przemyślenia...


Sobota, 28 kwietnia

      "Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i życiem." (J 6, 55. 60-69). Zastanowiło mnie to zdanie - czyżby Jezus chciał deprecjonować ciało? Czyżby chciał powiedzieć, za platonikami czy późniejszymi manichejczykami, że ciało jest do niczego nie potrzebne, a może wręcz w podtekście, że jest siedliskiem zła, nie należy o nie dbać i tylko duch się liczy? Nie sądzę, wydaje mi się, że wręcz odwrotnie. Skoro parę linijek dalej mówi, że Jego ciało jest prawdziwym pokarmem, to nie może On deprecjonować ludzkiego ciała, skoro sam, we Wcieleniu, je przyjął. O co więc może chodzić Jezusowi? Myślę, że o ciało, które byłoby odłączone od źródła życia - czyli ducha, albo Ducha. I tu może nam pomóc pierwsze czytanie (Dz 9, 31-42), gdzie Piotr uzdrawia Eneasza i wskrzesza Tabitę. Ciało potrzebuje ducha, by mogło żyć, Tabita była ciałem, lecz duch jej był nieobecny. Dopiero kiedy Piotr, mocą Ducha Świętego, wskrzesił ją do życia, odzyskała swojego ducha, który ją ożywia od wewnątrz. Kiedy więc Jezus mówi, że kto nie spożywa Jego ciała nie ma życia w sobie, to ma na myśli, że nie karmi swojego ducha i może się zdarzyć taki chrześcijanin, który żyje, ale jakby był umarły. Bo ciało nie zbawia się samo, podobnie jak i duch nie zbawia się sam (duch, dusza). Człowiek jest jednością ciała i ducha - i jak potrzebujemy jeść, pić, spać by nasze ciało było utrzymane w formie (mamy, jednym słowem, dbać o ciało fizyczne, które w życiu duchowym jest niezbędne), tak mamy dbać o naszego ducha, dając mu potrzebny pokarm (ciało Chrystusa) i odpoczynek. Kiedy nie dbamy o ciało fizyczne, popadamy w choroby fizyczne, kiedy nie dbamy o ducha, popadamy w choroby ducha - czasem wręcz popadnięcie w choroby fizyczne rodzi również choroby duchowe i na odwrót. Warto poprosić Ducha Świętego, by nauczył nas dbać o nasze własne ciało i naszego ducha, bo w życiu uczestniczy cały człowiek, w modlitwie ma uczestniczyć cały człowiek, pomagać innym ma cały człowiek - cały człowiek ma swoją duchowość, którą powinien żyć i wyrażać na zewnątrz.


Piątek, 27 kwietnia   u jezuitów: św. Piotra Kanizjusza

      Mocno sobie zdałem sprawę z tego, że Bóg chce z nami uczynić to samo, co uczynił z Szawłem (Dz 9, 1-20). Pragnie więc, podobnie jak u Szawła, zmienić w nas całkowicie obraz Boga, jaki nosimy. Szaweł wiedział bardzo dużo o Bogu, był uczniem Gamaliela, jednego z największych nauczycieli ówczesnego Izraela, bez wątpienia też chodził do synagogi, modlił się i w przepisanych okresach pojawiał się w świątyni jerozolimskiej by złożyć przepisane ofiary. Jednego, czego mu brakowało to prawdziwego obrazu Boga, który został mu objawiony właśnie na drodze do Damaszku. Sam Bóg, Jezus Chrystus, Syn Boży i jedyne, prawdziwe objawienie Ojca, ukazał mu się i zmienił całkowicie jego życie. My także potrzebujemy czegoś podobnego, potrzebujemy codziennego prostowania naszych fałszywych wyobrażeń o Bogu, naszych obrazów, które są czasem zbyt powykrzywiane, by przedstawiały Boga prawdziwego. I nikt nie posądza nikogo o złą wolę, tak jak złej woli nie miał Szaweł, który był święcie przekonany, że właśnie walczy o prawdziwy obraz Boga w Izraelu. Z nami może być podobnie. Jako chrześcijanie możemy mieć obraz Boga nie do końca prawdziwy, możemy mieć go zafałszowanego poprzez nasze własne koncepcje i plany, które nie zawsze odpowiadają Bożemu planowi, ale przede wszystkim nie zawsze odpowiadają temu, kim Bóg jest w rzeczywistości. To prawda, że mamy ograniczone poznanie, jednak ten sam Szaweł, później jako Paweł, w liście do Rzymian napisze, że zarówno poganie mieli szanse poznania Boga (z dzieła stworzenia), jak i Żydzi (z dzieła odkupienia).

