przemyślenia...


Sobota, 19 maja

      Duch Święty jest tym, który wszystko nam przypomni i nas nauczy wszystkiego, który oznajmi nam o Ojcu - a wszystko to weźmie od Jezusa (J 16, 23b-28). Ojciec nas miłuje bo my umiłowaliśmy Jezusa, więc skoro Jezus jest objawieniem Ojca (osoba Jezusa pokazuje nam jaki Bóg jest naprawdę), to Jezus jest najprostszą drogą do Ojca. Po co szukać innych dróg, dużo mniej pewnych, dużo bardziej niebezpiecznych, skoro mamy Jego. Prosić w imię Jezusa to mieć relacje nie tylko z Jezusem samym ale i z Ojcem. Myślę, że potrzebujemy siebie pytać, jaką mamy relację z Jezusem, byśmy mogli zobaczyć, jaka jest nasza modlitwa prośby. Ponieważ doświadczenie nam pokazuje, że z reguły ludzi obcych o nic nie prosimy (nie licząc jakichś spraw służbowych). Im bliższa nam jest osoba, tym mniej boimy się o cokolwiek ją prosić, właśnie dlatego, że ją znamy. Kiedy więc proszę o coś w imię Jezusa: jaką mam z nim relację? Czy moja prośba jest jak przyjaciela, lub jak sługa prosi Pana, który jest dobry i który niczego nie odmawia? Czy może w naszej prośbie jest postawa roszczeniowa, że On "musi" nam coś dać, niezależnie od naszej postawy i naszej relacji z Nim, trochę tak, jakbyśmy byli z Bogiem na tym samym poziomie (On jest Bogiem a my Stworzeniem, nie można Go sprowadzać do naszego poziomu i niwelować autorytet, jaki On posiada). A może czasem nie otrzymujemy czegoś, bo Pan pragnie, byśmy najpierw zbliżyli się do Niego, zawiązali z Nim ściślejszą relację? Wszak kiedy otrzymujemy coś od przyjaciela czy kogoś nam bliskiego, łatwiej zapamiętujemy nie tylko prezent ale i Dawcę, który nam go dał. Gdy bierzemy coś od osoby nam trochę bardziej obcej, szybciej zapominamy, od kogo coś dostaliśmy... a Bóg nie chce nam dawać prezentów dla samego dawania - Jemu zależy na nas i naszej relacji z Nim, i na naszym szczęściu, a nie na "rzeczach", które może nam dać, choćby były najlepsze na świecie... Czy moja modlitwa prośby w imię Jezusa jest rzeczywiście wyrazem mojej relacji z Nim?


Piątek, 18 maja

      Dziś trochę o smutku, który pojawia się w ewangelii (J 16, 20-23a). Jest wiele przyczyn smutku, jakiego możemy doznawać i niekoniecznie musimy odbierać smutek jako coś "złego", niepożądanego, od czego trzeba natychmiast uciec. Smutek sam w sobie bowiem nie jest ani dobry, ani zły - jest uczuciem, które się rodzi i które, wg mnie, ma swoje źródło w czymś, co jest głębiej w nas. Może więc być smutek, który rodzi się ze szczerych wyrzutów sumienia (nie z chorego poczucia winy). Taki smutek, można powiedzieć po ignacjańsku, to dobry duch, który gryzie nasze sumienie i wzywa nas do nawrócenia. Co ważne, ten smutek nie jest beznadzieją, lecz otwiera nowe horyzonty - nawrócenia. Kiedy człowiek idzie za radą tego dobrego ducha, wnet pojawia się radość i pokój serca. Również jest smutek z powodu doznanej krzywdy, kiedy drugi człowiek, który jest zawsze bliźnim i który jest powołany - tak jak ja - do dobrych i otwartych relacji, niszczy to w jakikolwiek sposób. Lecz i tutaj, smutek może przemienić się w radość, kiedy zamiast ścieżki zemsty lub zamknięcia się w sobie, wybierzemy drogę przebaczenia. Jest też smutek, który może się pojawić jako skutek strapienia duchowego (jego źródłem nie jest zasadniczo grzech). Strapienie ma dużą wartość pedagogiczną i odważne wejście na drogę kroczenia za Jezusem również zamienia smutek w radość. Jest i inny rodzaj smutku - to smutek zazdrości, bo inny ma lepiej, smutek, bo jakieś nasze plany się nie zrealizowały a byliśmy do nich mocno przywiązani, smutek lenistwa - liczymy nie na to, co sami zrobimy lecz na tzw. fart, który się okazało nie przychodzi, itp... Tu możemy sobie przypomnieć historię Kaina, którego Bóg pyta: "Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną (...) grzech leży i wrót i czyha..." (Rdz 4, 6-7). Taki smutek jest bardzo ambiwalentny, ponieważ może doprowadzić zarówno do nawrócenia, lub też, jak w przypadku Kaina, do grzechu - ten smutek bowiem nie jest grzechem, lecz grzech leży i czyha i wrót serca takiego człowieka.

