przemyślenia...


Sobota, 13 października

      "Błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je" (Łk 11, 27-28). Tak mi się skojarzyło dziś, że to błogosławieństwo, wypowiedziane przez Jezusa też do nas, jest dla ludzi, którzy mają wielkie pragnienia. Bo przecież nie jest nam łatwo słuchać słowa Bożego a jeszcze trudniej jest je zachowywać, tzn. wcielać w życie. Stąd myślę, że to błogosławieństwo ma wielką moc. Warto rozbudzać w sobie głód słowa Bożego, warto nad tym słowem medytować, prowadzić refleksję, kontemplować je - można by powiedzieć - to słowo "przeżywać i przeżuwać". Bo to właśnie sprawi, że usłyszane przez nas słowo nauczymy się coraz bardziej wcielać w życie, żyć nim na codzień, ukazywać jego moc wszystkim wokoło. Jest jasnym, że do tego potrzebujemy odrobiny dyscypliny wewnętrznej, szczególnie dziś, kiedy tyle wrażeń i bodźców bombarduje nas każdego dnia, stępiając trochę naszą wrażliwość. Trudniej wtedy wziąć do ręki "zwykłą" książkę, zwaną Biblią, by spokojnie karmić się tym, co Bóg chce do nas mówić każdego dnia. Ale zapewniam, że warto pozwolić się wziąć Bogu za rękę, by On, poprzez swoje Słowo prowadził nas przez życie...


Piątek, 12 października

      Jezus wyrzuca dziś złego ducha (Łk 11, 15-26). Pokazuje w pełni swoją moc, także nad duchami, które dla ludzi były raczej tajemnicą, z którą nie dawano sobie rady. Czyni to pomimo niedowiarstwa ludzi, którzy widząc ewidentny znak, żądają jakiegoś "innego" znaku z nieba. Myślę, że Jezus staje również dziś przed każdym z nas i chce powyrzucać rozmaite "demony" i "bożki", które usadowiły się w mieszkaniu naszej duszy. Oczywiście nie zrobi tego bez nas, tzn. jeśli my nie będziemy chcieli się pozbyć uciążliwych intruzów. Czasem dzieje się tak, że sami chcemy posprzątać nasze "mieszkanie", że chcemy, by było takie, jak wspomina dzisiejsza ewangelia: wymiecione i przyozdobione. Cel naprawdę piękny, ale jakimi środkami próbujemy do tego dojść? Jezus wskazuje jasno, że On to czyni palcem Bożym. Nam czasem się zdarza, że chcemy to własnymi siłami uczynić, że chcemy ciemności serca przegonić miotłą - ale tak się nie da. Bo nawet, gdy trochę uda nam się poukładać i posprzątać - istnieje niebezpieczeństwo, że to, co przegoniliśmy, wróci, z siedmioma innymi, złośliwszymi od siebie "demonami". Potrzebujemy uczynić to palcem Bożym, tzn. oddać całkowicie władzę w naszym "mieszkaniu" Bogu - Jezusowi Chrystusowi. Mamy walczyć z ciemnością nie inaczej, jak tylko zapalając światło, którym On jest. Naszą aktywnością niech będzie wytrwała i wierna modlitwa, oddanie się Panu, aktywne przeciwstawianie się pokusom. Oddajmy inicjatywę naszemu Panu, pamiętając, że sprzątanie po rozmaitych "demonach" (wadach, nałogach, grzechach, itd.) wymaga często czasu i potrzebujemy cierpliwości, w którą również Pan nas wyposaży, kiedy tylko On stanie na pierwszym miejscu w naszym życiu!


