przemyślenia...
|
|
Sobota, 16 czerwca Niepokalanego Serca NMP
Maryja
posiada serce ludzkie całkowicie zanurzone w Bogu. Dzisiejsza liturgia
nam to ukazuje, szczególnie ewangelia (Łk 2, 41-51). Pierwszym znakiem
tego, że jest całkowicie skierowane ku Bogu jest fakt pielgrzymki do
Jerozolimy. Ta pielgrzymka jest wyrazem tego, czym żyje na codzień,
poszukiwania Boga w codzienności. To nie jest tylko zwykła pielgrzymka,
na która poszła bo inni szli, lub też poszła, bo prawo nakazywało - to
wypływało z Jej serca. Drugim rysem jest to, iż jest to serce bolejące (z
bólem serca szukaliśmy Ciebie...). Jest to więc serce, które
doświadcza tego, czego doświadczają wszyscy. Maryja, choć obdarowana
pełnią łaski nie żyje sobie wygodnie i bez zmartwień. Szukając Boga w
codzienności i będąc w tej codzienności cała zanurzona, doświadcza bólu,
który przynosi codzienności. Ten ból się wzmoże jeszcze bardziej, kiedy
Jezus rozpocznie działalność publiczną. To, co jest charakterystyczne
dla Niej i co pokazuje głębokości Jej serca i jego "niepokalaność" - to
reakcja na ból i trudności. Maryja nie panikuje, nie robi wyrzutów
Jezusowi (tylko pyta z bólem), nie podejrzewa Go o nie wiadomo co, nie
ma tysiąca pomysłów jak tu ukarać Go, jak odegrać na Nim własny ból i
bezsilność - widać w tej postawie serce klarowność i przejrzystość,
czyste intencje i szukanie prawdy - a wszystko to w poszanowaniu dla
Jezusa. Z tym wszystkim wiąże się jeszcze jeden rys - chowała wiernie
wszystkie te wspomnienia w swoim sercu. Jest kobietą rozeznającą,
która doskonale scala w sobie to, co uczuciowe z tym, co rozumowe. Nie
działa impulsywnie, ale rozważa, reflektuje nad rzeczywistością i nad
tym, co ją spotyka i co spotyka Jezusa. Wiąże się z tym brak pośpiechu w
życiu, daje sobie czas na zrozumienie, nie próbuje na Bogu wymusić
natychmiastowych odpowiedzi czy rozwiązań - jest świadoma, że Boże drogi
są inne niż nasze i że tylko cierpliwością i rozważaniem tych dróg może
uzyskać u Boga łaskę zrozumienia. Maryjo, przygarnij nas do swego serca
i naucz nas rozważania wszystkiego sercem!
|
|
Piątek, 15 czerwca Najświętszego Serca Jezusa
Ciekawym jest, że dzisiejsza liturgia, chcąc nam przybliżyć głębokości
Serca Jezusa, używa obrazu Pasterza (Ez 34, 11-16; Łk 15, 3-7). Bez
wątpienia cała Tradycja przypisuje ten tytuł Jezusowi - Dobry Pasterz i
wydaje mi się, że opisuje on dobrze naturę Serca naszego Zbawiciela.
Kilka refleksji, które zrodziły mi się medytując nad tekstami
dzisiejszej uroczystości.
Pierwsze - to przyjęcie tego, że jesteśmy owcami, tzn. pozwolić
Pasterzowi być Pasterzem, pozwolić Panu być Panem - pozwolić,
oczywiście, w moim życiu osobistym (bo mogę ustami wyznawać Jezusa jako
Pana, lecz w życiu "radzić sobie" bez Niego). Owca nie pasie sama
siebie, lecz całkowicie ufa Pasterzowi, który zna dobre pastwiska, wie,
gdzie są niebezpieczeństwa i chroni owce przed nimi, potrafi uleczyć i
pocieszyć te, które się zagubią i szukają swojego stada... Pozwolić Bogu
być Bogiem, pozwolić, by Jego Serce panowała w naszym sercu.