      "Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz" - Jezus mówi Szawłowi, by skoncentrował się na Nim a nie na swoich planach, na ludzkich kombinowaniach czy na wypełnieniu swojego, własnego obrazu Boga. To samo potrzebujemy zrobić i my, skoncentrować się na Jezusie, prawdziwym Bogu, nie na tym, by wypełniać naszą wolę, nasz plan, będąc wpatrzonymi w nasze "obrazy" Boga, jakie nosimy, chcąc, by to Bóg wypełniał "naszą" wolę, by spełniał nasze oczekiwania. I może warto też dzisiaj podziękować Bogu za ludzi, którzy są dla nas takimi Ananiaszami - których Bóg do nas posyła i którzy mają za zadanie sprawiać, że opadają łuski z naszych oczu, wypraszając dla nas Ducha Świętego. W Nim, Duchu Świętym, który prostą drogą prowadzi nas do Jezusa, możemy widzieć Boga prawdziwego, Boga, który z miłości zstąpił na ten świat, by go zbawić - w Jezusie Chrystusie, Jego życiu, męce, śmierci i zmartwychwstaniu...


Czwartek, 26 kwietnia

      "Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał" (J 6, 44-51). Czy Ojciec nie pociągnął ku sobie choćby tego Etiopczyka, którego następnie ewangelizuje Filip? (Dz 8, 26-40). Pociągnął Go poprzez czytanie księgi Izajasza, która mówi o Jezusie i Jego cierpieniu, uniżeniu. Reszty dzieła dokonuje Filip, poruszany przez Ducha Świętego. Można powiedzieć, że cała ta scena jest jakoś ciekawie skonstruowana, jak wszystko się pięknie złożyło. Gdyby nie słowa, które Duch wypowiadał do Filipa - co ma zrobić i kiedy, być może to by się nie wydarzyło a Etiopczyk wróciłby do siebie bez chrztu i bez radości, która temu towarzyszyła. Jak wiele okoliczności dobrze się składa w naszym życiu, jak wiele rzeczy się układa tak, że się zadziwiamy, pytanie zawsze jest, czy uznajemy to za "ślepy los", który wszystkim kieruje, czy jednak potrafimy, jako chrześcijanie, spojrzeć na całe nasze życie oczami wiary i uznać że Tym, który to w nas sprawia jest Duch Święty, dla którego nie ma przypadków. Jak bardzo więc potrzebujemy wrażliwości na Ducha, na Jego głos i łagodne natchnienia i poruszenia. Jeżeli zaś Duch jest życiem, jak również życiem naszym jest Chleb, który z nieba zstąpił, to nie inaczej powinniśmy myśleć o Jezusie, jako Tym, który nam Ducha posyła i o Duchu, jako Tym, który wprost do Jezusa prowadzi. Potrzebujemy karmić się Jezusem, żyć Jezusem, co dokonuje się w Duchu Świętym, potrzebujemy też, by to się dokonało - być posłusznymi Duchowi we wszystkim. I nigdy nie możemy wyjść poza misterium paschalne, wszak Etiopczyk, zanim został ochrzczony, czytał Izajasza, który mówi o cierpieniu Mesjasza... chrzest to przyjęcie też tego - krzyża, by wejść do chwały Pana. Już sam chrzest jest wejściem w to misterium śmierci i zmartwychwstania. Etiopczyk zgodził się na to, przyjął to i odjechał z radością... a my?