      Jak widzimy smutek jest również rzeczywistością, którą należy rozeznawać, gdyż może mieć wiele źródeł i nie każdy smutek doprowadzi nas do Boga (wszak to od nas zależy ku czemu skłonimy nasze serce podczas smutku). Ale wydaje mi się, że jedno jest pewne, mianowicie to, co mówi dzisiaj Duch Św. do Pawła: "Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić" (Dz 18, 9-18). Bóg, w jakimkolwiek bylibyśmy stanie, jest z nami i daje nam swoją moc, nawet więc w smutku mamy dość siły, by żyć prawdziwie po chrześcijańsku, ucząc się cierpliwości do siebie samych. Mamy wtedy wystarczającą moc, by czynić to, co do nas należy, by się nie zniechęcać, by trwać w jedności z Bogiem i naszymi braćmi. Przestańmy się lękać... Bóg jest z nami!


Czwartek, 17 maja

      Niewątpliwie trzeba najpierw patrzeć na dzisiejszą ewangelię jako na swego rodzaju zapowiedź męki Jezusa i zmartwychwstania (J 16, 16-20). Jezus na chwilę "zniknie" z tego świata, by  o poranku trzeciego dnia pojawić się znów, pełen mocy i chwały. To nam pokazuje, że Bóg może "na chwilę" znikać z naszego życia i możemy Go nie doświadczać czy odczuwać. Ale nasz smutek przemieni się w radość kiedy On powróci. Możemy też na tą ewangelię popatrzeć przez pryzmat pierwszego czytania (Dz 18, 1-8), gdzie Paweł z mocą głosi Jezusa poganom. Chrystus "znika" na chwilę w swojej śmierci i pogrzebie by pojawić się w chwale poranka zmartwychwstania. Ale znika również (przestaje pokazywać się na sposób widzialny) w swoim wniebowstąpieniu (które jeszcze niedawno było właśnie dzisiaj). Chrystus po tym wydarzeniu jednak nie przestaje być ze swoim Kościołem i można powiedzieć, że pojawia się wszędzie tam, gdzie jest głoszony. Wszędzie więc, gdzie jest głoszony Jezus w sposób prawdziwy i wierny, tam On sam się pojawia i zamienia smutek w radość. Naszym zadaniem jako chrześcijan jest więc nie tylko głosić Jezusa innym, ale karmić także naszą wiarę, która wzrasta wtedy, kiedy słucha się Słowa Bożego. Nie tylko głosić ale i słuchać, aby smutek nasz przemienił się w radość.


Środa, 16 maja   św. Andrzeja Boboli, jezuity, patrona Polski

      św. Andrzej był znany przede wszystkim z jednego - był apostołem, który szedł do kogokolwiek, kto potrzebował pomocy, niezależnie kim był i jakiego był wyznania. To było przyczyną jego męczeńskiej śmierci. Szukał jedności chrześcijan, dlatego pomagał tak katolikom jak i prawosławnym. W dzisiejszej ewangelii Jezus modli się o jedność Kościoła (J 17, 20-26), który, jak dobrze wiemy, na przestrzeni wieków podzielił się i przez to modlitwa ta jest ciągle aktualna. Myślę, że ważne są tu dwie rzeczy - z jednej strony modlitwa o jedność wszystkich chrześcijan, która jest bardzo ważna, ponieważ Jezus mówi, że właśnie ta jedność będzie też przyczyną wiary dla ludzi, ta jedność pomoże uwierzyć, że Jezus jest rzeczywiście posłanym od Ojca Synem Bożym. Ale ta jedność potrzebuje też być kultywowana w sercu każdego z nas. Nie ma prawdziwej jedności chrześcijan gdy nie ma jedności poszczególnych członków Kościoła. Potrzebujemy dbać o relacje jakie mamy z ludźmi i szukać tego, co wspólne, oczywiście nie zapominając o różnicach, które między są, lecz ucząc się je przekraczać, szczególnie tam, gdzie istnieje niebezpieczeństwo, że coś będzie ważniejsze od człowieka i jego dobra. Św. Andrzej przede wszystkim patrzył na człowieka i jego dobro i jego potrzeby, zupełnie nie widząc różnic, jakie są między wyznaniami czy grupami etnicznymi. To sprawiło, że mógł iść do każdego i pomóc każdemu, z pokorą i miłością stając się nie tylko świadkiem Jezusa ale też Jego Ikoną - prawdziwym obrazem Boga na ziemi (który jest jednością Trzech Osób). Św. Andrzeju, wstawiaj się za nami!


