra nowina dla nas, którzy mamy
świadomość, że tak często mamy "pozorne" życie - pełno liści ale mało
owoców. To Pan jest tym, który dba o nas, troszczy się i zabiega o nasze
owoce. Obyśmy Mu na to pozwolili, obyśmy wpuścili Go do naszego serca,
ale nie tylko to - byśmy z Nim tam chcieli przebywać, rozmawiać, karmić
się Nim.
|
|
Piątek, 26 października
Pan poucza nas dzisiaj o znakach
czasu (Łk 12, 54-59). Osobiście skojarzyło mi się to z tematem
rozeznawania, o którym pisałem nieraz. Myślę, że temat znaków czasu
przynależy do tego, co nazywamy rozeznawaniem. Samo słowo: rozeznawanie
pochodzi z greckiego diakrisis co oznaczał rozdzielanie, oddzielanie,
rozróżnianie. W pierwszym rzędzie chodzi tutaj o rozdzielanie dobra od
zła, badanie "duchów", które mają na nas wpływ, myśli, które nam
przychodzą: złych - aby je odrzucić, dobre zaś, by je przyjmować i iść
za nimi. Dzisiaj, kiedy świat tak pędzi a my z nim, kiedy wielu ludzi
nie ma nawet czasu żeby spokojnie usiąść by zjeść posiłek, potrzebujemy
wejść w nasz świat wewnętrzny, w nasze serce, by go posłuchać i by
nauczyć się rozeznawać to, co się w nim dzieje, ku czemu zmierzam, jakie
są motywy moich działań, za jakimi "podpowiedziami" idę najczęściej,
jakie "pokusy" na mnie działają... To jest jeden z celów rozeznawania.
Drugim celem, który wypływa z tego pierwszego jest podejmowanie dobrych,
przemyślanych decyzji w życiu. Aby je jednak podejmować potrzebujemy
znać swoje wnętrze i swoje motywacje, pragnienia i myśli, za którymi
najczęściej chodzimy. Tylko wtedy, gdy to będziemy wiedzieć, możemy
podjąć dobrą decyzję - możemy zdecydować: pójść tą drogą lub tamtą,
wybrać to lub to. Inaczej będziemy miotani falami naszych
nieuporządkowanych uczuć i pragnień - jak statek z porozrywanymi
żaglami, pozbawiony nie tylko Sternika, ale nawet steru.
Moje doświadczenie pokazuje, że kiedy
człowiek potrafi wejść w siebie, potrafi dokonywać świadomych
wyborów (nawet, gdy czasem się pomyli), uczy się każdego dnia coraz
bardziej rozeznawać to, co się dzieje w jego życiu - wtedy powoli
zobaczy, że potrafi też rozeznawać to, co się dzieje w świecie wokół
niego - po prostu nauczy się rozpoznawać znaki czasu, jakie się pojawią.
Rozeznawanie jednak nie wiąże się na
pierwszym miejscu z naszym działaniem, z naszą introspekcją i naszym
rozumowaniem, czy "samodoskonaleniem się" w sztuce "samoświadomości".
Rozeznawanie w pierwszym rzędzie to naśladowanie Chrystusa - i taki jest
pierwszy cel rozeznawania: odczytać w moim życiu drogi Boże, po których
chce mnie prowadzić Duch Św. - i za nimi iść, oraz nauczyć się
odczytywać drogi, po których chce mnie wieść duch zły - by je omijać z
daleka. Więc oprócz tego, że na rozeznawanie potrzebujemy sobie dać czas
w ciągu każdego dnia (np. 15 minut), to najpierw potrzebujemy prosić
Ducha Św. by nas prowadził drogą prawdy i by dał nam łaskę rozeznawania
- by to On w nas rozeznawał, dawał światło i moc. Bez Niego, bez
zaufania Jezusowi, bez przylgnięcia do Niego całym życiem, nasze
"rozeznawanie" może stać się czysto ludzkim szukaniem samoświadomości
czy tylko czysto ludzką kalkulacją. To Duch Św. jest tym, który prowadzi
nas do prawdziwego poznania Bożych ścieżek w nas i to On pomaga nam
rozpoznawać znaki czasu.
|
|
Czwartek, 25 października
Jezus przyszedł rzucić ogień na
ziemię (Łk 12, 49-53). Ogień ma wiele właściwości: oczyszcza, wypala,
udoskonala, rozgrzewa, uszlachetnia... Duch Św. jest przedstawiany
często pod postacią ognia. I myślę, że my tego ognia potrzebujemy - i to
do wszystkiego naraz: do oczyszczenia i uszlachetnienia nas. To Duch Św.
chce rozpalić w nas wielkie "ognisko", które nigdy nie zagaśnie. Trochę
tak jak z krzewem gorejącym - pali się ale nie spala. Myślę, że potrzeba
do tego dwóch rzeczy. Trzeba Duchowi Św. dać miejsce w naszym życiu, by
mógł działać, by mógł nas "zapalać", ale z drugiej strony potrzebujemy
dać "chrust" na to ognisko - samo miejsce nie wystarczy jeśli ogień nie
ma czego spalać. Może najpierw będzie on spalał wszystko to, co w nas
niepotrzebne, wszystkie śmieci, co zagraca nasze serce i czyni je
ociężałym. Ale w miarę wzrostu duchowego coraz bardziej będzie to ogień
udoskonalający nas, uszlachetniający - taki, który będzie się palił, ale
nie będzie spalał.