Serce
tak często kojarzy nam się z uczuciami (ciepłymi zazwyczaj), z dobrem,
serdecznością, miłą prezencją, itd... I jest to prawda, jednak warto
zobaczyć, że jeśli chcemy mówić o sercu jako siedlisku uczuć, to nie
mogą być to uczucia ulotne, które dzisiaj są, jutro już ich nie ma - gdy
popatrzymy na obraz Pasterza, to widzimy, że Jego serce jest czynne,
działające - te uczucia nie zamykają się w nim i nie służą tylko
przeżywaniu "ciepełka" w sercu, lecz służą do działania, do wyrażania
miłości. A więc to Pasterz szuka zgubionej owcy, On wyprowadza je na
wspaniałe pastwiska, On się troszczy o nie, opatruje zranione, nosi na
ramionach zmęczone, umacnia chore, ochrania zdrowe, itd... To jest więc
miłość, która przejawia się w czynach, w działaniu (nie jest skupiona na
samej sobie i na "przeżywaniu" siebie). Jeżeli my mamy kształtować nasze
serca na wzór Serca Jezusa, musimy mocno to mieć na uwadze. Mało tego,
Pasterz jest gotowy oddać życie za swoje owce i to pokazuje najgłębsze
pokłady Serca Boga (o tym pisze dziś św. Paweł w Rz 5, 5-11).
Myślę,
że to, o czym warto jeszcze wspomnieć to nawrócenie, o którym mówi
dzisiejsza ewangelia. Największym pragnieniem Jezusa jest ukryć w swoim
Sercu wszystkie ludzkie serca. Ale to nie dokona się, jeśli my - ludzie
- nie będziemy chcieli w tym boskim Sercu zamieszkać, jeśli będziemy się
od Niego separować, oddalać (przez grzech, przez wybory codzienne,
życiowe). Nawrócenie jest czymś istotnym w życiu chrześcijańskim, od
wezwania do nawrócenia Jezus zaczyna swoją publiczną działalność, więc
jest to wielką troską Serca Jezusa. Nie jest ono aktem jednorazowym,
lecz potrzebujemy każdego dnia czynić wysiłek, by mocą mieszkającego w
nas Ducha kształtować nasze serce na podobieństwo Serca Jezusa.
|
|
Czwartek, 14 czerwca
Można
znieść jedno z przykazań najmniejszych i tak nauczać ludzi - wtedy
będziemy najmniejsi w Królestwie niebieskim, ale w nim będziemy. A można
mieć sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów - i nie dostaniemy
się do Królestwa niebieskiego... (Mt 5, 20-26). Warto wziąć to pod uwagę
i dobrze przemyśleć, bo wydaje się, że Jezus jakby trochę wywracał
obowiązujący porządek. Można zapytać więc, na czym polega owa
"sprawiedliwość", dzięki której nie można dostać się do Królestwa
niebieskiego? Spróbujmy to zobaczyć na tekście, który mamy dalej.
Słyszeliście, że powiedziano.... a Ja wam powiadam - w tych słowach jest
jakaś moc, siła, autorytet. Wydaje się, jakby Jezus zmieniał
przykazanie, jakby jeszcze bardziej je radykalizował, jakby nadawał
wręcz nowe prawo. Czy na pewno? Jezus nie daje nowego prawa, ale nadaje
mu - na powrót - właściwy i prawdziwy sens, tzn. sprowadza to prawo z
powrotem do serca. Można bowiem nie zabijać na zewnątrz, czy nie zabić
nikogo fizycznie, ale można "zabić" człowieka słowem, zepsuciem
reputacji, pomówieniem, kłamstwem. Dlatego w Biblii naszemu przykazaniu
piątemu "nie zabijaj", odpowiada przykazanie ósme "nie mów fałszywego
świadectwa przeciw bliźniemu", bo można na podstawie fałszywego
oskarżenia zabić człowieka (skazać kogoś na śmierć lub na długoletnie
więzienie). Jezus więc pokazuje, na czym tak naprawdę polega
przestrzeganie piątego przykazania.
