przemyślenia...


Sobota, 5 maja

      Czasami można usłyszeć, jak ktoś mówi do rodziców o małym dziecku: to wykapany tatuś. Chcą przez to powiedzieć, że dziecko w tym, co zewnętrzne jest bardzo podobne do ojca. Kiedy to samo dziecko podrośnie czasem mówią, że styl mówienia lub bycia, działania jest podobny do ojca. To już coś więcej niż tylko podobieństwo zewnętrzne (które i tak jest tylko w przybliżeniu). Jezus dzisiaj mówi, że kto zobaczył Jego, zobaczył i Ojca (J 14, 7-14).  Bez wątpienia nie chodzi tu o podobieństwo zewnętrzne, Ojciec bowiem jest Duchem. Ale bez wątpienia, to co Jezus objawił nam o Ojcu to Jego sposób bycia, sposób działania, sposób kochania. Potrzebujemy w to wierzyć, by nasza wiara była pełna, sam Jezus to mówi: wierzcie przynajmniej ze względu na dzieła. Być podobnym do Ojca to być podobnym do Jezusa - można powiedzieć, że w ten sposób Jezus po raz kolejny koncentruje nas na sobie, na swojej osobie jako jedynej i najpewniejszej drodze do Ojca. To w nim mamy szukać dostępu do Ojca, nie w naszych ziemskich ojcach. Wiemy doskonale, że tak często przekładamy te relacje: jak postrzegamy i doświadczamy ojca ziemskiego, tak samo czynimy z Ojcem w niebie. Lecz nie jest to prawidłowe, gdyż Bóg jest Inny, nie jest tak jak my i sam Jezus specjalnie czyni to rozróżnienie, byśmy przypadkiem nie pomieszali tego, mówiąc po zmartwychwstaniu: Wstępuję do Ojca mojego i Ojca waszego, Boga mojego i Boga waszego! Ani ojciec doskonały i bardzo dobry nie przedstawia Boga w całej Jego pełni, ani ojciec zły, okrutny czy pijący, również nie przedstawia Boga - obaj mogą co najwyżej Go zniekształcić w pewien sposób. Bóg jest Inny, Ojciec nasz, który jest w niebie, jest ponad tymi wyobrażeniami. Bo nie można powiedzieć, że nie będę się modlić do Ojca w niebie, bo miałem ojca okrutnika. Byłoby to zredukowanie Boga do naszych wyobrażeń i doświadczeń, które Bóg przekracza. Prawdziwym i jedynym obrazem Boga niewidzialnego jest Jezus Chrystus, którego możemy i powinniśmy poznawać. On jest Słowem Ojca, więc poznajemy Go w Słowie Bożym, które Ojciec skierował do ludzi. Ojciec jest tym, który całkowicie daje siebie ludziom w miłości - więc poznajemy Go coraz bardziej podczas każdej Eucharystii, Ojciec jest pełen łaski i miłosierdzia - spotkamy Go więc w sakramencie pojednania... Na tym ma zasadzać się nasza duchowość, nasze poznawanie Ojca, które każdorazowo odbywa się przez Jezusa, z Jezusem i w Nim - jak proklamujemy podczas każdej Eucharystii.

