przemyślenia...
|
|
Sobota, 29 września św. Archaniołów: Michała,
Gabriela, Rafała
Wierzymy w anioły i wierzymy nadto,
że każdy z nas ma swojego anioła stróża. Dzisiaj czcimy trzech aniołów,
którzy w tradycji są postrzegani jako trzej wielcy, najważniejsi
aniołowie, którym zleca się najważniejsze zadania. Zadaniem aniołów jest
pomagać ludziom. Myślę, że dobrą intuicję tego znajdujemy w książeczce
Ćwiczeń św. Ignacego, kiedy mówi o regułach rozeznawania duchów. Dobry
duchu lub dobry anioł jest tam przedstawiony jako ktoś, kto pomaga
człowiekowi, prowadzi go do Boga, do dobra, daje dobre myśli i
natchnienia, jest oparciem i drogowskazem. Zły duch lub zły anioł zaś ma
cel przeciwny. Wprowadza zamieszanie, lęk, podsuwa złe myśli (które
można rozpoznać po owocach, np. zemsta, zdrada, kłamstwo, agresja,
nienawiść, itd.), prowadzi - krótko mówiąc, do zła, albo przynajmniej do
pomniejszenia dobra. Jest sztuką nauczyć się rozpoznawać, rozróżniać
(rozeznawać) - od kogo pochodzą myśli, które aktualnie mam, co za duch
mi je podsyła, który anioł mnie chce teraz prowadzić.
Tak jak aniołowie prowadzą nas i
potrzeba być wyczulonymi na ich podszepty, natchnienia i poruszenia
(dobre, by je przyjmować, złe, by je odrzucać), tak samo, wydaje mi się,
każdy z nas może stać się takim aniołem dla innych. Możemy być aniołem
dobrym, który pomaga, troszczy się o potrzeby innych, współczuje,
prowadzi innych dobrymi drogami... możemy być też, niestety, złym
aniołem, który oszukuje, manipuluje innymi, wykorzystuje ich do własnych
potrzeb, szuka własnej wygody tylko i prowadzi innych złymi drogami. To
od nas zależy, kim będziemy. Myślę też, że bycie dobrym aniołem (lub
złym) jest powiązane mocno z tym, kogo słuchamy w naszym sercu, jakim
podszeptom ulegamy, ku czemu nas osobiście prowadzą aniołowie i czy im
ulegamy (jeśli są dobre), czy je odpieramy (jeśli są złe). Pierwsza
walka (o dobro, o zbawienie) odbywa się bowiem w naszym wnętrzu, w nas
samych, nasze serce jest miejscem walki - zwycięstw i porażek. Od
wyników tej walki zależą wszystkie inne rzeczy naszego życia, z
relacjami do Boga i do innych na czele...
|
|
Piątek, 28 września
Dla mnie dzisiejsza scena
ewangeliczna (Łk 9, 18-22) pokazuje po raz kolejny, że życie Jezusa było
życiem ukrytym nie tylko przez pierwsze 30 lat, jak to się oficjalnie i
potocznie wskazuje (co jest całkowitą prawdą), ale całe Jego życie było
ukryte w pewnym sensie. Ukryte, ponieważ mało kto, rozpoznał kim był
Jezus tak naprawdę. Dzisiaj słyszymy Piotra, który wyznaje, że Jezus
jest Mesjaszem Bożym. Ale czy tak naprawdę to zrozumiał? W następnym
fragmencie okaże się, że nie, kiedy Jezus zacznie mówić o męce, o krzyżu
i zmartwychwstaniu, żaden z uczniów tego nie pojmie. Mają po prostu inne
wyobrażenia "Mesjasza".
Tak sobie myślę, że w naszym życiu
jest podobnie, tzn. że Jezus również jest w nim ukryty i bardzo często
trudno nam go odkryć, rozpoznać - to, kim naprawdę jest. Bo czyż łatwo
nam Go rozpoznać i dostrzec Jego obecność w naszych obowiązkach, w
ludziach, którzy nas otaczają, których spotykamy na codzień, w
sytuacjach - tych radosnych i pięknych, ale też tych trudnych,
bolesnych, ba - czasem trudno nam Go dostrzec na naszej modlitwie. Dla
mnie, od ostatnich moich rekolekcji odprawianych, tajemnica Jezusa jako
Boga, który jest pośród nas ale który tak często jest ukryty przed
naszym wzrokiem, stała się czymś ważnym w moim życiu. Ale też przynagla
mnie do tego, by nie rezygnować nigdy z poszukiwania Go i odkrywania
Jego prawdziwej istoty. Więc kiedy może dziś, podczas naszej osobistej
modlitwy będziemy wyznawać Mu: Ty jesteś Mesjasz Boży, warto zapytać
siebie, co pod tymi słowami rozumiem i czy tego Mesjasza Bożego
dostrzegam w mojej codzienności...
|
|
Czwartek, 27 września
Słyszymy dzisiaj o Herodzie, który
jest w pewien sposób zaniepokojony Jezusem i Jego działalnością (Łk 9,
7-9). Padają w tym krótkim tekście dwa bardzo ważne słowa: Herod o
Jezusie usłyszał oraz chciał Go zobaczyć. Myślę, że są to
dwa słowa fundamentalne dla zrozumienia doświadczenia wiary.