Czwartek, 11 października

      Możemy prosić Boga o cokolwiek. To nie ulega wątpliwości. Jednak wydaje mi się, że dzisiaj Pan chce nas nauczyć prosić wpierw o Ducha Świętego (Łk 11, 5-13). Mało tego, uważam, że to natręctwo, o którym mówi dzisiejsza ewangelia, w pierwszym rzędzie dotyczy właśnie Ducha Św. Bez Niego tak naprawdę nie wiemy o co prosić, bo Bóg chce nam dać wszystko - co jest dobre. Ale czy my zawsze wiemy, co jest dobre? Grzech zakłóca w nas widzenie wyraźne tego, co dobre i dlatego nie zawsze nasze wybory idą za tym, co dobre (czyż nie mamy takiego właśnie doświadczenia?). Codzienne proszenie z wiarą i mocą o Ducha Świętego jest naprawdę skuteczne i sam się o tym przekonałem i przekonuje wciąż. Może warto każdy dzień rozpoczynać od wezwania Ducha Świętego - wszak pod Jego mocą jesteśmy zdolni mówić, że Jezus jest Panem - moim Panem, Panem każdej chwili. Bóg chce nam dać wszystko i aby dać nam wszystko, o co Go prosimy, chce nam dać najpierw Ducha Świętego i przez Niego nas obdarowywać. Przyjdź Duchu Święty!


Środa, 10 października

      Uderzyło mnie dzisiaj w tekście ewangelii to, jaką strukturę posiada modlitwa, której Jezus uczy swoich uczniów (Łk 11, 1-4). W ogóle to pierwsze, co uderza jest to, jak Jezus każe zwracać się do Boga - Ojcze. Jesteśmy z tym już mocno obyci do tego stopnia, że nie zwracamy na to uwagi, jednak myślę, że jest to ważne - Bóg jest Ojcem bo jest Tym, który nas stworzył, stał u naszych początków. Poprzez wypowiedzenie tego pierwszego słowa tej modlitwy - Ojcze - już wchodzimy w głęboką relację z Nim. Może warto sobie zdawać z tego sprawę, kiedy modlimy się tą modlitwą.

      Ta modlitwa, w wydaniu św. Łukasza, stawia Boga na pierwszym miejscu - Jego święte Imię i Jego Królestwo. To w imieniu Boga było zwycięstwo Izraela i to przyjścia Jego Królestwa oczekiwali wszyscy Żydzi. Bóg, który jest Wybawicielem i Dawcą pokoju na ziemi. Jak odmienne od tych słów są choćby słowa syna marnotrawnego, który też zwraca się - Ojcze - daj mi mój majątek... Prawdziwy chrześcijanin swoją modlitwę kieruje ku Bogu bezpretensjonalnie, bez stawiania siebie samego w centrum: Twoje Imię i Twoje Królestwo - są na pierwszym miejscu.

      Końcowa część modlitwy odnosi się do człowieka, ale co ciekawe - znów nie stawia w centrum ja, tylko my. Prośba o przebaczenie grzechów, które to przebaczenie ma dwa źródła: przebacza Bóg oraz my przebaczamy naszym winowajcom. Na tym polega prawdziwe przebaczenie i jest ono tylko wtedy - gdy te "dwa skrzydła" są w równowadze. I prośba, byśmy nie ulegli pokusie, która przychodzi do nas z zewnątrz i kiedy jej ulegamy (grzeszymy), to tak często stajemy się niezdolni do relacji z Ojcem, włącznie z tym, że nie jesteśmy czasem zdolni (ukrywamy się, boimy) by powiedzieć do Boga - Ojcze (by modlić się do Niego, mieć z Nim relację osobową).

      To, co ciekawe, że te dwie części są połączone prośbą, można by powiedzieć taką przyziemną, o chleb powszedni. Ale w rzeczy samej, w strukturze modlitwy znajduje się ona w jej centrum, na środku. Myślę, że nie jest to bez znaczenia. Z jednej strony może tu chodzi o dwojakiego rodzaju chleb - ten zwykły nasz codzienny, który zjadamy kilka razy dziennie, lub też ten chleb niebieski, który daje nam Bóg z naszą współpracą (Eucharystia). To by pokazywało, że ta część modlitwy jakby łączy w sobie dwie pozostałe - łączy to, co boskie z tym, co ludzkie. Ale i ważne by było to nawet wtedy, gdybyśmy się zatrzymali tylko na tym chlebie codziennym, który jemy mało świadomie dlatego właśnie, że jest powszedni. Bo to oznacza, że Bóg jest Ojcem, który troszczy się nie tylko o potrzeby ducha ludzkiego, ale również o nasze sprawy cielesne (czy mamy wiarę w to?). Te potrzeby duchowe, o jakie się modlimy w tej modlitwie jakby "otaczają" potrzebę chleba codziennego, która może być wyrazem wszelkich naszych potrzeb materialnych, jakie mamy - i jakie chce nam dobry Ojciec zapewnić (patrząc zawsze na nasze dobro).