      Jeszcze jeden aspekt, który mnie dotyka w tym tekście - modlitwa prośby, do której zachęca Jezus, prośby kierowanej w Jego imię. Tak często pytamy, dlaczego Bóg nas nie wysłuchuje, chociaż przecież prosimy o dobrą rzecz. Jezus podaje tutaj cel prośby, który powinien zawsze być: aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu! Modlitwa prośby nie jest więc prostym spełnieniem tego, czego chcemy, potrzebujemy oczyszczać nieustannie nasze motywacje i to, że czasem tak długo potrzeba prosić nie wynika z faktu, że Bóg jest kapryśny i nie chce dać... ale że to my potrzebujemy oczyszczenia naszych intencji, ambicji, motywacji, naszego "dlaczego" i naszego "po co"... Czy jakikolwiek ziemski ojciec da swoim dzieciom zapałki, wiedząc, że mogą spalić dom? Czy taki ojciec byłby otoczony chwałą przez syna czy przez sąsiadów? Bez wątpienia nazwaliby go głupcem i człowiekiem nieodpowiedzialnym. Potrzebujemy zgodzić się na to, że Bóg wie lepiej od nas, co jest dla nas dobre. Ale jest też inna rzecz. Zbyt często Boga traktujemy jak kogoś "równego" nam i kiedy nie dostajemy tego, czego chcemy, obrażamy się, zamykamy w sobie i odwracamy od Niego plecami. Zapominamy o tym, że On jest Bogiem, można powiedzieć, że słowo Bóg straciło dużo ze swojej mocy. Bardzo często podkreślamy dobroć Boga, miłosierdzie, łaskawość... i bardzo dobrze - Bóg taki nam się właśnie objawia. Ale objawia także swój autorytet i swoją moc, o której tak często zapominamy. "Moje drogi nie są drogami waszymi i moje myśli nie są myślami waszymi", mówi Pan przez Izajasza. Czy zbyt często nie traktujemy Boga "z góry", z pozycji "wyższego", kiedy obrażamy się na Niego, gdy nie chce nam czegoś dać? Czy tak przeniknęliśmy Jego myśl, że sami wiemy najlepiej, co jest dla nas dobre? Czy nasza pycha wtedy nie jest większa niż sam Bóg? Obyśmy zawsze umieli w pokorze stanąć przed Nim i prosić Go z wiarą, dziecięcą ufnością i z tym nastawieniem, którego Jezus nauczył nas w Getsemani: "Ojcze, nie moja, lecz Twoja wola się stanie!"


Piątek, 4 maja

      Na dzisiejszy dzień Kościół daje nam wspomnienie św. Floriana i uderzające jest dla mnie czytanie przeznaczone na to właśnie wspomnienie (2 Tm 2, 1-13). Św. Paweł pisze do Tymoteusza, by wziął udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Dla mnie te słowa na nowo ukazują, że nasze życie jest walką, nie tylko walką o przetrwanie, pracę, pieniądze, lepszy standard życia, itp... a właściwie nie o taką walkę chodzi lecz o walkę duchową. Bo, jak zaznacza dalej Paweł, żołnierz nie wikła się w kłopoty około zdobycia utrzymania. Nie to jest dla niego najważniejsze, choć oczywiście pominąć tego w naszym życiu nie możemy. Duch Święty, którego udziela nam Pan w obfitości niczego za nas nie zrobi - także w życiu duchowym. Człowiek żyjący prawdziwie duchowością zna swoje słabości i grzechy, swoje wady i ułomności i potrafi je całkowicie oddać Bogu, zawierzyć siebie bez reszty, ale jednocześnie jest świadomy, że Duch Święty, którego otrzymuje daje mu wystarczającą łaskę, by taki jaki jest szedł przez życie i głosił Ewangelie całym sobą. Zawsze należy dawać pierwszeństwo łasce Bożej i Duchowi, który nam został dany - co oznacza pełne zaufanie i powierzenie się. Z drugiej jednak strony potrzebujemy czynić wszystko, co do nas należy i ku czemu nas tak naprawdę otrzymana łaska prowadzi. A łaska przyjęta zawsze prowadzi do dwóch rzeczy: głoszenia dobrej nowiny o Jezusie - tak słowem, jak i czynem (miłość bliźniego, dobre czyny), oraz do walki ze złem, grzechem w naszym życiu. Dobry żołnierz Chrystusa to taki, który te dwie rzeczy ma na oku i podążając śladami swojego Mistrza - Jezusa, czyni dobro i walczy ze złem mocą Ducha Świętego, który został Mu dany i który przemienia powoli Jego życie od wewnątrz. Potrzeba nam umrzeć (w naszej codzienności, wejść w nią, żyć pełnią życia), by z Nim razem żyć, potrzebujemy być cierpliwi, by z nim królować, potrzebujemy wierności, bo i On jest nam wierny, a nawet, gdyby się okazało, że o wierność trudno - On nas się nigdy nie zaprze! W tym jest nasza nadzieja i nasza moc - nasz Pan jest zawsze z nami, na jakimkolwiek "froncie" byśmy nie walczyli...


