przemyślenia...
|
|
Sobota, 2 czerwca
Człowiek zadaje pytania dla różnych powodów. Można pytać, by się czegoś
dowiedzieć, by zaspokoić ciekawość, czasem stawia się pytania na które
nie ma odpowiedzi - mają na celu pogłębioną refleksję, zwrócenie uwagi
na coś, czasem pytania służą temu, by coś ukryć, by odejść od tematu, od
sedna sprawy. Z tym ostatnim rodzajem pytań mamy do czynienia dzisiaj w
ewangelii (Mk 11, 27-33). Przywódcy Izraela pytają dzisiaj Jezusa o Jego
władzę, o to, skąd ją ma. Lecz Jezus odpowiada również pytaniem i odsyła
swoich rozmówców (i nas również) do Jana Chrzciciela. Skąd pochodzi
chrzest Jana? Trzeba wziąć pod uwagę, że przecież sam Jezus przyszedł do
Jana swego czasu i dał się ochrzcić a więc Jezus potwierdził ważność
tego chrztu, uznał Go jako pochodzący od Boga (choć to nie ten chrzest
dał Jezusowi autorytet, lecz Duch Święty, który zstąpił na Jezusa już po
Jego wyjściu z wody). Można więc powiedzieć, że Jezus pyta tych uczonych
i starszych o relację do Boga - ponieważ Jan głosił chrzest nawrócenia
(nawrócenie ustawia nas w relacji przede wszystkim do Boga, ale
oczywiście również do naszych bliźnich i do nas samych). Jeśli dobrze
pamiętamy teksty o Janie Chrzcicielu, to widzimy, że tam starszyzna
również zadaje pytania Janowi, lecz nie przyjmuje chrztu, nie nawraca
się. Teraz stawiają pytania Jezusowi i wydaje się, że nie interesuje ich
nawrócenie się, nawiązanie relacji z Bogiem (być może musieliby uznać w
Jezusie Syna Bożego, a tego nie chcą, jedyne co chcą, to spokoju,
dlatego chcą zabić Jezusa, który ten ich "święty" spokój mąci).
Jan
wzywał do nawrócenia, stawianie tutaj pytań jest nie na miejscu, bo nie
o to chodzi w tym wezwaniu (wezwanie do nawrócenia to nie wykład
akademicki, gdzie można stawiać problemy i pytania i prowadzić dyskurs,
nawrócenie to miejsce i czas na to, by człowiek odmienił swoje życie i
zwrócił je całkowicie ku Bogu). Postawa Jezusa jest tutaj jasna i
klarowna, jakby chciał powiedzieć - wy zadajecie mi pytania, ale tak
naprawdę sami powinniście sobie dać odpowiedź na nie (ponieważ nie
chcecie się nawrócić). I my potrzebujemy postawić sobie pytania o nasze
nawrócenie i o naszą relację z Bogiem, i to zanim zaczniemy zadawać
pytania Bogu...
|
|
Piątek, 1 czerwca
Dzisiejsza ewangelia jest niesamowicie bogata w treść (Mk 11, 11-25).
Można by powiedzieć, że składa się z 4 części: dwa wspomnienia o drzewku
figowym, pomiędzy nimi wypędzenie przekupniów ze świątyni i na koniec
mowa o modlitwie i wierze.