Wielokrotnie w Piśmie św. mamy odniesienie do nich i w różnych
sytuacjach się pojawiają, np. historia ślepca Bartymeusza, który
usłyszał, że nachodzi Jezus i zaczyna z wiarą krzyczeć, albo choćby
początek 1-go listu św. Jana, który pisze o tym co słyszeliśmy i
co zobaczyliśmy. Przykłady można by mnożyć, wystarczy jednak
dobrze przemyśleć i zobaczyć, że wiara rodzi się ze słuchania,
jak pisze św. Paweł, a tym zaś, co się słyszy jest Słowo Boże. Zaś
wiara, która urodzi się ze słuchania prowadzi do zobaczenia
Boga w naszym życiu, codzienności, drugim człowieku,
obowiązkach, dzieciach, trudnościach i kłopotach, itd...
Ale wracając do Heroda. Herod również
słyszy o Jezusie i chce Go zobaczyć. Ale czy to słyszenie o Nim prowadzi
do wiary? Czy prowadzi go do nawrócenia, do przemiany życia - jak
poprowadziło tylu ludzi w ówczesnym Izraelu? Bynajmniej, Herod jest na
to głuchy. Mamy więc sytuację, że słyszenie o Jezusie i nawet chęć
zobaczenia Go nie prowadzą do wiary, są z czystej ciekawości lub z
jakiegoś lęku lub jeszcze innej motywacji, która jednak nie jest
motywacją zmierzającą do bliskiej, przyjacielskiej i intymnej relacji z
Bogiem. Nad tym, myślę, warto się dzisiaj pozastanawiać - jaką mam
relację do tego co słyszę (Słowo Boże - Jezus Chrystus) i czy
zauważam Boga w moim życiu, takim jakie jest. Myślę, że ważnym by
było zapytać, czy owe dwie czynności: słuchanie i zobaczenie
są obecne w moim życiu, tzn. czy daję sobie czas na słuchanie, czas na
refleksję, na rozeznawanie.
|
|
Środa, 26 września
Jezus daje apostołom moc i władzę
wypędzania demonów i leczenia wszelkich chorób i wysyła ich (Łk 9, 1-6).
Ale wysyła ich, by w pierwszej kolejności głosili Królestwo Boże, a
potem uzdrawiali chorych. Można powiedzieć, że moc dostali do
uzdrawiania, ale nie do głoszenia. Jest to dla mnie jasna wskazówka, że
sami z siebie nie możemy, nie umiemy uzdrawiać, wypędzać demonów - że to
odbywa się mocą Bożą w nas, jednak głoszenie Słowa Bożego,
ewangelizowanie - jest w naszej mocy. Jakby Jezus chciał powiedzieć, że
moc i skuteczność głoszonego słowa zależy od mojej osobistej dyspozycji,
od tego jak ja sam słucham Słowa, jak je przyjmuję, jak się nim karmię -
czy w ogóle to robię. Bo Słowo Boże wchodzi w historię ludzi przez słowa
ludzkie (choćby ewangelie, które są Słowami Boga ale wypowiedziane
słowami ludzkimi). A więc to, czy nasze głoszenie Jezusa odbywa się z
mocą czy nie - zależy również od nas i to w dużym stopniu. Od tego, jaką
jesteśmy glebą, jak tą glebę przygotujemy, zależy to, jaki plon
przyniesie w nas zasiane ziarno Słowa.
Druga rzecz, która mnie dotyka to
fakt, że Jezus nie pozwala niczego brać na drogę, kiedy idziemy głosić.
Oczywiście nie oznacza to, że autentyczną moc głoszenia miałyby mieć
dzisiaj tylko zakony żebracze, których jest na świecie chyba niewiele,
lecz rozumiem to tak, że nie da się głosić słowa Bożego próbując
podpierać się ludzką mądrością (jak laską) lub też próbując wywijać owym
Słowem jak laską "walcząc" z oponentami. Nie da się też Słowem
manipulować, próbować zdobyć nim popularność czy sławę, czy też
pieniądze. I w drugą stronę - nie da się przekonać do Słowa ludzi przy
pomocy pieniędzy, dóbr materialnych czy jakichkolwiek innych środków.