Czwartek, 3 maja    NMP Królowej Polski

      Każdy z nas może się postawić obok krzyża Jezusa, naprzeciwko Jego Matki, może najpierw po to, by Ją tam zobaczyć, Jej twarz, Jej ból, ale jednocześnie miłość i przebaczenie (J 19, 25-27). Potem, by usłyszeć głos Jezusa, który nam ją daje za Matkę. Możemy spróbować zobaczyć jak się wtedy czujemy, co się rodzi w naszym sercu. Warto też zdać sobie sprawę, że wziąć Maryję za Matkę oznacza ni mniej ni więcej tylko zbliżyć się jeszcze bardziej do Jezusa, zacieśnić z Nim naszą relacje, bo Maryja niczego innego nie czyni jak tylko prowadzi nas do swojego Syna. Czyż mogłaby czynić inaczej? Czyż mogłaby zatrzymywać na sobie? Czy Matka nie prowadzi każdego do swojego Syna, Króla? Ona zawsze prowadzi do Niego, gdyż wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie (Kol 1, 12-16). Nie bójmy się przychodzić do Maryi i powierzać Jej naszego życia, nie zostawi go w swoich rękach, ale możemy być pewni, że wszystko to przekaże swojemu Synowi. Miłość do Maryi nigdy nie jest oderwana od Jezusa, a gdyby tak było, to nie jest to prawdziwa miłość. Maryja jest najpewniejszą drogą do Jezusa i do Ojca, tak dla pojedynczego człowieka jak i dla całych narodów i taki sens ma też dzisiejsza uroczystość, która chce pobudzić we wszystkich polakach prawdziwe nabożeństwo do Niej, bo w Niej i przez Nią cały naród znajdzie się w miłosiernych rękach Jezusa!


Środa, 2 maja

      To, co mnie uderza dzisiaj i na czym koncentruje mnie Jezus to słowo, które głosi (J 12, 44-50). Jest to słowo, które nie pochodzi od Niego lecz od Ojca, słowo, w które należy wierzyć, by się zbawić, słowo, które będzie nas sądzić, słowo, które daje światło... Wielka moc słowa Jezusa. Nasze nawrócenie nie dokonuje się na pierwszym miejscu dlatego, że czynimy pokute, że się umartwiamy, dużo modlimy, itp... pierwsze jest Słowo! Mieszkańcy Niniwy nawrócili się na słowo Jonasza, a tu jest coś więcej niż Jonasz - powie pewnego razu Jezus. Można powiedzieć i będzie to jak najbardziej zgodne z prawdą, jak bardzo Bóg się ukrył pośród nas. Abyśmy Mu uwierzyli nie przeprowadza żadnej kampanii marketingowej czy reklamowej, nie pokazuje swego przepychu czy blasku ani żadnej mocy militarnej czy politycznej. Używa najprostszego środka komunikacji międzyosobowej - słowa. Niczego więcej. Może ktoś powiedzieć, że były przecież cuda. Owszem, znaki, które miały potwierdzić słowa, lecz czy wszyscy w nie wierzyli? Można widzieć znak i nie wierzyć, lecz sędzią nie będzie ów znak, sędzią będzie słowo Boga. Z jednej strony mamy więc być bardziej wyczuleni na słowo i na jego wagę, słowo, które wypowiadamy, słowo, którego słuchamy... z drugiej strony wymaga to od nas większej wiary w słowo, skoro Bóg ukrywa się w słowach, skoro proste słowa mogą zwiastować Boga samego. Bóg tego właśnie pragnie, by Jego słowo rozprzestrzeniało się po całej ziemi, zwykłe, proste słowo, które ma moc zmienić świat. Widzimy to chociażby w pierwszym czytaniu (Dz 12, 24 - 13, 5a), jak Duch Święty troszczy się o przekaz słowa. Do tego jesteśmy powołani również i my, każdy z nas z osobna, każdy według swego powołania, by głosić słowo Boga, by wręcz stać się słowem dla innych, wpatrzeni, skoncentrowani całkowicie na Słowie Ojca - Jezusie Chrystusie!