To
ciekawe, że Jezus zajmuje się drzewkiem figowym i na dodatek czyni cud -
przeklina to drzewko i sprawia, że usycha następnego dnia. Jezus nigdy
nie czynił cudów dla siebie, tylko zawsze dla innych (tutaj On szukał
fig dla siebie), ale przede wszystkim nigdy nie czynił cudów
negatywnych. Gdyby wziąć pod uwagę to, że scena z figami jest jakby
klamrą dla sceny wypędzenia przekupniów, to wydaje mi się, że Jezus w
symboliczny sposób pokazuje kult, jaki odbywał się w świątyni - że
wydawał on się (pozornie - zielone liście) żywy i prawdziwy, ale w
rzeczywistości był pusty, pozbawiony tego, co najważniejsze, był
skoncentrowany na "biznesie" a nie na prawdziwej miłości Boga (brak
owoców). Czyli w naszym życiu potrzebujemy również zobaczyć, na czym się
tak naprawdę koncentrujemy i nie chodzi o to, by zaniedbać to, co
zewnętrzne i zająć się tylko tym co wewnętrzne w naszym życiu (bo to, co
mamy w sercu to pokazujemy na zewnątrz), lecz o to, by człowiek był
scalony, by jego życie nie było dwuznaczne: na zewnątrz inaczej (pozorna
pobożność) a wewnątrz inaczej (brak owoców nawrócenia i wiary). Ciekawym
jest też, że Jezus przeklina drzewko, dla którego - jak zauważa
ewangelista, nie była pora na owoce. Gdybyśmy porównali człowieka do
tego drzewka, to być może Jezus chce nam pokazać, że czasem myślimy, że
pora na owoce w naszym życiu to jest starość, że wtedy jest czas
nawracania, chwytania za różaniec, itd. Tak naprawdę jednak Bóg widzi
całe nasze życie i czas eschatologiczny - czas zbierania owoców na życie
wieczne zaczyna się już teraz i chrześcijanin to nie jest człowiek,
który jak ewangeliczny bogacz - teraz je, pije, dobrze się bawi i nie
zwraca na nic uwagi a pod koniec życia weźmie się za nawracanie.
Chrześcijanin wręcz przeciwnie - ponieważ pobyt na ziemi nie jest długi,
nawrócenie i przynoszenie owoców przynależy już do tego porządku, do
tego świata i tego życia. Myślę, że każdy z nas potrzebuje zrobić swój
własny, osobisty rachunek sumienia i zapytać siebie, czy jest drzewem,
które przynosi owoce, czy też jest drzewem zielonym wprawdzie ale
bezowocnym i w świątyni swego serca nosi różnej maści przekupniów,
handlarzy i biznes lokalny (zajmowanie się rzeczami zbędnymi, życie
chwilą bez przejmowania się o nic i o nikogo, włącznie z Bogiem, itd.)
Myślę,
że ostatni fragment jest mocno powiązany z poprzednimi, gdy Jezus mówi o
wierze. Jezus chce nam powiedzieć, że bez wiary jesteśmy jak drzewo bez
owoców. Ale mieć wiarę Boga nie oznacza tylko odmawiać Credo w czasie
mszy św., tu chodzi o wiarę na miarę Boga, to znaczy wiarę niczym
nieograniczoną, wiarę wielką, całkowite zaufanie Bogu, wiara, która jest
świadoma. Bo owszem, można czynić wielkie cuda, ale nie o to chodzi
Jezusowi, tylko o ufność Bogu w najwyższym stopniu. "Wierzcie, że
otrzymacie" - wiara prowadzi ostatecznie do tego też, że człowiek
rozpoznaje - i jest to jego stała dyspozycja, tzn. zawsze to robi - że
wszystko otrzymuje od Boga, że cokolwiek się dzieje w jego życiu,
jakikolwiek by nie odniósł sukces - jest od Boga, postawa adekwatna to
otworzyć się na Boga, stać się jak dziecko, które nie umie odpłacić jak
tylko miłością i całkowitą ufnością.