Prawdziwy ewangelizator idzie głosić Jezusa "uzbrojony" tylko i aż w
Słowo Boże, które przedtem sam przyjął z radością, karmi się nim na
codzień i jest gotowy swoje życie oddać (swój czas, siły zdolności,
pragnienia), by to Słowo było nieustannie, z mocą głoszone...
|
|
Wtorek, 25 września,
By krewnym Jezusa... to oznacza, że w
człowieku płynie coś z "Jego krwi" (Łk 8, 19-21). Jezus daje dzisiaj
dwie wskazówki, by rozpoznać, czy rzeczywiście jesteśmy z Jego rodziny:
słuchać słowa Bożego i wypełniać je. Żeby dobrze słuchać potrzeba
spełnić przynajmniej jeden warunek - dać sobie czas na słuchanie. Aby
zaś wypełnić potrzebna jest wola, chęć wypełnienia tego, o czym mówi
Słowo. Jak wiemy z doświadczenia nie jest to łatwe, znaleźć czas pośród
naszego zagonienia, by usiąść u stóp Pana i słuchać Jego słów. Ale nie
jest też łatwo wstać od Jego nóg i w codzienności wypełnić to, co się
usłyszało. Myślę, że wiele zależy od tego, jakie miejsce w hierarchii
naszych wartości zajmuje Chrystus, Kim jest dla mnie osobiście (nie kim
jest w ogóle...). I trzeba być przygotowanym też na to, że tak jak
rodzina Jezusa - napotkamy na trudności, na jakiś "tłum", który nie
pozwoli nam przejść do Niego, zbliżyć się, usiąść u Jego stóp.
Potrzebujemy naprawdę wiedzieć, czego chcemy, potrzebujemy mieć zarówno
determinację jak i wielkie pragnienia, by każdego dnia wypełniać nasze
serce wodą żywą, by nasz krwioobieg był wypełniony Jego krwią,
sprawiając, że będziemy Jego prawdziwymi krewnymi.
|
|
Poniedziałek, 24 września
Człowiek nie nawraca się, by się z
tym nawróceniem chować. Myślę, że takie jest główne przesłanie, które
kieruje do nas Jezus w ewangelii (Łk 8, 16-18). To tak naprawdę jest
jedno z najważniejszych zadań chrześcijanina - być światłem, świecić
innym. Jezus nie obiecał, że wszyscy ludzie będą chrześcijanami (mamy
czynić uczniów ze wszystkich narodów - Mt 28, 19), ale wszyscy uczniowie
mają "świecić", tzn. być jasnymi i dobrze rozpoznawalnymi punktami
odniesienia dla całego świata. Na tym właśnie polega to, że
chrześcijaństwo jest solą ziemi i światłem. Kiedy przyjrzymy się
pojedynczej latarni, która świeci w nocy w jakimś opuszczonym zakątku
miasta, to zobaczymy, że jasno jest pod nią, potem, oddalając się od
niej tworzą się kręgi półcieni, aż przechodzi to w całkowitą ciemność.
Chrześcijanin to ktoś taki - na którego inni są zwróceni i wiedzą wtedy
gdzie jest światło, gdzie jest bezpiecznie, gdzie mogą dobrze widzieć -
są w stanie rozeznać swoją sytuacje lub odnaleźć się, kiedy się zgubią.
Lecz kiedy chrześcijanie świecą słabym blaskiem... możemy sobie
wyobrazić, jakie ciemności panują na świecie, jak mało w nim prawdy,
dobra, piękna i miłości. Dodać tylko należy, że chrześcijanin świecący
mocnym światłem to bynajmniej nie jest święty - to taki sam grzeszny
człowiek jak każdy inny, jednak różnica polega na tym, że on pozwala
Jezusowi przemieniać swoje życie każdego dnia i jest wytrwały i
cierpliwy w tym dziele, które on prowadzi z Panem.