      Zachęcam do modlenia się tą modlitwą w sposób bardziej świadomy niż do tej pory i do odkrywania znaczenia tego, co Jezus w tej modlitwie zawarł a co Bóg bez wątpienia chce nam dać.


Wtorek, 9 października

      Jezus w gościnie u Marty i Marii; Bóg w gościnie u człowieka (Łk 10, 38-42). Znamy ten motyw, choćby Boga, który jest w gościnie u Abrahama, ten motyw czasem się pojawia w Piśmie Św. Ale zastanawia mnie jedno, czy naprawdę to Bóg jest w gościnie u człowieka? Św. Jan powie, że Słowo Wcielone - Jezus: przyszedł do swojej własności a swoi Go nie przyjęli. Wydaje mi się, że to jednak jest trochę inaczej, niż myślimy. Skoro Bóg jest naszym Stwórcą, naszym Panem - to On przychodzi do nas nie jako gość, nie jako ktoś, kto musi się podporządkować gospodarzowi, ktoś, kto przychodzi z zewnątrz i na zewnątrz musi potem wyjść, kiedy skończy się czas wizyty. To w pewnym sensie my jesteśmy w gościach, to Bóg jest u siebie - chociaż jest w naszym sercu, naszej duszy. Może w tym kontekście lepiej zrozumiemy gest Marii i to, że obrała najlepszą cząstkę - najlepsza możliwa odpowiedź na zaproszenie Jezusa - być przy Nim i słuchać Go. Tego chce Bóg, kiedy jesteśmy z Nim. Może trzeba nam zostawić te troski, które zaprzątają nam głowę - trochę jak Marta, która przez to, co robi, zupełnie nie wie - nie słyszy głosu Pana, chociaż ten jest w jej domu.

      Pan więc jest gospodarzem, mimo że mieszka w naszej duszy. Pan jest tym, który mówi i pragnie, byśmy Go słuchali a nie zagłuszali naszego serca różnymi rzeczami, bieganiną, nadmierną troską a może i ucieczką od słowa Pana. Pan nie jest tym, który przychodzi z zewnątrz, przychodzi jak gość, na kilka chwil, a potem sobie pójdzie - Pan jest Stwórcą i chce być z nami zawsze! Owszem, to od nas zależy, czy w ten sposób Go przyjmiemy - czy rzeczywiście przychodzi do swojej własności i czy oddamy Mu Jego własność i pozwolimy Mu działać w naszym życiu.


Poniedziałek, 8 października

      Po raz kolejny zastanawiam się, jak to jest, że uczony w Prawie nie pyta o to, jak kochać Boga (jakby sprawa była ewidentna), tylko o to, kto jest moim bliźnim (Łk 10, 25-37). Wychodzi na to, że człowiek tak naprawdę ma więcej problemów z miłością do drugiego człowieka niż do Boga. Choć z drugiej strony, jak na to popatrzymy z innej perspektywy, to jednak nie da się kochać Boga bez miłości bliźniego, inaczej oszukujemy się i miłość ta z gruntu jest fałszywa (por. 1 J).

      Specjaliści mówią, że w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie Jezus zawarł jakby swoją autobiografię. Mógłby ktoś zatem przypuszczać, że to, co Jezus opowiedział jest czymś nadzwyczajnym, że normalnie człowiek tak nie robi i że potrzebuje dorastać powoli do tego "wzorca" zostawionego przez Jezusa. Ale czy na pewno? Czy pochylenie się nad człowiekiem, kimkolwiek by on nie był i udzielenie mu pomocy naprawdę jest czymś nadzwyczajnym? Czy potraktowanie drugiego człowieka jak człowieka jest czymś nadzwyczajnym? Wydaje mi się, że nie i że ta przypowieść może być takim miernikiem naszej miłości również do Boga.