Ten ogień przychodzi z krzyża. To na
krzyżu Jezus, umierając, oddał Ducha (J 19, 30). Przyjęcie tego
ognia więc wiąże się ze stanięciem pod krzyżem, i nie tylko stanięciem
ale i przyjęciem go. Jednak to Jezus jest Tym, który daje nam ten ogień,
który chce go w nas rozpalić - On pragnie, by w nas już zapłonął. Mówi
nam to, byśmy się nie przestraszyli, że sami mamy się "spalić", lub sami
nieść nasz krzyż - najważniejszy w tym jest On, który tego wszystkiego w
nas dokona.
|
|
Środa, 24 października
Gdybyśmy znali przyszłość... (Łk 12,
39-48), bez wątpienia wiele rzeczy wyglądałoby inaczej. Być może dlatego
wszelkiego rodzaju wróżki mają dzisiaj niesłabnące powodzenie - wielu
ludzi chce poznać, co ich czeka, by móc w jakimś sensie "wpływać" lub
też "kontrolować" swoją przyszłość.
Dzisiejszą ewangelię można odczytać,
wg mnie, na dwóch poziomach. Na pierwszym widzimy sens, o jakim mówi nam
Jezus - o swoim przyjściu w chwale. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć,
kiedy Pan powróci, nie jesteśmy w stanie przewidzieć naszej śmierci -
potrzeba więc, byśmy żyli w taki sposób, by nas to nie zaskoczyło.
Szczęśliwy ten człowiek, który może powiedzieć wtedy, iż jest gotowy
pójść z Panem. Myślę, że tu zawiera się owa świadomość chrześcijańska, o
której wspominałem wczoraj. Ale jest też drugi poziom, ukonkretniający
ten pierwszy. Życie tu i teraz wymaga świadomości, wymaga
rozeznawania. Bo jest rzeczą niewątpliwą, że chrześcijanie są na wojnie
- wojnie, która toczy się nie na zewnątrz, ale wewnątrz nas - to walka o
nasze serce. Bez świadomości, bez rozeznawania, prawie każda bitwa
będzie przez nas przegrana a my, sfrustrowani i zniechęceni - nie
będziemy widzieli dalszego sensu walki. Rozeznawanie to nic innego jak
wejście w siebie, w swoje serce, by zobaczyć tą walkę - to odnajdywanie
Boga w naszej codzienności, by za Nim pójść, ale też dostrzeganie
wszystkich pokus i pułapek złego ducha - by je omijać, odrzucać. Do tej
walki nie jest nam potrzebne znać przyszłość - za to potrzeba zaufać
Panu, który walczy w nas, walczy z nami, a czasem i za nas. Rozeznawanie
to nasz wysiłek, ale i "wysiłek" Boga, który - jeśli Go prosimy - daje
nam oczy otwarte na rzeczywistość duchową i moc duchową, potrzebną do
tej walki, która w nas się toczy.
|
|
Wtorek, 23 października
Mieć przepasane biodra i zapalone
pochodnie - to być w gotowości do drogi (Łk 12, 35-38). Myślę, że
czuwanie, o którym mówi dzisiaj Jezus to nic innego jak świadome życie
chrześcijańskie. To życie, gdzie człowiek nie zatapia się bezmyślnie w
"żyj chwilą", ale żyjąc świadomie teraz jest świadomy
jednocześnie swojej przeszłości i przyszłości. Jest to przede wszystkim
świadomość Boga, tego, że nie jesteśmy na tym świecie zostawieni sobie
samym, świadomość, że mamy Ojca w niebie. To świadomość również naszych
słabości, grzechów, wad - ale przede wszystkim świadomość, że tam "gdzie
wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5,
12.15b.17-19.20b-21), jak mówi dziś św. Paweł. To oznacza, że człowiek
dostrzega tą łaskę i ma w sobie ducha wdzięczności - wie, że wszystko
tak naprawdę otrzymuje od Ojca przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. I
naprawdę, człowiek który czuwa, który jest świadomy swojej wiary i tego
co pod jej wpływem czyni - taki człowiek odczuwa również, że Bóg
naprawdę się przepasał i mu usługuje. Taki człowiek jest w stanie
dostrzec, że Bóg pochyla się nad nim i cały daje mu siebie.
|
|
Poniedziałek, 22 października
Zastanowiły mnie dzisiaj dwie rzeczy,
najpierw: co oznacza gromadzić skarby dla siebie? (Łk 12, 13-21). W
świetle przypowieści, którą Jezus opowiada, wydaje mi się, że chodzi o
kogoś, kto jest zamknięty na otaczający go świat i na Boga, to człowiek,
którego jedyną troską jest, by miał wiele dóbr na długie lata złożone,
by mógł odpoczywać, jeść, pić i używać. Wcale to nie oznacza, że nie
mamy gromadzić pieniędzy i innych dóbr, że nie mamy żyć dostatnie.