I jeszcze słowo o słuchaniu. Mamy
uważać, jak słuchamy - a słuch jest czymś ważnym w przyjmowaniu Słowa
Bożego. Można tak słuchać jak owe rodzaje gleby z przypowieści o siewcy
- można być terenem skalistym, gdzie owszem, się słucha Słowa, ale brak
stałości powoduje, że początkowy entuzjazm opada i w trudniejszych
chwilach porzuca się Słowo. Można być też terenem z cierniami, gdzie się
słucha, ale ułuda i zbytnie troski tego świata powodują zagłuszenie
Słowa a więc i brak Jego wzrostu. Jeżeli naprawdę chcemy stać się
światłem dla wszystkich szukających jasnego punktu odniesienia w życiu
(być jak latarnia morska, nie pozwalać by ludzie się rozbijali o skały
braku miłości, kłamstwa, braku miłosierdzia, itd..), to musimy się
nauczyć słuchać i rozumieć Słowo. To słuchanie jest pewnym wysiłkiem
(choć dzisiaj chce się mnóstwo rzeczy zdobyć bez wysiłku, z pieniędzmi
włącznie) i tylko podjęcie tego wysiłku, wierność, wytrwałość i
cierpliwość w słuchaniu przynoszą owoc, który sprawia, że zostaje nam
"dodane". To "dodane" to nic innego jak łaski, dary i charyzmaty, które
otrzymujemy każdego dnia i które się pomnażają wtedy i tylko wtedy, gdy
z nimi współpracujemy, zostają nam zaś "zabrane", kiedy chcemy, by one
same pracowały, bez naszego wysiłku i zaangażowania...
|
|
Niedziela, 23 września XXV zwykła
O ileż to my rzeczy zabiegamy w ciągu
naszego życia. Można by bez końca wymieniać, wystarczy powiedzieć o
najważniejszych: dom, praca, szkoła dla dzieci, ubezpieczenie, samochód,
itd... I jest jasnym, że o to wszystko mamy zabiegać, troszczyć się.
Jednak dzisiejsza ewangelia (Łk 16, 1-13) pokazuje nam poszerzone
widzenie naszej rzeczywistości. Poprzez prostą historyjkę Jezus chce nas
nauczyć, uprzytomnić nam, że skoro tak bardzo umiemy zabiegać o sprawy
nam bardzo potrzebne, często z niezwykłą zapobiegliwością czy sprytem,
to czyż w podobny sposób nie powinniśmy zabiegać o rzeczy jeszcze
bardziej istotne, jak nasze zbawienie i zbawienie naszych bliźnich?!
Jezus ani nie potępia bogacenia się i zabiegania o sprawy tego świata,
ani nie pochwala bohatera dzisiejszej ewangelii za jego kombinatorstwo -
lecz to nam chce przekazać - że zabieganie o sprawy duszy, zbawienia i
dobra wiecznego powinno być nie mniejsze niż zabieganie o sprawy tego
świata.
W dalszej części tekstu Jezus mówi
jakby bardziej wprost. Widać tu jasny podział na sprawy i dobra mniejsze
i większe - Jezus rozróżnia to, co jest duchowe i to, co jest
materialne. Rozróżnia, ale nie separuje, nie rozdziela. Przenosi sprawę
na inny poziom. Jeśli nawet nie umiemy być wierni w małych sprawach -
tych materialnych, w naszych obowiązkach, pracach, rzeczach do
załatwienia lub sprawach powierzonych nam, to kto nam da większe rzeczy?
Jeśli w naszym życiu "materialnym" mamy bałagan i nie umiemy się w tym
odnaleźć, to jak możemy mieć porządek w sprawach duchowych? Dlatego tak
często, by uporządkować życie duchowe należy zaczynać od spraw
"zewnętrznych" - jak plan dnia, porządek w papierach, pozałatwianie
spraw zawodowych czy osobistych. Trudno bowiem budować cokolwiek na
bałaganie. Potrzebna jest wierność w codzienności, byśmy mogli aspirować
do wierności "rzeczom większym".
To wszystko jest przez Jezusa
podsumowane w ciekawy sposób - nie można dwom panom służyć. Jakże wielu
ludzi separuje swoje życie "materialne" od duchowego. Jak wielu ludzi,
chodząc do kościoła i praktykując, zarazem w swoje życie "w ciągu
tygodnia" absolutnie nie miesza Boga. Ale czy to wtedy nie jest próba
służenia dwom panom? W niedziele Bogu a w ciągu tygodnia... no właśnie,
komu, czemu? Bo to nasze zabieganie codzienne, które było, jest i
będzie, ta nasza wierność w małych sprawach, ten nasz porządek
materialny - muszą być połączone z życiem dobrami większymi, z życiem
Bogiem na codzień. Myślę, że to jest sedno dzisiejszej liturgii.
Cokolwiek robisz, o cokolwiek byś się nie starał i zabiegał - pamiętaj,
że to wszystko jest włączone w jeden wielki plan zbawienia, w jedną
wielką miłość, jaką Bóg ma ku nam. I cokolwiek robimy, choćby małego, ma
wpływ na nasze życie wieczne. Żyjmy więc dobrze, miłosiernie wobec
wszystkich (siebie również), pobożnie (czyli po Bożemu, wg Boga), żyjmy
prawdziwie - tu na ziemi, w małych sprawach, byśmy mogli otrzymać w
zarząd wielkie sprawy Królestwa Bożego.
|
|
|
|