przemyślenia...
|
|
Sobota, 10 marca
Można
na różne sposoby spojrzeć na dzisiejszą liturgię słowa, szczególnie na
ewangelię (Łk 15, 1-3.11-32). Kontemplujemy często postawę ojca tak
miłosiernego, czasem identyfikujemy się z młodszym synem, który odjeżdża
w dalekie strony z majątkiem i wraca uzyskując przebaczenia i godność,
czasem zaś identyfikujemy się ze starszym synem, który wprawdzie nigdzie
nie odjeżdża, jednak również nie jest w domu, również nie czuje się "u
siebie", i choć jest synem, czuje się najemnikiem... Nad wszystkim tym
możemy się zastanawiać, osobiście chciałbym dotknąć tylko niektórych
spraw. Najpierw wielkość grzechu młodszego syna, uderzyło mnie to po raz
kolejny. Syn ten prosi o podział majątku, bo chce swoją część zabrać i
odjechać. Ale podziału majątku dokonuje się dopiero po śmierci ojca,
nigdy przed. Więc to, co zrobił młodszy syn brzmiało mniej więcej:
ojcze, życzę Ci śmierci, chcę już mieć należną mi część majątku... mocne
słowa, ale warto to sobie uświadomić, by zobaczyć na tym tle, jak
wielkie i niezgłębione jest miłosierdzie ojca...
Starszy syn... to ten, który nie chce wejść do domu i z wyrzutami zwraca
się do ojca. Wydaje się trochę zgorzkniały, zamknięty w sobie,
zniechęcony. Jest niby w domu zawsze, wszystko co ojca należy do niego,
a jednak... nie umie się cieszyć, nie umie z tego korzystać, widzi tylko
swoją pracę w polu i wymagania, które stawia mu ojciec: "oto tyle lat ci
służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu...". Przed chwilą ojciec
okazał wielkie miłosierdzie jego młodszemu bratu, tymczasem teraz,
starszy brat ukazuje ojca jako "tyrana", który chce tylko, by dla niego
pracować, lecz który żałuje nawet "koźlęcia", by się można zabawić z
przyjaciółmi... Pytanie, jakie należałoby sobie zadać, gdzie leży
"wina", że syn ten tak właśnie czuje i tak odbiera ojca?... Myślę, że
kluczowe są tutaj słowa: "Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i
wszystko moje do ciebie należy...". Ojciec w tym zdaniu wypowiada całą
"filozofię" swojego życia - jesteś moim dzieckiem, wszystko należy do
Ciebie. Dlaczego więc starszy syn nie korzystał do tej pory tylko ma
pretensje? I czy nie jest to jego wina, bo przecież ojciec jasno mówi,
jak to wygląda z jego strony? Czy ten starszy syn nie jest przykładem
"wzorcowego" Izraelity, który własną wytężoną pracą "w polu", w
przestrzeganiu prawa i wszystkich rozkazów, chce sobie sam "zasłużyć" na
względy i łaskę ojca - zapominając, że jest synem i dziedzicem i że to
wszystko już do niego należy...?
I każdy z
nas... myślę, że w każdym z nas jest i młodszy syn i starszy
jednocześnie. Młodszy, który potrafi się zagubić bez pamięci w
błyskotkach tego świata, który ma własny pomysł na życie i bardziej go
pociągają "obce krainy" niż dom ojca, gdzie jest zawsze i bezwarunkowo
kochany i gdzie wszystko, co ojca, należy do niego... Starszy, bo jak
wielu chrześcijan jest zgorzkniałych i zniechęconych, którzy swoją wiarę
przeżywają nie jako pobyt w domu ojca, gdzie mają wszystkiego pod
dostatkiem, ale jak owi Żydzi, którzy myśleli, że wystarczy tylko
przestrzegać prawa napisanego by "zasłużyć sobie" na wstęp do domu ojca.
Zgorzkniali i smutni bo źle odczytali słowa ojca, który owszem, dawał
różne nakazy i polecenia, ale nie po to, by gnębić swoje dzieci, ale by
przez to dać im prawdziwą wolność i uchronić ich życie od śmierci (tym w
rzeczywistości są przykazania boże). Ale myślę, że identyfikując się z
młodszym i starszym synem i widząc siebie w tych postaciach, przede
wszystkim należy się skupić na ojcu i jego miłosierdziu, który stoi w
centrum dzisiejszej liturgii i dzisiejszego dnia - miłosierdziu, które
ma moc i wyciąga nas z owych poplątanych życiowych sytuacji młodszego i
starszego brata...
|
|
Piątek, 9 marca
Znów
Jezus w mocnych słowach odnosi się do przywódców ludu (Mt 21, 33-43.