|
|
Czwartek, 31 maja Nawiedzenie NMP
Myślę,
że pierwszym impulsem, jaki skłania Maryję do pójścia w góry do Elżbiety
jest miłość (Łk 1, 39-56), miłość, która przenikała ją od początku i
kiedy tylko dowiedziała się o stanie Elżbiety, idzie do niej
natychmiast, z pośpiechem. Podobną sytuację opisuje św. Paweł, kiedy
daje wskazówki chrześcijanom z Rzymu (Rz 12, 9-16b). Ale też zauważam
tutaj inny aspekt, nie wiem, czy nie ważniejszy. Maryja udaje się bowiem
w góry po swoim zwiastowaniu, po spotkaniu z aniołem i według mnie jest
to forma sprawdzenia słów anioła. Być może ktoś się obruszy na te słowa,
ale czyż Kościół do dzisiaj tak nie czyni? Można powiedzieć, że Maryja
miała swoiste objawienie prywatne, ale ponieważ jest przepełniona
Bogiem, bada i rozeznaje sytuację, jaka jest. W niczym to nie umniejsza
jej wiary, właśnie to ją odróżnia od innych, którzy próbują sprawdzać
Boga na zasadzie dobrego pokerzysty - sprawdzają ponieważ niedowierzają
(lub wprost nie wierzą). Maryja wręcz przeciwnie, nie traci wiary - jest
jej pełna, idzie w góry by zobaczyć jak słowo Boże się wypełnia w życiu
Elżbiety i w jej życiu (Kościół również bada cuda potrzebne np. do
kanonizacji, nie wierzy na ślepo, ale też nie traci wiary w to, że Bóg w
ten sposób działa pośród ludzi). To "sprawdzenie" (słowo to, zdaję sobie
sprawę, nie jest do końca adekwatne) tak naprawdę ma na celu - i ten cel
osiąga - umocnić w wierze tak Elżbietę jak i samą Maryję. Maryja może
więc być dla nas wzorem rozeznawania duchowego i takiego wyrażania
wiary, która buduje, wzmacnia się.
Jest
jeszcze inny aspekt, który mnie porusza w tym tekście. Otóż Maryja
wybiera się w podróż, idzie dość daleko w góry i nosi pod sercem Jezusa.
Od tej chwili, tzn. od chwili zwiastowania Maryja już nie rozstaje się
ze swoim Synem i w każdej podróży jest z Nim (wystarczy wspomnieć choćby
podróż do Betlejem, potem ucieczkę do Egiptu, itd.). Maryja,
gdziekolwiek się udaje, zabiera ze sobą Jezusa. Chce Go mieć zawsze przy
sobie. Czy my mamy takie pragnienia, by zawsze mieć przy sobie Jezusa?
(czy może w niektórych momentach wstydzilibyśmy się wiedząc, że On jest
przy nas - to kryterium może nam bardzo pomóc w rozeznaniu tego, co
dobre a co złe w naszym życiu i wyczuleniu naszego sumienia, nauczeniu
naszego sumienia dobrze reagować - czy przy tym co teraz myślę, mówię,
robię chciałbym by był Jezus, czy też raczej byłoby mi wstyd za siebie,
że to robię?). Z tym, że Maryja nigdzie się nie ruszała bez Jezusa wiąże
się jeszcze jedna ważna rzecz dla naszej duchowości - kiedy przyzywamy
Maryję, kiedy mamy ku Niej pobożność - Ona zawsze przyjdzie z Jezusem,
zawsze! Nie musimy się bać, że nam przysłoni Pana, bo Ona zawsze pojawia
się z Nim i zawsze Jego stawia na pierwszym miejscu. Obyśmy my stali się
Jej naśladowcami w tym własnie.
|
|
Środa, 30 maja
Dzisiejsza ewangelia jest zamknięta w pewną klamrę, która w
rzeczywistości wyznacza w sposób definitywny naszą duchowość
chrześcijańską (Mk 10, 32-45). Jezus bardzo zdecydowanie kieruje się ku
Jerozolimie, wiedząc, co Go tam czeka (co zresztą zapowiada), a czyni
to, ponieważ "Syn Człowieczy nie przyszedł aby Mu służono, lecz żeby
służyć i dać swoje życie na okup za wielu". Można by zapytać, czemu
Jezus tak bardzo się spieszy do Jerozolimy, wiedząc, co go tam spotka...
myślę, że każdy z nas, albo prawie każdy, podjąłby decyzję zgoła
przeciwną - kiedy oczekujemy czegoś trudnego, bolesnego, komplikującego
życie, to przeciągamy ten moment i nie chcemy w niego wchodzić. Jezus
czyni odwrotnie. Czyżby Jemu podobało się cierpienie, ból i zniewagi?