Jak to
się ma do sprawiedliwości faryzejskiej? Tu jest właśnie jej sedno -
faryzeusze, co Jezus wytyka im wielokrotnie, dbają tylko o to, co
zewnętrzne (zewnętrzne czyny, zewnętrzna prezencja, włącznie z
obmywaniem tego, co zewnętrzne), natomiast zupełnie zostawili serce,
uznając, że co sobie człowiek pomyśli, cokolwiek ma w sercu - to jego
sprawa. Otóż nie, to właśnie w sercu rodzą się grzechy, to właśnie w
sercu najpierw łamiemy przykazania (a dopiero potem w czynach). Mieć
sprawiedliwość faryzejską to pilnować tylko tego, co na zewnątrz, to są
ci wszyscy chrześcijanie, którzy mówią: nikogo nie zabiłem, nie
ukradłem, nie zgwałciłem, więc nie mam grzechów - jestem w porządku.
Kiedy więc stajemy przed ołtarzem, by złożyć naszą ofiarę (Eucharystia w
każdą niedzielę), to może nie jest miejsce, by odchodzić od ołtarza i
szukać brata mego, by się z nim pojednać (tzn. by brać to całkowicie
dosłownie), lecz jest to miejsce (i temu służy początkowy akt pokuty),
by spojrzeć wgłąb swego serca i zapytać siebie w tej krótkiej chwili
modlitwy - co jest w moim sercu? Jaką "sprawiedliwość" noszę w sobie -
czy tą Królestwa niebieskiego, czy też przeciwnie - tą faryzejską...
|
|
Środa, 13 czerwca
Można
powiedzieć, że każde prawo jest po to, by je "wypełniać" i to właśnie
przyszedł uczynić Jezus (Mt 5, 17-19). Wypełnić w podwójnym znaczeniu
tego słowa - jako spełnienie wszystkich przykazań i proroctw, które w
Prawie się znajdują. Po drugie - by to Prawo wydoskonalić, uczynić
pełnym, takim, któremu niczego by nie brakowało. Uczynił to przez
miłość, a konkretniej przez danie przykazania miłości, które sprawia, że
każde prawo, także to zwyczajne, urzędowe, itd. staje się "ludzkie",
tzn. służy człowiekowi a nie występuje przeciwko niemu. Litera bowiem
zabija, Duch zaś ożywia, jak mówi dzisiaj do nas św. Paweł (2 Kor 3,
4-11). Myślę, że warto zastanowić się nad tym, jakie "prawa" w sobie
nosimy, według jakich kryteriów żyjemy, jakimi miarami osądzamy innych i
jakie wyroki wydajemy - to wszystko po to, byśmy to, co jest wewnątrz
nas "wypełnili", udoskonalili miłością, którą daje Duch. Ten Duch nie
jest na zewnątrz nas, lecz wewnątrz, w najgłębszych pokładach naszej
duszy. Prośmy Go codziennie, by od wewnątrz przemieniał nas w pełnych
miłości wykonawców Prawa Bożego.
|
|
Wtorek, 12 czerwca
Chrześcijanie są solą ziemi (Mt 5, 13-16). Nadają smak życiu świata. To
znaczy, że nie wszyscy będą chrześcijanami, że nie muszą wszyscy stać
się chrześcijanami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ale to oznacza, że
każdy człowiek powinien poczuć smak chrześcijaństwa, które jest
"rozpuszczone" po całej ziemi. Chrześcijanie nie mają smaku sami z
siebie, ale ten smak - we chrzcie i bierzmowaniu - daje im Chrystus, od
którego noszą swoje szlachetne imię chrześcijan. Od Chrystusa mamy smak,
ale to od nas zależy, czy go utrzymamy, czy też utracimy. W pierwszym
rzędzie do zachowania smaku prawdziwie chrześcijańskiego mamy
Eucharystię, w której karmiąc się Chrystusem - stajemy się Chrystusami
dla świata (stajemy się pełnowartościową solą). Pozostałe sakramenty
również temu służą. Zachowaniu smaku służy modlitwa codzienna, która
jest intymnym spotkaniem z Bogiem, relacją z Nim, komunikacją miłości.