45-46) i po raz kolejny pokazuje ich zatwardziałość serca. Jednocześnie
przed taką postawą przestrzega nas. Pierwsza rzecz, która jest ważna w
dzisiejszym tekście to darmowość Bożego działania i Jego uprzedniość
wobec wszelkiego naszego działania. Bo to Pan najpierw zakłada winnice,
troszczy się o nią, buduje wieżę, otacza murem (by ją chronić). To Pan
przychodzi do nas jako pierwszy ze swoją inicjatywą, On pierwszy
wychodzi z propozycją zbawienia. Tak jak to czynił wobec Izraela,
chodząc przez trzy lata, wzywając do nawrócenia, głosząc bliskość
Królestwa Bożego, uzdrawiając, wskrzeszając, uwalniając, przebaczając...
zupełnie darmowa inicjatywa Pana, który pierwszy wyciąga do nas rękę
pełną dobra i miłości. Można jednak uczynić swoje serce tak twardym, że
nie dość, że się po słowach i znakach nie rozpozna przychodzącego Boga,
to jeszcze się od Niego można odwrócić i w nienawiści zaprzeczyć całemu
dziełu, jakie prowadzi. Wydaje się, że ta zatwardziałość z tego właśnie
się bierze: człowiek nie chce uznać Boga i Jego darmowej inicjatywy.
Arcykapłani, faryzeusze i uczeni w Piśmie byli zaaferowani czym innym -
dla nich zbawienie polegało na tym, że Bóg jest daleko, ale wszystko
widzi i słyszy i żeby się zbawić, muszą sobie "zasłużyć" na to poprzez
skrupulatne wypełnianie Prawa na sposób zewnętrzny. Bóg nie będzie miał
wtedy "wyjścia" i będzie musiał ich zbawić. Ale to nie ma wiele
wspólnego ze zbawieniem, jest próbą samo-zbawienia: "chodźmy, zabijmy
dziedzica i posiądziemy jego dziedzictwo". Nie mieściło im się w
głowach, że Bóg pierwszy wychodzi z inicjatywą (czyżby nie doczytali?),
że Bóg może stać się człowiekiem, aby człowieka zbawić i ubóstwić i że
Bóg nie domaga się takiego przestrzegania Prawa, które zabija miłość i
miłosierdzie względem drugiego człowieka... Bóg daje nam winnice... mało
tego, Bóg daje nam siebie, całkowicie... to od nas zależy, czy
przyniesiemy owoc, czy nasze życie wyda owoc, czy uszanujemy Syna i
postawimy Go w centrum naszego życia (wtedy będziemy mieli udział w Jego
dziedzictwie - On nas zbawi), czy też Go zabijemy i dziedzictwo będziemy
chcieli wziąć sami (samo-zbawienie)...
|
|
Czwartek, 8 marca
Może
być taka zatwardziałość serca, że "choćby kto z umarłych powstał - nie
uwierzą" (Łk 16, 19-31). Tę zatwardziałość widzimy dzisiaj u owego
bogacza, który zdawał się nie dostrzegać biedaka leżącego u jego bram,
któremu naprawdę niewiele potrzeba było do pełni szczęścia, ot, trochę
jedzenia, woda, odrobina serca... My też możemy usłyszeć: macie Pismo
Święte i Kościół, słuchajcie i wypełniajcie, lecz jeśli nie, to nawet
kto z umarłych, gdyby powstał, nie pomoże... dobrze to widać w pierwszym
czytaniu (Jr 17, 5-10). Gdyby je zestawić z ewangelią, to może nam
wyjść, że serce człowieka staje się twarde, kiedy ten pokłada ufność w
sobie samym (w człowieku) i w ciele upatruje swą siłę (powiedzielibyśmy
dzisiaj także: w pieniądzu, koneksjach, układach, kombinowaniu, itd...).
Serce wrażliwe, zdolne do współczucia i miłości, serce zanurzone
nieustannie w wodzie żywej (bogacz chciał jej tylko na koniuszku palca)
posiada ten, kto cały jest zanurzony w Bogu i w Nim pokłada całą swoją
ufność. Łazarz nie miał nic, jedyne, co mógł zrobić, to położyć swoją
ufność w Bogu, który zawsze wybawia z niedoli. Co ciekawe u Jeremiasza,
człowiek, który pokłada ufność w sobie to ktoś, kto nie zauważa, kiedy
przychodzi szczęście - a przecież po ludzku bogacz miał "szczęście",
świetnie się bawił codziennie... myślę, że oprócz zadania sobie pytania
o naszą własną wiarę i tego, na kim ona buduje, w czym pokładamy
nadzieję, warto jeszcze to jedno zapytać - co uważam za szczęście i czy
rzeczywiście potrafię "nie przegapić" go (można dla utrudnienia sobie
rozważań, pytając o własne rozumienie szczęścia zerknąć do Biblii by
zobaczyć, kim jest szczęśliwy wg Pisma Św. - błogosławieni ubodzy w
duchu, którzy płaczą, się smucą, są prześladowani - Mt 5, 1nn - słowo
błogosławieni w tym miejscu to po grecku "szczęśliwi")...