Wtorek, 1 maja   św. Józefa, Rzemieślnika

      Św. Józefa czcimy bardziej jako Oblubieńca NMP w marcu, jednak to dzisiejsze jego wspomnienie wydaje mi się równie ważne i szczególnie chcę na nie spojrzeć w kontekście jednego z czytań, jakie proponuje nam Kościół właśnie na to wspomnienie (Kol 3, 14-15. 17. 23-24).

      Rozmyślając kiedyś nad Jezusem i Józefem w czasie życia ukrytego Jezusa zobaczyłem, że Józef w swoim rzemiośle prawdopodobnie nie ograniczył się tylko do Nazaretu, które było małą wioską i pewnie nie wyżyłby tam. A skoro blisko było Kafarnaum, które ówcześnie było dość bogatym miastem położonym nad jeziorem, z dobrze rozwiniętym rybołówstwem i osiedlało się tam wielu bogatych ludzi, być może tam właśnie Józef razem z Jezusem znajdowali zajęcie, choćby przy budowie nowych domów. Była to pewnie nie tylko okazja do tego, by zarobić i utrzymać rodzinę, ale też, może szczególnie dla Jezusa, by obserwować ludzi co robią, jak pracują, jak rozmawiają, oczywiście także możliwość uczenia się rzemiosła, poznawania tajników pracy. Jest to dla mnie osobiście ważny rys, także dzisiejszego dnia. Józef, który pracuje sumiennie, rzetelnie, skoncentrowany na tym, co robi (nie na ewentualnych zyskach czy na "wykoszeniu" konkurencji - jak to dzisiaj ma niestety miejsce), nade wszystko ma przy sobie Jezusa, który mu pomaga, ale który w tej pomocy nie jest w roli "Boga", tylko człowieka, który się uczy. Właśnie dlatego ten etap życia Jezusa nazywa się ukrytym, gdyż Jezus ukrył swoje bóstwo, lecz będąc posłuszny swojemu ojcu Józefowi, uczy się od niego rzemiosła oraz podejścia do pracy. Jezus ze swoim ojcem - Józef z Jezusem...

      św. Paweł pisze, byśmy wszystko czynili - słowem lub czynem - w imię Pana Jezusa. Można powiedzieć, że to jest prawdziwy "sukces" pracy ludzkiej - czynić wszystko z Jezusem. Apostoł dodaje jeszcze coś ważnego - czynić to wszystko, jakbyśmy to robili dla Pana, a nie dla siebie czy ludzi. Gdybyśmy mieli coś wykonać dla Jezusa, czy nie zrobilibyśmy tego dobrze, rzetelnie i ze wszelką starannością? Pewnie tak. Pytanie więc, czy tak samo czynimy innym ludziom, którym mamy służyć naszym słowem, wiedzą, czynem - tym, na czym się znamy najlepiej, czego się wyuczyliśmy? Paweł mówi, że mamy wszystko (absolutnie wszystko) czynić jak dla Pana (cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnie uczyniliście) - widząc w każdym człowieku Boga samego. Bóg nie chce niczego, nie chce, byśmy coś czynili wyłącznie dla Niego samego - ale On ukrywa się w naszych bliźnich, siostrach i braciach - i to dla nich mamy pracować, dla nich się trudzić, widząc w nich samego Boga, któremu mamy służyć. Niech św. Józef wyprasza nam takie podejście do pracy, do ludzkiego wysiłku i do takiego traktowania innych ludzi, szczególnie na polu pracy zawodowej - nie jak kogoś, kogo można wykorzystać, oszukać i zostawić z marnymi środkami do życia w imię zysku, polityki, sławy czy innych pobudek antyludzkich, lecz traktowania jak ludzi, w których mieszka Bóg, sądzący sprawiedliwie nasze postępowanie względem naszych bliźnich.