Wtorek, 15 maja   (św. Izydora, patrona Madrytu)

      "Pożyteczne jest dla was moje odejście..." (J 16, 5-11). Musiały te słowa boleć apostołów, bo przecież byli z Jezusem związani mocno. Ale to odejście było wpisane w plan Boży, plan, który moim zdaniem kładzie mocny nacisk na "życie ukryte" Boga. Sam Jezus, żyjąc na ziemi stał się Bogiem ukrytym, wystarczy popatrzeć na wiele sytuacji opisanych w ewangeliach - czy ludzie z łatwością rozpoznawali w Nim Boga? Mesjasza? Syna Bożego? Wręcz przeciwnie. Bóg przyszedł na ten świat w postaci widzialnej, lecz to nie oznacza od razu, że człowiek jest w stanie Go rozpoznać - tym kim jest i taki, jaki jest. A po odejściu Jezusa, które musiało się dokonać, Ojciec posyła Ducha Świętego, który o wszystkim poucza, wszystkiego uczy, przypomina to, o czym mówił Jezus... lecz to jest obecność jeszcze bardziej ukryta. Bo czy człowiekowi dzisiaj wierzy się łatwiej? Czy bez trudu odnajduje Boga we wszystkim? Wręcz przeciwnie... I jakby na tym tle mocne mogą wydawać się słowa Jezusa, iż Duch Św. przekona świat o grzechu, bo nie wierzą w Niego... czyżby niewiara była naszym największym grzechem (a nie żadne ciężkie przestępstwa, zabójstwa, kradzieże czy grzechy seksualne)? Wiara ma wielką moc i możemy się o tym przekonać czytając choćby relacje ewangelistów z wielu uzdrowień, których Jezus dokonał, a które wprost lub pośrednio odnosiły się do wiary człowieka. Myślę, że teraz, kiedy już jesteśmy tak blisko uroczystości Zesłania Ducha Świętego (w najbliższy piątek rozpoczynamy już nowennę do Ducha Św.), możemy i powinniśmy prosić Ducha Św. o wylanie się na nas (On zamieszkuje nieustannie w nas i chce w nas rozpalić wielki ogień) i o dar wielkiej wiary, która pomoże nam dostrzec ukrytego Boga w naszym świecie i życiu...


Poniedziałek, 14 maja    św. Macieja, apostoła

      Historia powołania Macieja jest bardzo interesująca (Dz 1, 15-17. 20-26) i ma kilka momentów ważnych dla każdego z nas. Po pierwsze, zawiera w sobie pewien element, który powinien być dla nas mocno zastanawiający, tzn. osoba Macieja jest nierozłącznie związana z osobą Judasza, jeden zastępuje na urzędzie drugiego. A historia Judasza nam pokazuje, że człowiek może się sprzeniewierzyć misji, jaką powierzy mu Bóg, może skorzystać w taki sposób ze swojej wolności, że się odwróci od Boga... jest to w pewien sposób tajemnica, ale możliwa i każdy z nas powinien strzec własnego serca w tym względzie. Dobrą Nowiną w tej sytuacji jest to, że żaden człowiek nie jest niezastąpiony, tj. jeśli ktoś się sprzeniewierzy misji to Bóg nie zatrzymuje swojej historii zbawienia lecz wybiera kogoś innego i prowadzi dalej lud ku zbawieniu. Bóg nigdy nie rezygnuje, nawet gdy człowiek zrezygnuje i św. Maciej jest przykładem właśnie tej ogromnej łaskawości Boga względem każdego z nas. I ostatni rys, jaki mi się dzisiaj rzuca w oczy to "wymagania" jakie się stawia przyszłemu apostołowi - ma być świadkiem Jezusa od chrztu Janowego aż do Wniebowstąpienia Jezusa. Apostołem może zostać tylko ten, kto nie tylko słyszał o Jezusie, kto coś o Nim wie, ale ktoś, kto z Nim chodzi, zna Go osobiście i ma z Nim osobistą relację. Można powiedzieć wręcz, że to ktoś, kto bardziej żyje Jezusem aniżeli misją (bo czyż misja wtedy dozna jakiegokolwiek uszczerbku?) Jeśli my mienimy się imieniem chrześcijan, to najpełniejszy sens tego słowa jest wtedy, kiedy jesteśmy świadkami Jezusa i znamy Go osobiście, głosząc to, co widziały nasze oczy i słyszały nasze uszy i w Kim nasze serce położyło całą nadzieję życia...