Środa, 25 kwietnia   św. Marka, Ewangelisty

      Możemy w dzisiejszej liturgii zobaczyć dwa źródła wiary. Jednym z nich jest niewątpliwie głoszenie Ewangelii (Mk 16, 15-20), bo wiara rodzi się ze słuchania Słowa Bożego. Święto, które obchodzimy ma też nam to przypomnieć. Ewangelia nie została spisana, by się nią delektować, ale by ją głosić, bo z tego rodzi się wiara. Nie tylko wiara w tym, który słucha, ale też w tym, który głosi, więc trzeba powiedzieć, że ewangelizowanie innych pozwala, stymuluje, czy wręcz jest też warunkiem koniecznym naszego wzrostu w wierze (dlaczego wiara tak wielu ludzi zatrzymała się na poziomie dziecka pierwszo-komunijnego?). Oczywiście jest to głoszenie całym sobą, całym życiem, nie tylko wypowiadanym słowem.

      Drugie źródło wiary dostrzegam u św. Piotra (1 P 5, 5b-14), kiedy mówi: Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, pokornym zaś daje łaskę. Piotr nie precyzuje, jaką łaskę, więc można dopowiedzieć - każdą. Jak każdą, to także i łaskę wiary. Pokora jest więc drugim źródłem przyjęcia wiary z mocą. Wszak człowiek, który jest w stanie uniżyć się przed Bogiem, jest w stanie przyjąć Jego orędzie, Jego Dobrą Nowinę, w przeciwnym wypadku uzna, że jest to kolejna "nowinka", wszystkie one są do siebie podobne, a ja i tak mam racje. Stanięcie więc przed Bogiem w pokorze sprawia, że wzrasta moja wiara, bowiem zaczynam bardziej ufać i opierać się na Bogu aniżeli na sobie. A im bardziej się opieram na Nim, tym więcej On może zdziałać w moim życiu.

      Gdyby więc chcieć podsumować dzisiejsze czytania w kluczu święta, które obchodzimy, to trzeba powiedzieć, że pokora jest kluczem do odważnego głoszenia Ewangelii, do całkowitego oparcia się na Bogu i zawierzenia Mu siebie i dzieła, które się dokonuje i że w takim głoszeniu, w takim ewangelizowaniu objawią się znaki, o których pisze św. Marek. Bo Bóg pysznym się sprzeciwia a pokornym daje łaskę...


Wtorek, 24 kwietnia

      Jezus jest Chlebem (J 6, 30-35). To oznacza, jak sam mówi, że daje życie światu. Daje życie, tzn. wydaje się cały za życie świata (jak powie na innym miejscu). Istota chleba zawarta jest w tym wydaniu się. Chleb nie jest sam dla siebie, jest całkowicie po to, by inni mieli życie. Jeśli chrześcijanin chce być nim naprawdę to w tym znajduje swoją istotę - być jak Jezus czyli być chlebem, wydać się całkowicie innym. I jest to dużo ważniejsze niż walka ze złem, na której tak wielu chrześcijan się koncentruje, zapominając, że Tym, który zwyciężyło zło jest Jezus Chrystus. My mamy stać się chlebem, wydać się całkowicie dla innych. Wydać się ma mąż żonie i żona mężowi, wydać się mają rodzice dzieciom i dzieci rodzicom (to rodzice mają tego nauczyć dzieci), wydać się ma proboszcz swojej parafii i swoim wikariuszom i wikariusze swojemu proboszczowi, szef swoim podwładnym a ci z kolei swojemu szefowi i sobie nawzajem... wydać się, stać się chlebem... zbyt wiele w dzisiejszym świecie takich, którzy nie chcą się wydać, chcą brać; nie chcą dać życia, chcą czerpać tylko przyjemność (w każdym możliwym znaczeniu, też tym najbardziej fizycznym). Być może stąd taka mało rozumiemy dzisiaj Boga, którego istotą jest miłość, czyli całkowite wydanie się, skoro my od wydania siebie uciekamy. Nie zauważamy Go w tym uniżeniu się przed człowiekiem, wydaniu siebie za życie świata, Bóg stał się dla nas ukryty... a my... tak często wołamy: Przyjdź Panie i pomóż mi - a nie jesteśmy w stanie zauważyć, że On już jest przy nas i myje nasze nogi...

