Poniedziałek, 10 września
To, co
mnie urzeka w dzisiejszej ewangelii i ukazuje mi prawdziwe oblicze Boga,
to fakt, iż Jezus stawia człowieka z uschłą ręką w centrum uwagi
wszystkich (Łk 6, 6-11). Dla Boga najważniejszy jest człowiek i jego
sprawy, problemy, niemoce; nie zaś choćby najmądrzejsze prawa, przepisy,
normy, ustalenia, itd. To może jest czasem trudne do przyjęcia dla nas,
ale Bóg naprawdę patrzy na nas i jesteśmy w centrum Jego zainteresowania
(i to niezależnie, czy to odczuwamy czy nie). Nie liczy się dla Boga nic
innego jak tylko człowiek, szczególnie ten, którego życie jest
zagrożone, który jest w niebezpieczeństwie śmierci, którego należy
ocalić. I tutaj rodzą się dwie ścieżki poszukiwań dla nas, na dziś.
Jedna z nich, to oczywiście ta pierwsza rzucająca się w oczy - jaki ja
jestem dla innych? Czy jestem podobny do Jezusa? Czy umiem innych
stawiać w centrum uwagi - z troską i pragnieniem udzielenia im pomocy,
wsparcia? Druga ze ścieżek jest trochę trudniejsza, uważam bowiem, że
każdy z nas musi też zapytać siebie - czy stawiam siebie w centrum. Czy
kiedy czuję się zagrożony, osłabiony, bolejący, może jak ten człowiek z
uschłą ręką, który nie może ani pracować, ani witać się z ludźmi (mieć
dobre relacje) - czy wtedy dbam o siebie i chcę stawiać siebie w centrum
aby Bóg mógł z troską się mną zająć? Bo na tym polega postawić siebie w
centrum - nie dla siebie samego, lecz by stanąć przed Bogiem, przed
Jezusem i pozwolić Mu działać, uzdrawiać, mówić do nas.
|
Niedziela, 9 września XXIII zwykła
Nadto i siebie samego trzeba mieć "w nienawiści", aby móc iść za
Jezusem. To oznacza ni mniej ni więcej, że nie można stawiać niczego
ponad Boga. Dzisiejsze wezwanie Jezusa nie dotyczy tylko tych
"wybranych" do szczególnej służby Bogu, lecz do każdego, kto chce siebie
nazywać uczniem Chrystusa. Każdy z nas ma więc zadać sobie pytanie: kim
jest dla mnie Bóg? Czy jest - jako Stwórca i Pan - tym, który panuje w
moim życiu, za którym idę, któremu jestem posłuszny? I nie chodzi tu
tylko o deklaracje słowne, lecz przede wszystkim o konkret życia, bo
przecież miłość zasadza się bardziej na czynach niż na słowach.
Uczeń
nie może przewyższać swojego nauczyciela - powie Jezus na innym miejscu.
Jeśli więc nauczyciel idzie i niesie swój krzyż, cierpi, znosi krzywdy i
wzgardy, po to by wejść do swojej chwały, to uczeń nie może być kimś
"lepszym" i również musi nieść krzyż swego życia i tego wszystkiego, co
w nim się znajduje. Niewątpliwie dzisiejszy tekst nie należy do
najłatwiejszych i to nawet nie w zrozumieniu, ale w całkowitym
przyjęciu. Na dowód radykalizmu, do jakiego wzywa swoich uczniów Jezus,
opowiada dwie krótkie przypowieści, w których każdy z nas potrzebuje się
odnaleźć. Każdy potrzebuje usiąść i przeprowadzić refleksję nad swoim
życiem ("obliczyć wydatki", "rozważyć"). Bo takie pójście za Chrystusem,
takie życie z Bogiem każdego dnia wymaga odważnych i rozumnych decyzji.
Człowiek potrzebuje sobie odpowiedzieć na pytania, które już wyżej
zadałem, z tym jednym szczególnie: kim jest dla mnie Bóg? Jak Go
traktuję w moim życiu? Czy rzeczywiście, rozpocząwszy z Nim moje życie
jestem gotowy wytrwać aż do "zbudowania tej wieży do końca"? Czy nie
traktuję Go jako "spełniacza moich życzeń" i zniechęcam się, gdy czegoś
mi nie chce dać? Czy nie jest przypadkiem jednym z wielu "bogów" w moim
życiu, taka trochę "deska ratunku" na wypadek, gdyby inne środki
zawiodły? A przecież nie można służyć i Bogu i mamonie jednocześnie...
Do
takiego właśnie radykalizmu wzywa nas dzisiaj Jezus, można by powiedzieć
- albo wszystko, albo nic. Albo Bóg jest na pierwszym miejscu, albo
budowla nigdy się nie zbuduje i nasze wojny nigdy nie będą wygrane. Czy
chcę naprawdę iść za takim Bogiem, czy chcę Mu służyć? Bóg jest Bogiem i
dlatego stawia "warunki", ale decyzja należy do mnie, osobiście...
|