Wręcz przeciwnie. Jedynym motywem, który Nim kieruje jest miłość. Przede
wszystkim miłość ku Ojcu, która to miłość prowadzi Go do całkowitego
wydania się siostrom i braciom, służenia im, wręcz "poddania się" im - i
jest świadom, że to wydanie siebie prowadzi aż na śmierć i to śmierć
krzyżową. To miłość i nic innego Go tam prowadzi.
My
często mówimy, że jesteśmy prowadzeni przez miłość, lecz czy tak jest
zawsze? Nawet apostołowie tego nie rozumieli. Dla nich ważniejsze było
zająć dobre miejsce w Królestwie, którego również nie rozumieli. Czy i
my czasem nie chodzimy ich drogami? Czy i my czasem zamiast służby
drugiemu (czytaj: miłości) nie wolimy zaszczytów, pochwał, pierwszych
miejsc, wyższych stanowisk? Jeśli Bóg w swojej łasce i miłosierdziu sam
nam to daje, to niech Jemu będzie chwała i uwielbienie, ale kiedy sami
się na to pchamy, nie zważając na innych, szczególnie na tych, "po
plecach" których wdrapujemy się na "szczyty"? Lub też jakże często myli
nam się miłość z szukaniem przyjemności, zadowolenia, wygodnictwa i to w
jakiejkolwiek płaszczyźnie: duchowej, psychicznej czy fizycznej. Nawet
współżycie seksualne w małżeństwie za swój podstawowy i jedyny cel ma
dać siebie całego drugiej osobie (z czym jest związana przyjemność, ale
która nie jest celem), a nie szukanie przyjemności i nie ważne czy
swojej czy drugiej osoby.
Jezus
spieszy do Jerozolimy, pomimo tego, co Go tam czeka, bo jest cały
przesiąknięty miłością do Ojca i ta miłość, która jest jednocześnie
miłością całkowitą i bezwarunkową ku człowiekowi - każe Mu spieszyć się
- dla nas i dla naszego dobra, dla naszego zbawienia. Co mi w życiu każe
się spieszyć? Miłość? Interes? Przyjemność? Czego szukam w życiu i czy
bliżej mi do postawy Jezusa (którego mam w życiu naśladować), czy do
apostołów? Panie, nie pozwól, bym został w tyle za Tobą, bo bez Ciebie
nigdzie nie idę, nigdzie się nie ruszę... zabierz mnie ze sobą...
|
|
Wtorek, 29 maja
Myślę,
że opuścić wszystko i pójść za Jezusem to nie znaczy tylko przyjąć
powołanie do większej służby w Kościele w stanie zakonnym czy
kapłańskim, lecz to także żyć w pełni wolności (na tyle, na ile
potrafimy) w tym stanie w jakim jesteśmy (Mk 10, 28-31). Słowa Jezusa,
które nie są łatwe, prowadzą chrześcijanina ku takiej postawie i takiemu
stylowi życia, że nikogo i nic nie przedkłada nad Boga, że na całą
rzeczywistość patrzy przez pryzmat Boga, niejako Bożymi oczami, nie
przywiązuje się w sposób chorobliwy czy nałogowy do nikogo i niczego.