Poniedziałek, 30 kwietnia

      Mieć życie w obfitości to postawić je całkowicie na Jezusa. On jest bramą (J 10, 1-10). Patrząc na moje życie zobaczyłem, że wielokrotnie nie słuchałem Jego głosu, mimo, że wołał mnie po imieniu, wielokrotnie chodziłem po swojemu, słuchając tylko siebie samego lub fałszywych proroków, wielokrotnie nie chciałem postępować za Nim. Jakże często nie słuchamy głosu Jezusa, lecz idziemy za czymś, co jest z gruntu rzeczy nam obce i nie mam tu na myśli tylko czegoś z zewnątrz. Jakże często bardziej dowierzamy naszym wątpliwościom, strapieniu i rozpaczy a nie potrafimy iść za wiarą, nadzieją i miłością. Jakże często bardziej "karmimy się" słowami w stylu: już nie wierzę w przyjaźń, w miłość; to wszystko nie ma sensu; nie dam już rady; gdzie był Bóg, kiedy to się stało; itd... a nie wierzymy słowom Jezusa, który powiedział, że przyszedł abyśmy mieli życie i to w obfitości! Warto się pytać - nie tylko dziś, lecz bardzo często - komu ufam? Na kim opieram moje życie? Na moich myślach, które czasem są dołujące, czy na Jezusie? Na moich uczuciach, w których nie ma za wiele stałości, czy na Jezusie? Na moich koncepcjach, które tak często służą tylko temu, by mi było wygodnie, czy na Słowie Pana, który wzywa mnie po imieniu i mnie zbawia?

      To wszystko, co wyżej napisałem, mocno wiąże się z Kościołem i poruszyło mnie to, szczególnie w pierwszym czytaniu (Dz 11, 1-18). Sprowadzają Szymona Piotra, gdyż anioł im powiedział, że on, Piotr cię pouczy, jak zbawisz siebie i cały swój dom. Piotr, który od początku reprezentuje Kościół, poucza o zbawieniu. Oparcie się więc całkowicie na Jezusie oznacza również oprzeć się na Kościele, sakramentach, Słowie Bożym i tym wszystkim, czym Kościół służy ku zbawieniu. Też modlitwa Kościoła (Piotra) "sprawia" wylanie Ducha Świętego (bardzo ciekawy fragment - głoszenie Słowa sprawia nawrócenie i wylania Ducha Świętego - czy spotykamy się z tym w konfesjonale?).

      Jezus szuka każdego z nas, woła po imieniu, zaprasza, by pójść za Nim, bo w Nim znajdziemy prawdziwe życie, prawdziwy pokarm. A to wszystko w Kościele, tam Go znajdziemy najpewniej, w Nim - Kościele otrzymamy Ducha Świętego - abyśmy żyli!


Niedziela, 29 kwietnia   IV Wielkanocna - powołaniowa

      Niewątpliwie dzisiejsza liturgia prowadzi nas do zrozumienia słowa po-wołanie. My dzisiaj rozumiemy to słowo dość jednoznacznie i tak należy je rozumieć, choć ciągle jeszcze zbyt wąsko. Spróbujmy więc zobaczyć, co to oznacza dzisiaj i jakie wnioski możemy z tego wyciągnąć dla naszego życia duchowego.