Ten smak potrzebuje również ujawniać się na zewnątrz w postaci czynienia
dobra, miłosierdzia i ciągłego "nabierania" smaku poprzez nawracanie się
(które jest ciągłym procesem nawracania się do Chrystusa a nie do
jakiejś wydumanej doskonałości czy perfekcji).
Chrześcijanie są światłem świata. Nie są światłem sami z siebie, lecz
mają je od Chrystusa, który jest Pierwszym i Jedynym Światłem świata
(chrześcijanie są jak księżyc, który odbija tylko światło słoneczne, nie
mając własnego blasku). Od tyle chrześcijanie są światłem o ile są
złączeni ze światłem Chrystusa i chcą to Jego światło odbijać (a nie
próbują "produkować" swojego własnego światła i blasku, sztucznego i
marnego - bo pysznego). Kiedy spoglądamy na światło - choćby latarni -
to widzimy, że pod latarnią jest najwięcej światła, potem czym dalej
pojawiają się półmroki, aż do wejścia w pełny mrok. Nie wszyscy będą
światłem, niektórzy będą półmrokiem lub nawet ciemnością, ale zadaniem
chrześcijan jest świecić, bo przez to stają się punktem odniesienia dla
tych, którzy są w półmroku i w pełnym mroku.
Bycie
solą i światłem nie jest łatwe, wymaga wysiłku, by nie utracić swojego
smaku i by nie stać się ciemną stroną księżyca, która nigdy nie odbija
światła. Nie utracimy nigdy naszego smaku i naszego światła, kiedy
Chrystus stanie się absolutnym centrum naszego życia i działania, kiedy
wszystkie nasze myśli, pragnienia, słowa, uczynki, gesty, itd. będą w
Nim, przez Niego i dla Niego - kiedy całe nasze życie będzie
podporządkowane Jemu, a przez Niego - w Duchu Świętym - Ojcu!
|
|
Poniedziałek, 11 czerwca św. Barnaby, apostoła
Barnaba to bardzo ciekawa postać pierwotnego Kościoła i nie chciałbym
teraz o nim wiele mówić oprócz tego, co znajdujemy w dzisiejszej relacji
z Dziejów Apostolskich (Dz 11, 21b-26; 13, 1-3). Przede wszystkim tekst
pisze o nim, iż był "człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary".
Myślę, że te trzy cechy sprawiały, że - jak zaznacza kolejne zdanie tego
fragmentu - "Pozyskano wtedy wielką rzeszę dla Pana". Ewangelizacja
wymaga tego, by człowiek był dobry, był pełen Ducha Świętego i wiary.
Właśnie te cechy będą przyciągać ludzi do Boga. Oni w tamtejszym
Kościele nauczali wielką rzeszę ludzi przez cały rok, to ogromna praca,
którą wykonali, by zbudować na tamtym terenie silny Kościół. My także
potrzebujemy sobie zadać pytanie o naszą dobroć, o naszą wiarę i
obecność Ducha Św. w naszym życiu. Bo jak z jednej strony są to Boże
łaski, tak z drugiej jest to coś, o co potrzebujemy się modlić i starać
- człowiek nie stanie się dobry, jeśli dobroci nie będzie na codzień
praktykował, nie stanie się człowiekiem wiary, jeśli nie będzie wierzył,
nie stanie się człowiekiem Ducha, jeśli nie będzie działał każdego dnia
według Ducha, który został nam dany, począwszy od sakramentu chrztu,
poprzez bierzmowanie i poprzez każdą modlitwę, w której wzywamy Ducha
Św.
