przemyślenia...
|
|
Sobota, 6 października
Dobrą jest rzeczy to, że nawet złe
duchy nam się poddają (i nasze pokusy również, gdy z nimi walczymy).
Dobrą jest rzeczą, że możemy chodzić po skorpionach i wężach i nic nam
nie zaszkodzi. Jednak nie to jest najważniejsze. Dla nas najważniejsze
jest to, ze nasze imiona są zapisane w niebie (Łk 10, 17-24) i z tego
mamy się cieszyć! Bo to oznacza, że Bóg "wyrył" sobie nasze imię na
swoich dłoniach i w swoim sercu. Nigdy go stamtąd nie wymaże, nigdy nie
odrzuci - nasze imiona są tam na zawsze. To dla nas naprawdę dobra
nowina, która powinna w nas wlać ogrom nadziei i mocy. Też to, że Jezus
nazywa nas "prostaczkami", tzn. ludźmi, którzy całkowicie poddają się
Bogu, ufają Mu w każdych okolicznościach życia, nie próbując na zimno
kalkulować, czy to się opłaci, czy nie, albo co z tego będziemy mieć.
Człowiek "prosty" w wierze to taki, który... wierzy, i tyle. Owszem,
wiara szuka zrozumienia (dlatego mamy np. teologię), ale jest to wiara,
która szuka zrozumienia "na kolanach", w pokorze klękając przed Stwórcą
i Panem. Takim to właśnie Bóg objawia swoje największe tajemnice i
naprawdę może to zrobić wobec każdego z nas!
A to wszystko jest możliwe tylko
dzięki jednemu: Panie, przez wgląd na Twoje imię... Kluczem tutaj
jest imię Jezusa. Jeśli nasze imię jest wyryte w sercu Boga na stałe, to
w naszym sercu i na naszych ustach powinno być wyryte na stałe imię
Jezusa. To dzięki temu imieniu zwyciężamy nasze walki duchowe,
zwyciężamy zło, szatana, tylko w tym imieniu Bóg objawia nam swoje
tajemnice i daje nam swoją moc (która przychodzi do nas w Duchu
Świętym). Nie ma dla nas innego zbawienia jak tylko w imieniu Jezus.
Niech to imię, wypowiadane ze czcią, szacunkiem i mocą - jak imię
najlepszego Przyjaciela, będzie nam towarzyszyć w naszej modlitwie,
pracy, odpoczynku, szczególnie w chwilach trudnych i bolesnych, chwilach
samotności i rozpaczy - pozwólmy wtedy, by to imię nas wypełniało mocą,
miłością, miłosierdziem - by Bóg przemieniał nas w Siebie.
|
|
Piątek, 5 października
Dwie myśli zrodziły mi się na
kanwie dzisiejszej lektury ewangelii (Łk 10, 13-16), tak trudnej i
mogącej wywołać lęk. Po pierwsze to, że nikomu na podstawie żadnego
przywileju nie należy się Królestwo Niebieskie. Miasta, o których
wspomina dziś Jezus były w pewien sposób wybrane, to w nich Jezus
najwięcej znaków dokonał, a jednak według słów Pana, na niewiele się to
zdało. Królestwo Niebieskie zdobywamy przez codzienną, wytrwałą modlitwę
i prace a wszystko to przepełnione miłością i oddaniem Bogu. W tym
wszystkim więc potrzebujemy pokory.
Druga myśl dotyczy owych znaków i
cudów, które Jezus uczynił w tych miastach. Ludziom tam mieszkającym,
którym Jezus wyświadczył tyle dobra - uzdrawiając ich chorych,
wskrzeszając umarłych, rozmnażając pokarm, itd. na niewiele się to
zdało, bo nie spowodowało to nawrócenia w ich życiu, przemiany życia.