      Powołanie ma swój początek w Bogu, jak sama nazwa wskazuje, jest najpierw jakieś wołanie i potem następuje coś, co jest po nim. Tym, który woła jest Bóg, to Bóg pierwszy wypowiada do człowieka swoje Słowo. Tym Słowem jest Jezus Chrystus. Pierwszym powołaniem więc jest dać Bogu odpowiedź na Jego Słowo czyli na Jezusa Chrystusa. To nam bardzo jasno ukazuje dzisiejsza ewangelia: "Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne." (J 10, 27-30). Naszym pierwszym powołaniem jest więc dać radykalną odpowiedź naszym życiem Jezusowi Chrystusowi, słuchać Jego głosu, dać się Mu poznać ale i poznać Jego. Celowo użyłem słowa radykalnie, bo świat potrzebuje dzisiaj ludzi, którzy właśnie w taki sposób pójdą za Jezusem. Potrzebujemy radykalnych biskupów i księży, radykalnych ojców i matki, radykalnych profesorów na uczelniach i pracowników w fabrykach, radykalnych wykształconych i ludzi prostych, radykalnych starszych i młodych... jednym słowem wszystkich. To ludzie, którzy nie spuszczą Jezusa z oczu, którzy - będąc owcami w Jego pastwisku - nie będą się oglądać za innymi pastwiskami, nie będą próbowali iść przed Jezusem (bo przecież nie znają drogi, bez wątpienia się pogubią), tylko za Jezusem. Ludzie, którzy krok w kro idą po śladach Jezusa, nie próbują samodzielnie wytyczać szlaku, bo nie dojdą do celu, wszak tylko Jezus prowadzi do życia wiecznego, On nas tam prowadzi. Ten radykalizm dotyczy całego życia, każdej Jego dziedziny, można by rzec - każdej minuty życia. Być całkowicie oddanym Jezusowi, jak On jest całkowicie oddany nam, wręcz wydany w nasze ręce. Być do ciągłej dyspozycji Jezusa to być tak naprawdę do ciągłej dyspozycji bliźnich, szukać ich dobra i tylko dobra, to przyjąć od Jezusa wszystko i wszystko - całe nasze życie złożyć w Jego ręku. Bo Ojciec jest większy od wszystkich!

      To powołanie jest dla wszystkich. Każdy jest zaproszony do tego i Jezus nie przestaje przemawiać do naszych serc. Czy wszyscy to przyjmują? Historia Pawła i Barnaby pokazuje że nie, i że nawet czasem ci, co są bardziej przygotowani na przyjęcie Słowa, odrzucają je (Dz 13, 14. 43-52). Ile razy w naszym życiu nie zwycięża Jezus, tylko nasze pomysły i nasze koncepcje - włącznie z koncepcją naszego zbawienia? Ostateczne zwycięstwo należy do tych, którzy wybielili swe szaty we krwi Baranka, którzy całe swoje życie oparli na Jezusie, Pasterzu, który prowadzi nas zawsze do źródeł wody życia.

      Potrzeba się modlić dzisiaj o ludzi, którzy będą zawsze odpowiadali Bogu i Jezusowi - tak. Szczególnie Kościół dzisiaj modli się za tych, którzy w tej odpowiedzi orientują całe swoje życie, stawiając Boga ponad wszystkie inne relacje, którzy swoje życie chcą właśnie w taki sposób wydać za lud - jako kapłani, zakonnice i zakonnicy, wszystkie osoby konsekrowane. Ale myślę, że ta forma radykalizmu bierze się z tej podstawowej - fundamentalnej, w której wszyscy chrześcijanie stawiają swoje życie całkowicie na Jezusie. Wtedy też nasza modlitwa o nowe powołania kapłańskie i zakonne dotknie sedna - bowiem padnie na grunt przygotowany i wzbudzi w młodych sercach to, co od dawna w nich jest.


                                        archiwum