      Szczepan nie dbał o swoje życie (Dz 7, 51-59; 8, 1), lecz wydał je całkowicie, idąc za przykładem swojego Mistrza i Zbawiciela - Jezusa. Pozwolił się "zmielić i skonsumować" jak chleb. Nie jesteśmy dzisiaj wezwani do takiej ofiary, ale czyż tym samym nie jest poświęcenie się rodzinie, obowiązkom, służbie innym, itp...? Duch Święty jest tym w nas, który oczyszcza i uzdalnia do stania się chlebem. Duchu, przemień nas w chleb!


Poniedziałek, 23 kwietnia    Uroczystość św. Wojciecha

      "abym... mógł usłyszeć o was, że trwacie mocno w jednym duchu, jednym sercem walcząc wspólnie o wiarę w Ewangelię, i w niczym nie dajecie się zastraszyć przeciwnikom" (Flp 1, 20c-30). Te słowa mocno mnie dzisiaj dotykają i pokazują, jak mało we mnie jest walki z przeciwnikiem. Myślę, że dotyczy to wielu ludzi i bynajmniej nie chodzi tutaj o żadnego przeciwnika zewnętrznego, o żadnych wrogów wiary, którzy by byli na zewnątrz, jak za czasów św. Wojciecha. Chodzi o nas samych i o naszego przeciwnika wewnętrznego. Chodzi o to wszystko, co podcina naszą wiarę i ufność z Boga i Jego moc. Ileż to razy pod wpływem pokus czy strapień zniechęcaliśmy się, przestawaliśmy walczyć, wpadaliśmy w lęk czy rozpacz? Ileż to razy zamiast wtedy oprzeć się na naszej wierze, która zawsze jest wzmacniana łaską Pana, opieraliśmy się na owych pokusach, zwątpieniach czy lękach, mówiąc tym samym Bogu, że nie wierzymy w Jego moc, że nikt i nic nie jest w stanie nas wyrwać ze strapienia czy lęku, zniechęcenia czy rozpaczy? Że jedyne, co można zrobić, to przeczekać jakoś, ukryć się, schować, przed Bogiem i przed ludźmi i czekać na lepsze czasy? Nie otrzymaliśmy Ducha Świętego po to, by się z powrotem ukryć w Wieczerniku, z lęku przed... no właśnie, przed czym... ale jest Duch tym, który daj nam moc, byśmy byli świadkami Jezusa i byśmy radzili sobie z przeciwnikami - tymi wewnętrznymi w nas. Bo naszym przeciwnikiem jest zły duch, to jest pewne, ale są też nasze lęki i kompleksy, nasze wszystkie myśli pesymistyczne, które doprowadzają nas do dołów psychicznych i duchowych - tego wszystkiego nie daje nam Bóg, bo On nas zawsze podnosi, uwalnia, daje pocieszenie i łaskę, daje przede wszystkim nadzieję. Myślę, że tego powinniśmy się uczyć od męczenników, takich jak św. Wojciech - wytrwałości w walce, lecz nie walce zewnętrznej, tylko tej, która toczy się wewnątrz nas, w naszym sercu i naszej duszy.

      Św. Wojciech, módl się za nami, wstawiaj się za Polską, przede wszystkim wstawiaj się za odrodzeniem wewnętrznym, duchowym wszystkich polaków (a nie politycznym czy socjalnym w pierwszym rzędzie), ponieważ ludzie o sercach mocnych wiarą będą zdolni przemienić ten kraj, ludzie, którzy walczą tylko zewnętrznie, pokaleczą siebie i innych... Wraz z odnowieniem duchowym przyjdzie odnowienie społeczne i polityczne! Przyjdź Duchu Święty!