Może by ktoś powiedział, że tak się nie da, ale widocznie koncentruje
się zbytnio na pierwszej części tej ewangelii, gdzie jest mowa o
"stracie", jednak to nie jest cała prawda. Pierwsi rodzice w raju
również, pod namową złego ducha, skoncentrowali się tylko na "stracie"
(że nie mogę jeść z jednego drzewa) i zapomnieli, że mogą jeść ze
wszystkiego innego - i zgrzeszyli. Widzieć w tym kontekście
rzeczywistość Bożymi oczami oznacza widzieć poświęcenie i stratę, które
tak często nam towarzyszą w życiu (w każdym wyborze tak naprawdę - gdy
coś wybieramy, czegoś innego zarazem nie możemy, to nasze ograniczenie i
pewna ofiara), ale widzieć też to, co Bóg nam daje, co uzupełnia, kiedy
nam brakuje. Warto w tym kontekście zobaczyć, że te dwie listy - tego,
co się traci i tego, co Bóg "oddaje" - się nie pokrywają... brakuje w
tej drugiej "ojca". Ojca Bóg nie "oddaje" i nie chodzi tu o sens
dosłowny, lecz oznacza to, że Ojca tak naprawdę mamy tylko jednego - w
niebie. Kiedy więc zgadzamy się na ofiarę, zgadzamy się żyć według
logiki Boga, to On staje się naszym jedynym Ojcem, staje naprzeciw nas i
nas przyjmuje, obdarzając nas bez miary swoją łaską (sobą samym).
|
|
Poniedziałek, 28 maja NMP Matki Kościoła
Bardzo
lubię wchodzić na modlitwie we fragment o pobycie Maryi, Jezusa i
uczniów na weselu w Kanie Galilejskiej (J 2, 1-11), bo tyle można z tego
fragmentu wyczytać, szczególnie o Maryi. I w to dzisiejsze święto
dostrzegam w tym tekście wiele cech, które posiada Maryja jako Matka
Kościoła. Pierwszą z nich jest życie swoją kobiecością w pełni,
wykorzystywanie swoich naturalnych cech, które posiada każda kobieta (co
oznacza przyjęcie siebie jako kobiety). Tutaj objawia w całej pełni
swoją intuicję, zdolność zauważania trosk i zmartwień innych ludzi i
włączenie się, by pomóc, by zapobiec nieszczęściu. Maryja jako taka
właśnie osoba działa w Kościele - dostrzega troski członków Ciała
Chrystusa i wstawia się u swojego Syna. To jest jej kolejna cecha, że
nie próbuje sama rozwiązywać problemów - zwraca się do Syna, zwraca się
do Boga. Wie, kim jest i nie zamierza być kim innym, nie szuka własnej
chwały, staje na miejscu jej przeznaczonym i to, co ma do wykonania,
wykonuje w jak najlepszy sposób. I trzecia rzecz, która się z tym wiąże,
otóż Maryja lubi stawać w cieniu, z boku sytuacji - robi, co do niej
należy i zostawia wszystko Bogu. Niczego nie próbuje na siłę, ufa
całkowicie (przecież mogła złapać się za głowę widząc co robią słudzy
nalewający wodę do stągwi, wiedząc, że oni wody nie potrzebują tylko
wina). Ufa całkowicie i w pewien sposób "nie wtrąca się" w boskie plany
- jest wierną Służebnicą Pana, która wstawia się, prosi i kiedy widzi,
że swoją rolę wypełniła - wycofuje się i staje na swoim miejscu. Myślę,
że w taki właśnie sposób działa Maryja w Kościele, w którym zawsze
wskazuje na swojego Syna a nie na siebie samą, która wstawia się a
następnie z ufnością i cierpliwością oczekuje na działanie Jezusa.
Obyśmy umieli, z jednej strony, do niej przychodzić, jako takiej
właśnie, z drugiej strony, byśmy od niej się uczyli stawania w obecności
Pana. Myślę też, że szczególnie kobiety mogą w niej znaleźć wzór
macierzyństwa i uczyć się od niej bycia prawdziwymi, silnymi wiarą i
ufnością matkami i kobietami!
|
|
Niedziela, 27 maja Uroczystość Zesłania Ducha Świętego
Komentarz liturgiczno-duchowy na dzisiejszą uroczystość zamieściłem na
stronie
www.liturgia.org.pl.
Zachęcam do lektury!
|
|
|
|