Niedziela, 13 maja   VI Wielkanocna

      Najpierw znów słyszymy o tym, co w Jezusie było w sposób doskonały połączone i w równowadze, tzn. że miłość zasadza się na czynach bardziej a nie na słowach tylko (J 14, 23-29; por. także św. Ignacy z Loyoli, Ćwiczenia Duch. nr 230 i nast.). Jeśli ktoś miłuje Chrystusa to będzie zachowywał Jego naukę, będzie posłuszny tym słowom, które On wypowiada. A to oznacza, że cała Trójca Święta zamieszka w takim człowieku, bo nauka, z jednej strony, pochodzi od Ojca, Dawcy wszystkiego, z drugiej strony, po odejściu Jezusa, Duch Święty będzie tym, który nam tą naukę przypomni i nie tylko przypomni tak, jak my to słowo rozumiemy (w pamięci), lecz przypomni, tzn. będzie działał w nas On i będzie sprawiał w nas to dobro, jakie czynił Jezus, mówiąc inaczej jeszcze, Duch Święty przypomni nam dzieła miłości, jakie czynił Jezus (a nie tylko słowa) i stanie się w nas siłą, byśmy te same czyni pełnili. Rola Ducha Świętego jest więc nie do zastąpienia w naszym życiu. I dlatego również tak ważny jest dla nas sakrament bierzmowania, który niestety dzisiaj stracił wiele ze swojej mocy i wymowy, ponieważ nie prowadzi on tak wielu ludzi do miłowania czynem i mężnego wyznawania wiary (całym sobą).

      Jezus też mówi dzisiaj, by się nie trwożyło nasze serce ani nie lękało, chociaż On musi odejść. A więc jego odejście jest również elementem historii zbawienia i jest dla nas potrzebne. Może wystarczy tylko przypomnieć sobie te wszystkie momenty, w których czuliśmy się samotni, bezradni i opuszczeni, nie tylko przez Boga ale i przez ludzi... czy był w nas lęk i trwoga? Czy w momentach, w których nie czujemy obecności Boga przy nas, tracimy moc, wiarę i zaczynamy się bać? Myślę, że te słowa dzisiejsze Jezusa są też dla nas. Chrystus bowiem nie zachęcał nas nigdy, byśmy Go czuli, ale byśmy wierzyli! Bo On jest z nami zawsze, niezależnie co czujemy i czego doświadczamy. Nie lękajmy się więc!

      I ostatnia rzecz, która od pewnego czasu mnie uderza i która, uważam, jest jedną z najważniejszych w życiu chrześcijańskim. Przynajmniej dwa razy Jezus odnosi nas do swego Ojca, że nauka pochodzi właśnie od Ojca, że Ojciec większy jest od Niego... to jeden z najważniejszych rysów naszej duchowości, o którym już wspominałem, że mianowicie Bóg jest we wszystkim i zawsze pierwszy. Od Niego wszystko pochodzi i ku Niemu zdąża. On jest pierwszy w kochaniu i w przebaczaniu, jest pierwszy w dawaniu siebie (aż po krzyż i śmierć) i pierwszy w służeniu człowiekowi... to co my czynimy, nie czynimy dla Boga niejako "od siebie", nie dajemy jak "równy równemu", bo nie jesteśmy w stanie. Nasze dobro, które czynimy również ma swoje źródło w Nim, w Jego Duchu, który nas porusza i przynagla do tego - jako odpowiedź na miłość otrzymaną! Bo Bóg pierwszy nas umiłował...


                                        archiwum