Myślę, że to samo grozi i nam. Ale najpierw, aby nasze życie mogło się
odnawiać, potrzebujemy zobaczyć, dostrzec dobro, które Bóg nam
wyświadcza i za nie podziękować. Wydaje mi się, że chyba większym
grzechem dzisiaj jest brak wdzięczności, aniżeli wszystkie inne upadki,
jakie nam się zdarzają. Dziękczynienie jest tym miejscem spotkania z
Bogiem, które jest wypełnione wielkimi łaskami, Bóg bowiem chce się
dawać cały swoim umiłowanym córkom i synom (i robi to w rzeczywistości),
jednak kiedy człowiek nie chce zauważać tego, co Bóg czyni, gdy nawet
przyjmuje dary ale nie rozpoznaje ich (że są od Boga, że to Bóg właśnie
przechodzi przez życie ze swoimi cudami), wtedy staje się podobny do
tych miast, gdzie cuda działy się na ulicach, ale niczego to nie
zmieniło. Myślę, że warto dziś może szczególnie prosić o dar bystrych
oczu, byśmy umieli dostrzegać wszelkie łaski i znaki od Pana, oraz dar
głębokiej wdzięczności - to zaprowadzi nas do głębokiego życia w Bogu i
do lepszych relacji z innymi ludźmi.
|
|
Środa, 3 października
Nie jest łatwo czytać dzisiejszą
ewangelię (Łk 9, 57-62). To, co łączy te wszystkie trzy odpowiadania to
radykalizm i bezwarunkowość w pójściu za Jezusem w codzienności życia.
Jeżeli wierzymy, że pełnia życia jest w Bogu to nie możemy się zadowalać
połowicznymi odpowiedziami na Jego wezwanie. Potrzeba mieć w sercu
dyspozycyjność, która sprawi, że człowiek, zamiast oglądać się wstecz
swojego życia, będzie szedł naprzód, budując Królestwo Boże.
Bez wątpienia nie jest celem Jezusa
przestraszyć swoich wyznawców, czy też zniechęcić ich na początku drogi.
Nie gasi entuzjazmu pierwszego człowieka, który chce iść za Nim, jednak
Jezus byłby nieuczciwy, gdyby nie powiedział, że pójście za Nim oznacza
pójście aż do końca, aż na śmierć, gdzie jest całkowite opuszczenie i
samotność. W tej śmierci jednak jest życie i idąc tą drogą, nigdy nie
jest się samotnym- Jezus uparcie kroczy nią z nami, gdyż sam ją
pierwszy przeszedł.
Może dziś warto popytać siebie, co z
moim radykalizmem, co z moimi tyloma deklaracjami o zmianie życia, o
nawróceniu - nie po to, by się pognębić z powodu porażek, lecz by
zobaczyć, że tym, który nas do tego zaprasza jest sam Jezus i że On jest
jedynym gwarantem tej drogi i naszego pełnego zwycięstwa w Nim.
|
|
Wtorek, 2 października
Każdy z nas ma swojego anioła stróża
i o tym wspomina nam dzisiejsza liturgia. Tekst ewangelii, jaki daje nam
dziś Kościół jest bardzo podobny do wczorajszego, co daje jakby kolejny
motyw do tego, by nie szukać wielkości rozumianej jako stawianie siebie
ponad innych, wywyższanie się kosztem drugiego człowieka. To wywyższanie
się jest tym gorsze, kiedy człowiek próbuje ją osiągnąć poprzez
poniżanie drugich i wdrapywanie się na szczyty po plecach innych.
Pamiętając więc, że każdy z nas ma swojego anioła, który mu służy (kimże
jest więc człowiek, że służą mu aniołowie i nadto sam Bóg klęka u jego
stóp), potrzebujemy iść ku jedności wszystkich ludzi, ku zgodzie - nie
ku poniżaniu innych i wywyższaniu się ich kosztem. Każdy bowiem ma
nieskończoną godność, bo Bóg klęka przed każdym człowiekiem i aniołowie
służą każdemu człowiekowi, niezależnie kim jest. Może więc ten
dzisiejszy dzień niech stanie się okazją do zastanowienia się, z jednej
strony, nad wielkością i godnością człowieka, z drugiej zaś, do
zaprzyjaźnienia się z naszym aniołem stróżem.
|
|
Poniedziałek, 1 października
Prawdziwa wielkość, wg Jezusa,
zawiera się w byciu sługą i najmniejszym wobec wszystkich (Łk 9, 46-50).