Niedziela, 22 kwietnia   III Wielkanocna

      Kolejna noc bezowocna, znów się napracowali i nic... (J 21, 1-19). Który to już raz? A przecież robili wszystko zgodnie z rzemiosłem, mimo, że dawno tego nie robili, lecz przecież lata praktyki nie pozwalają zapomnieć swojego zawodu... Nic tylko noc ze swoimi ciemnościami i bezowocność wysiłku. Rankiem staje Ktoś na brzegu i każe im zarzucić po prawej stronie. Przecież po tej stronie zarzucali całą noc. A teraz jest dzień, moment, w którym ryb się nie łowi... ale zaraz, czyż już kiedyś tego nie przeżyli? Kiedy w dzień wypłynęli na połów z jakimś tajemniczym i mało znanym Nauczycielem i tyle złowili, że w dwie łodzie ledwie dali rade wyciągnąć? Kim jest Ten, który z brzegu ich własnego, bezowocnego i zmęczonego życia mówi im, by jeszcze raz zarzucili?

      Umieć rozpoznać Pana w codzienności - myślę, że tego uczy nas dzisiejsza ewangelia. Zobaczyć, że w tym, co do tej pory robiliśmy, co wydaje nam się rutyną, może nawet czymś nudnym i na dodatek tak często bezowocnym - w tym właśnie możemy spotkać Zmartwychwstałego, Żyjącego Pana, który na nowo sprawi, że drzewo naszego życia zacznie przynosić owoce. Bóg nas nigdy nie opuści, nie zostawi, nie rzuci na pastwę naszych ludzkich lęków, bezsilności, szamotania się, marazmu i rozpaczy... Zawsze przychodzi z dobrą nowiną - zarzućcie po prawej stronie, tzn. wejdź w swoją rzeczywistość, wejdź w to, co zawsze robiłeś, ale tym razem ze Mną, na Moje - Boże Słowo, a znajdziesz, wypełnisz sieci swojego życia, aż się będą rwać. Obyśmy jak apostołowie nie mieli problemu z rozpoznaniem Go i byśmy z całą mocą mogli krzyknąć: To jest Pan!

      A potem śniadanie i trzykrotne pytanie Jezusa: czy mnie miłujesz. Różnie to można interpretować, każda z tych interpretacji jest dobra. Dzisiaj jakoś mocno przemówiła do mnie ta najbardziej klasyczna, że Jezus pragnie uzdrowić Piotra z jego zdrady. Lecz to "zmazanie winy" zaparcia się Piotra jest bardzo interesujące, bowiem Jezus nie mówi mu: już Ci to zapomniałem, nie ma o czym mówić, ale chce od Niego czegoś więcej. Tylko czy na pewno Jezus chce czegoś od Piotra? Wydaje mi się, że odwrotnie, jak zwykle to Jezus chce coś dać Piotrowi i jest to niesamowicie ważne. Przez te Jego słowa Jezus mówi Piotrowi: Piotrze, Ja NIGDY z Ciebie nie zrezygnuje, twoje zaparcie się nie zmieniło i nie zmieni tego, jesteś na ZAWSZE w moim sercu! To na tej podstawie, tą właśnie mocą Piotr potem (spotęgowaną przez moc Ducha Świętego) może iść i odważnie głosić słowo, nie bojąc się prześladowań, biczowań, itp., jak to słyszymy w pierwszym czytaniu (Dz 5, 27b-32. 40b-41). 

      Bóg nigdy z nas nie rezygnuje, niezależnie kim jesteśmy i co robimy i ile razy się Go w życiu zapieramy. Takie orędzie przynosi nam dzisiaj Zmartwychwstały Pan, obyśmy uwierzyli w to całkowicie i przylgnęli do Pana całym serce. Obyśmy na Nim oparli całe nasze życie, a nie na naszych ludzki kombinowaniach, ludzkich sukcesach czy porażkach. Tylko On jest Panem: Siedzącemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc na wieki wieków. Amen (Ap 5, 11-14).


                                        archiwum