|
|
Wtorek, 6 marca
Skupiłem się dzisiaj na jednej rzeczy wgłębiając się w tekst ewangelii
(Mt 23, 1-12), mianowicie na życiu zintegrowanym, konsekwentnym. Jezus
ów brak konsekwencji zarzuca faryzeuszom i uczonym w Piśmie. Nakładają
na ludzi ciężary, lecz sami ich nie dźwigają - nauczają, ale sami nie
wypełniają tego, co nauczają. Dzisiaj jesteśmy mocno wyczuleni na to, co
autentyczne, prawdziwe, koherentne. Potrafimy wyczuć człowieka, który
ładnie mówi, głosi nawet z mocą rzeczy, które nam się podobają, ale
gdybyśmy wyczuli, że on tym nie żyje - cała jego nauka idzie na marne,
traci autorytet w naszych oczach. Gorzej jeszcze, kiedy ta nauka ma
prowadzić do zbawienia - a tymczasem ten, który ją głosi, absolutnie
przekonany o jej konieczności do zbawienia, sam jest zaangażowany tylko
"troszeczkę", albo wręcz wcale. W tym kontekście widzę wielką
odpowiedzialność wszystkich, którzy prowadzą lud do zbawienia: biskupów,
księży, zakonników, zakonnice... widzę moją własną odpowiedzialność...
za bycie tym, kim mam być - autentycznym świadkiem i wykonawcą dzieła
Bożego w moim życiu. Ale to dotyczy też każdego chrześcijanina dzisiaj,
kiedy świat tak mocno atakuje i podważa fundamenty wiary - każdy z nas
potrzebuje nie tyle bronić się słowami, co być wiernym ewangelii na
codzień, być wykonawcą dzieła (por. Jk 1, 25), żyć tym, w co wierzy i co
głosi ustami. To zaprowadzi nas do prawdziwej prostoty w życiu i
pokory...
|
|
Niedziela, 4 marca II Wielkiego Postu
Myślę, że Chrystus zaprasza nas dzisiaj, byśmy kontemplując Jego
Przemienienie (Łk 9, 28b-36) pozwolili na przemianę nas samych, byśmy
śmiało i z odwagą weszli w ten proces, który jest tak charakterystyczny
dla czasu oczekiwania na Misterium naszego zbawienia. Oczywiście nasza
przemiana odbędzie się na innym poziomie niż ta Jezusowa, niemniej
trzeba powiedzieć, że również jej celem jest nasze ubóstwienie,
przemiana w Chrystusa, która krok po kroku w naszym życiu ma się
dokonywać. Jakie wskazania daje nam ewangelia? Pierwsze, że ta przemiana
dokonuje się na modlitwie. Jezus tuż przez swoim Przemienieniem łączy
się z Ojcem w modlitwie pełnej miłości. Nasza przemiana dokona się,
kiedy przez modlitwę będziemy zjednoczeni z Ojcem w miłości, kiedy w tej
modlitwie upodobnimy się do Chrystusa, Jego umiłowanego Syna. To, co
potem zostanie przez Ojca potwierdzone: To jest mój syn, Wybrany. Te
słowa Ojciec chce powiedzieć do każdego z nas, problemem jest czasem, że
nie jesteśmy z Nim zjednoczeni na modlitwie, lub też nie potrafimy
słuchać, albo, jak dzisiaj apostołowie "snem jesteśmy zmorzeni"...
Drugim ważnym elementem, który się pojawia to wejście w misterium
krzyża, męki i zmartwychwstania Jezusa. Jeśli ktoś chciałby iść za
Jezusem tylko wtedy, kiedy On czyni cuda, naucza, uzdrawia i wskrzesza,
kiedy pociesza i przebacza, a nie chciałby iść z Nim do Jerozolimy,
gdzie Syn Człowieczy ma przeżyć okrutne męki i ponieść śmierć - tak
naprawdę nie jest uczniem Chrystusa (apostołowie, kiedy uzupełniają
grono Dwunastu po zdradzie Judasza, taki właśnie dają warunek
kandydatowi: ma być z nami od początku, czyli od chrztu Jezusa aż do
dnia, w którym został wzięty do nieba, por. Dz 1, 21-22). Uczeń
Chrystusa to ten, który jest z Nim od początku do końca - Przemienienie,
choć pokazuje Jezusa chwalebnego, jednak w rozmowie z Eliaszem i
Mojżeszem dotyka tego centralnego punktu: odejście Jezusa, które ma się
dokonać w Jerozolimie.
Przemienienie staje się dla nas rzeczywistością, która łączy w sobie
mękę i śmierć Jezusa z życiem chwalebnym, uwielbionym, do którego i my
jesteśmy zaproszeni jako dzieci boże. To, co bolesne i trudne łączy się
z tym co piękne, chwalebne i radosne i żadnego z tych wymiarów nie
możemy w naszym chrześcijańskim życiu pominąć. Przemienienie ma nam
pomóc zobaczyć Chrystusa i nasze życie w całości, takie, jakie jest...
|
|
|
|