Oczywiście po ludzku jest to trudno zrozumieć, jest w nas bowiem coś
takiego, co często chce gonić za tym co wywyższa wobec innych, co stawia
na piedestale, co sprawia, że ci, którzy są "na dole" pękają z zazdrości
z powodu tego, że ktoś jest sławny, wielki, itd. Można by się jednak
zapytać, czy Jezus nie mógł tego inaczej urządzić? Czy nie mógł sprawić,
powiedzieć tak - by ludzie dążyli do równości (słynne hasło Rewolucji
Francuskiej), by nikt się nad nikogo nie wywyższał - i tyle? Czy trzeba,
tak jak On, aż klękać przed drugim człowiekiem by mu umyć nogi, "jakby"
się było jego niewolnikiem? Dwie rzeczy wydają mi się tu ważne. Jedna to
ta, iż uważam, że owo przykazanie miłości - na wzór Jezusa - jest
antidotum na grzech, który mocno jest w człowieku zakorzeniony, grzech
wywyższania się, stawiania wyżej od innych, w konsekwencji pogardzania
ludźmi i czynienia podziałów. Jezus doskonale zna naszą ludzką kondycje
i kiedy widzimy dzisiaj skutki - choćby owej Rewolucji Francuskiej -
możemy dostrzec, jak ten postulat jest w rzeczywistości realizowany.
Druga rzecz, myślę, że Jezus wskazuje nam najlepszy sposób bycia
człowiekiem, bycia ludzkim wobec innych ludzi - prawdziwy i rzeczywisty
sposób na równość i poszanowanie drugiego człowieka. Bo wystarczyłoby,
by każdy chrześcijanin chciał stać się jak to dziecko, które dzisiaj
Jezus stawia przed nami, stać się jak On sam, który klęka i myje nogi
drugiemu. Wtedy każdy miałby szanse na praktykowanie miłości i każdy
byłby tą miłością obdarowany przez innych...
|
|
Niedziela, 30 września XXVI zwykła
Bogaty to nie ten, który ma więcej
(lub najwięcej), lecz to ten, który najmniej potrzebuje. Jakoś to zdanie
bardzo pasuje do dzisiejszej liturgii, szczególnie do ewangelii (Łk 16,
19-31). Bogaty z tego tekstu nikogo i niczego nie potrzebował, dzień w
dzień świetnie się bawił i prawdopodobnie nawet nie potrzebował wyglądać
przez okno, by móc dostrzec obecność jakiegoś nędzarza Łazarza, który
leżał u progu jego pałacu - po prostu go to nie interesowało i Łazarz
nie był mu do niczego potrzebny.
Sprawa więc bogactwa i tego, jaki los
czeka ich po śmierci nie jest kwestią tego, jak gruby ma się portfel,
iloma kartami kredytowymi się operuje, jakimi samochodami jeździ - to
kwestia serce człowieka. Człowiek staje się naprawdę "bogaty" (w tym
negatywnym tego słowa znaczeniu), kiedy już niczego i nikogo nie
potrzebuje, kiedy chce sobie sam w życiu poradzić, kiedy drugi człowiek
go nie interesuje, nie interesuje go także Bóg, Jego łaska,
miłosierdzie... człowiek zaś "ubogi" (przykład dzisiejszego Łazarza) to
człowiek, który potrzebuje Boga i drugiego człowieka, potrzebuje łaski,
miłosierdzia, potrzebuje troski innych, ich zainteresowania... Możemy
więc powiedzieć, że "bogatym" może być nawet ktoś bardzo biedny
materialnie, który sobie powie, że nikogo nie potrzebuje, Boga również.
I odwrotnie - ktoś bardzo majętny materialnie może czuć się jak
dzisiejszy Łazarz - stale potrzebujący łaski, miłosierdzia i drugiego
człowieka. Bo być może jedynym grzechem bogacza było to, że nie
potrzebował Łazarza za jego życia (bo okazało się, że po śmierci go
bardzo potrzebował), chociaż tak naprawdę nie ma na tym świecie ani
jednego człowieka, który nie byłby potrzebny, ważny i który nie miałby
swojego celu i misji do wypełnienia wobec świata, szczególnie tego
najbliższego mu...
Zapraszam również na stronę:
http://www.liturgia.org.pl/ gdzie został umieszczony komentarz
liturgiczno - duchowy na dzisiejszą niedzielę mojego autorstwa.
|
|
|
|