Oznacza to jednak, by w tym wszystkim nie zatracić ani Boga, ani
drugiego człowieka. Chodzi o to, by mieć hierarchię wartości i by też
wiedzieć, skąd (lub bardziej od Kogo), płyną do nas wszystkie dobra,
jakie posiadamy.
I w tym miejscu pojawia się druga
rzecz, która wzbudziła moją refleksję: co oznacza być bogatym przed
Bogiem? Uważam, że to jest postawa bycia ubogim w duchu, tzn.
człowieka, który jest świadomy, że wszystko co ma (włącznie z dobrami
materialnymi, nad którymi się natrudził przecież) pochodzi od Boga, że
to On jest Tym, który jest Bogaty - we wszystko! Jedyna więc postawa w
stawaniu przed Nim to postawa ubóstwa, otwartych rąk - gotowych na
przyjmowanie wszystkiego, co Pan chce ofiarować. I nie tylko to, ale
jest to postawa odwrotna do kogoś, kto gromadzi "dla siebie" (jak ten
bogacz z przypowieści). Wręcz przeciwnie - to człowiek, który umie (uczy
się każdego dnia) dzielić tym, co posiada, rozdawać "bogactwa", które -
jak wierzy - otrzymał od Boga. Paradoksalnie, nie będzie mu ich ubywać,
wręcz przeciwnie, dostrzeże w swoim życiu, że jego postawa otwartych rąk
(zarówno na przyjmowanie Bożych darów jak i rąk otwartych na innych, by
ich obdarować), sprawia, że te Jego ręce ciągle są pełne! I w tym
znajdzie radość, pokój i spełnienie swojego życia.
Być więc bogatym przed Bogiem, to
paradoksalnie stać się ubogim - bo to On, Bóg, jest Tym, który nasze
ubóstwo ubogaca swoim bogactwem.
|
|
Niedziela, 21 października XIX zwykła
Świat dzisiaj jest bardzo
niecierpliwy. Zysk, sukces, powodzenie - dla wielu ludzi muszą być
natychmiastowe, efekty pracy muszą przychodzić szybko, bo jeśli nie -
uznaje się, że to nie działa, trzeba zmienić, szukać czegoś innego... Ta
niecierpliwość, niestety, przenosi się również na życie duchowe, gdzie
człowiek oczekuje, że Bóg odpowie na modlitwę już, że zobaczy
efekty swojej modlitwy natychmiast, że ledwo tylko zacznie się
modlić to już spotka Boga twarzą w twarz... że jak tylko zacznie się
modlić to nie będzie miał rozproszeń, wszystko będzie pięknie i na dużej
"głębi" duchowej...
To, czego uczy nas dzisiejsza
liturgia to cnota wytrwałości (Wj 17, 8-13; Łk 18, 1-8). Uważam, że
wszystko, co piękne, dobre, co ma przynieść wielkie owoce - potrzebuje
czasu wzrostu. Tego wszystkiego potrzebujemy szczególnie na modlitwie.
Modlić się wytrwale to modlić się z wiarą. Nie polega to na szukaniu
szybkich efektów "duchowych", ale na powolnym przemienianiu się
człowieka, "uduchowianiu się" czyli napełnianiu Duchem Świętym, to
powolna przemiana naszego życia, postępowania, uczuć, itd. w to, jakie
miał Chrystus (to jest to, co Duch Św. w nas czyni). Bóg odpowiada na
naszą modlitwę, ale my często nie jesteśmy przygotowani na tą Jego
odpowiedź, potrzebujemy czasu, by zmienić nasze myślenie, postępowanie.
Też trzeba dodać, że modlitwa wytrwała oznacza modlitwę nieustanną, tzn.
taką, która nie zamyka się tylko na określony czas i miejsce (np.
niedzielna Eucharystia), choć to jest bardzo ważne i bez tego
specjalnego czasu trudno mówić o postępie duchowym człowieka. Ale nie
chodzi tu o to, że człowiek ma przestać pracować czy uczyć się lub też w
tych zajęciach skupiać się "na siłę" na Bogu i na rozmowie z Nim...
chodzi o to, że możemy wszystko robić z Bogiem, powierzając Mu każde
nasze działanie - a potem pracować czy uczyć się i robić to najlepiej
jak potrafimy, sumiennie, rzetelnie i uczciwie - w tym będzie z nami Bóg
i nasza praca, nasze studia, nasz wypoczynek - wszelkie nasze działanie
przemienią się wtedy w modlitwę, której Bóg na pewno wysłucha.
|
|
|
|