      Kiedy jednak popatrzymy z innej strony widzimy, że Jezus nie mówi do uczonego, że już od dawna powinien to praktykować, że co on sobie wyobraża i jaki on kiepski jest. Mówi mu tylko by szedł i czynił podobnie. Jezus wie, że tak często trudno nam być człowiekiem dla drugiego człowieka, On to rozumie. Przez swoje słowa: idź i ty czyń podobnie zaprasza nas, byśmy każdego dnia stawali się człowiekiem dla każdego człowieka, jakiego spotkamy na naszej drodze. I wielokrotnie nam się nie uda. Obyśmy bez zniechęcania się, każdego dnia po raz kolejny stawali z naszym człowieczeństwem przed Bogiem i przed drugim człowiekiem chcąc dać z siebie tyle ile tylko możliwe. Obyśmy też dostrzegli (i ta przypowieść może nam w tym pomóc), że droga do naszego zbawienia, do naszego "ubóstwienia" wiedzie przez stanie się prawdziwym człowiekiem - a takiego człowieka prezentuje nam dzisiaj Jezus w ewangelii.


Niedziela, 7 października      XXVII zwykła     Rozpoczyna się Tydzień Miłosierdzia

      Apostołowie proszą dzisiaj Jezusa, by przymnożył ich wiarę (Łk 17, 5-10). Jednocześnie Jezus mówi o powinności - o tym co powinniśmy wykonać. Osobiście pokazuje mi to ową harmonię, jaka ma być między tym, co boskie a tym, co ludzkie; pomiędzy Bożą łaską, którą każdy z nas otrzymuje, a naszą współpracą z tą łaską. O to, co otrzymujemy od Boga mówi na św. Paweł (2 Tm 1, 6-8. 13-14). Najpierw to, że otrzymaliśmy (każdy otrzymał) Boży charyzmat, dar - który przemienia nasze życie od środka, z naszego wnętrza. Otrzymaliśmy go przede wszystkim na chrzcie św., ale też podczas bierzmowania i każdego innego sakramentu. Szczególną łaskę otrzymują ludzie, kiedy przyjmują sakrament małżeństwa lub sakrament święceń. To sam Bóg, który przychodzi, by w nas zamieszkać i odnawiać nas i całe nasze życie. Ale ten sam Paweł mówi, że nie dał nam Bóg ducha bojaźni (abyśmy mieli uciekać od naszego życia, od odpowiedzialności za nie, od walki o dobro), lecz otrzymaliśmy ducha mocy (Bóg jest w nas mocą, zdolną przemienić wszystko), miłości (jesteśmy zdolni kochać miłością, jaką Bóg daje) i trzeźwego myślenia (mamy korzystać z rozumu, jakim Bóg nas obdarzył, rozum pomaga nam w rozeznaniu tego, co dobre, by za tym pójść i tego, co złe - by to odrzucić).

      Przymnożenie więc wiary to owszem, z jednej strony łaska, którą Bóg daje i to daje każdemu w obfitości, z drugiej zaś strony - to nasza współpraca z tą łaską, stąd Jezus mówi: gdybyście mieli wiarę... czyli mówiąc innymi słowy: gdybyście robili to, co powinniście uczynić, zdolni bylibyście do przenoszenia gór...

      Myślę, że warto więc porozważać te słowa Jezusa i to Jego zaproszenie do współpracy z łaską Bożą, z tym danym nam darmo charyzmatem - byśmy go na nowo w nas rozpalili tak, byśmy z jednej strony nie oczekiwali na cud w naszym życiu nic nie robiąc, z drugiej zaś, byśmy nie odrzucili łaski Bożej, twierdząc, że ze wszystkim sami sobie doskonale damy radę (sami się zbawimy i udowodnimy to sobie i Bogu). W tym wszystkim zaś wspiera nas Maryja, ta, którą dziś czcimy jako Matkę Różańcową, Ją warto prosić o wstawiennictwo, byśmy umieli żyć owym duchem mocy, miłości i trzeźwego myślenia!

 

Zapraszam również na stronę: http://www.liturgia.org.pl/ gdzie został umieszczony komentarz liturgiczno - duchowy na dzisiejszą niedzielę autorstwa Danuty Prot.


                                        archiwum