Barnaba ma też jeszcze jedną cechę, która jest bardzo ważna - idzie do
Tarsu i przyprowadza św. Pawła. To Barnaba sprawia, że ukryty do tej
pory Paweł wraca na "scenę ewangelizacji" i dokonuje wielkich dzieł dla
Boga i ludzi. Być może gdyby nie to, co zrobił Barnaba, nic by się
wielkiego nie wydarzyło u początków chrześcijaństwa, być może tyle ludów
nie zostałoby nawróconych, nie powstałoby tyle wielkich i pełnych mocy
wspólnot Kościoła. Z jednej strony każdy z nas może mieć takiego swojego
Barnabę, który nas odnalazł i w pewien sposób dał nam "miejsce" do
praktykowania naszej wiary, miejsce do działania apostolskiego. Ale z
drugiej strony, zadajmy sobie pytanie, czy ja jestem takim Barnabą dla
kogoś, kto może ma dary, talenty, które może nawet zauważamy, ale
których ta osoba nie wykorzystuje, bo nie ma gdzie, lub jest
nieśmiała... może potrzebuje pomocy do tego, by wyjść z cienia (który
nie ma nic wspólnego z pokorą) i by zacząć innym służyć tym, co Bóg dał
jako dar i talent. Chcę prosić dzisiaj za siebie i za każdym z nas,
byśmy brali wzór ze św. Barnaby w naszym życiu i stawali się ludźmi
pełnymi dobroci, Ducha Św. i wiary, byśmy prowadzili innych do tego, by
zaczęli służyć, przynosząc wielkie owoce Bogu i ludziom.
|
|
Niedziela, 10 czerwca X zwykła
Jesteśmy zaledwie kilka dni po uroczystości Bożego Ciała, która to
uroczystość wskazuje na dwie ważne rzeczy, z którymi spotykamy się
dzisiaj w ewangelii oraz w pierwszym czytaniu - i które są wprowadzeniem
w czyn, jeśli można tak powiedzieć, tej uroczystości (1 Krl 17, 17-24
oraz Łk 7, 11-17). Oto zarówno Eliasz jak i Jezus wskrzeszają umarłych.
Eliasz przyzywa Boga, by On wrócił życie młodzieńcowi - synowi wdowy z
Sarepty, Jezus zaś swoją mocą wskrzesza zmarłego syna wdowy z Nain.
Pojawiają się te dwa aspekty, o których wspominałem podczas uroczystości
Bożego Ciała, mianowicie do czego służy ciało - do komunikacji, do
relacji, przede wszystkim zaś do przekazywania miłości (młodzieniec z
Nain po wskrzeszeniu zaczyna mówić, niby normalne, ale skoro ewangelista
zwraca na to uwagę, tzn., że jest to ważny szczegół - młodzieniec
zaczyna się komunikować ze światem, zaczyna mieć relację, to nie jest
tylko "proste" wskrzeszenie bez konsekwencji).
Druga
ważna rzecz - to wszystko odbywa się mocą Boga, nikt nie jest w stanie
wskrzeszać innych lub samego siebie własną mocą. Zaryzykowałbym
twierdzenie, że człowiek jest zdolny samodzielnie do zamknięcia się,
zrywania relacji, ucieczki od świata, ale powrócić jest mu trudno,
potrzebuje łaski Bożej - potrzebuje "wskrzeszenia" do nowego życia. I
myślę, że cała dzisiejsza liturgia właśnie do tego nas wzywa - byśmy
zaczęli żyć nowym życiem, Bożą łaską, która nas uzdalnia do nawiązywania
relacji z innymi, pozwala nam żyć miłością. No i przede wszystkim, że to
nie naszą mocą się odbywa, że naszym podstawowym zadaniem jest
odpowiedzieć na miłość Boga i na Jego zaproszenie do stawania się coraz
bardziej miłością, relacją (nie tylko "mieć" relacje z innymi, ale "stać
się" relacją, tzn. być nieustannie otwartymi na innych z serdecznością i
miłością).
Zapraszam również do przeczytania komentarza liturgiczno-duchowy na dzisiejszą
niedzielę,
autorstwa Danuty Prot, który znajduje się na
stronie
www.liturgia.org.pl
|
|
|
|