przemyślenia...


Sobota, 24 lutego

      W środę popielcową oraz wczoraj liturgia słowa zapraszała nas do wejścia w Wielki Post, dając jednocześnie wskazówki, na czym ten czas ma polegać, o co w nim tak naprawdę chodzi. Dzisiaj zaś przedstawia nam opis, uważam, że wspaniały, prawdziwego owocu nawrócenia. Mamy oto celnika Lewiego, który słyszy głos Pana - pójdź za Mną (Łk 5, 27-32). Nie wiem z pewnością, czy jest to powołanie na apostoła, ale dalsza część ewangelii sugeruje, że bez wątpienia jest to powołanie do porzucenia dotychczasowego życia, zrobienia takie zwrotu o 180 stopni i postawienie w centrum swego życia Boga-Człowieka Jezusa Chrystusa. Nawrócenie Lewiego nie odbyło się tylko poprzez słowne deklaracje, zapewnienia o wierności czy inny spektakularny akt. Lewi zaprasza na ucztę Jezusa (uczta, stół, jako bardzo ważne miejsca spotkania nie tylko z Bogiem ale również ludzi między sobą) oraz swoich towarzyszy - grzeszników i celników, ludzi z marginesu religijnego i moralnego. Można powiedzieć, że poprzez tą ucztę Lewi, dopiero co "nawrócony", zaczyna ewangelizować, czyli przyprowadzać innych do Jezusa. Daje im szansę słuchania Jezusa, mało tego, ten sam Jezus głosi im Dobrą Nowinę - "Ja, Jezus Chrystus, Bóg Człowiek przychodzę, aby wezwać wszystkich grzeszników, zmienić radykalnie ich życie, wyrwać ich z niewoli zła, grzechu i śmierci". Mamy więc bardzo mocny przykład "wielkopostnego" nawrócenia, które nastąpiło po wezwaniu Pana (może i my, zamiast najpierw "dawać" Bogu nasze postanowienia i obietnice wielkopostne, powinniśmy najpierw wsłuchać się w Jego głos powołujący nas, by się nie okazało, że czynimy swoje dzieło, a nie dzieło Pana, byśmy nie zapomnieli, że łaska Pana zawsze nas uprzedza, ale kiedy jej nie "słuchamy", to możemy coś robić dla Pana, ale bez Pana). Nawrócenie, które przynosi natychmiastowy owoc w postaci ewangelizacji. Ewangelista był bardzo oszczędny w słowach (w innym, podobnym tekście wyraził więcej), ale myślę, że nie pomyli się nikt, kiedy odda stan ducha owego celnika słowami, które dzisiaj słyszymy w pierwszym czytaniu:  Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości tak, że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie (Iz 58, 9b-14). Ta obietnica jest skierowana także do nas - którzy weszliśmy dopiero co na drogę nawrócenia i pokuty, na drogę przemiany naszych serc i umysłów i... oby się w nas wypełniła. Amen.


Piątek, 23 lutego

      Dzisiejsze czytania po raz kolejny wskazują i potwierdzają na czym polega istota postu (Iz 58, 1-9 oraz Mt 9, 14-15). W pierwszym czytaniu uderzyły mnie słowa: "Umartwialiśmy siebie, a Tyś nie wejrzał?". To słowo siebie jakoś bardzo mnie odniosło do pewnego, nawet pobożnego, czy zgoła religijnego egoizmu, kiedy człowiek w swoim przeżywaniu wiary i praktykowaniu jej, tak naprawdę jest skupiony na sobie. Czytanie odnosi tę postawę do postu, krytykując taki post, w którym człowiek zamartwia się o siebie samego (czy odpowiednio sobie ujął z jedzenia, rozrywek, zabawy, czy na zewnątrz wygląda na poszczącego, itp.), a nie troszczy się o drugiego człowieka, bardziej jeszcze - uciska go, gnębi, wykorzystuje ponad miarę i krzywdzi. Dla mnie to jest jedna z cech charakterystycznych prawdziwego, chrześcijańskiego postu: owszem, z jednej strony trzeba czasem ograniczyć się w rzeczach zewnętrznych (jedzenie, telewizja, komputer, itp), bynajmniej nie po to, by "katować" swoje ciało, ale by wewnętrznie dojść w tych i innych dziedzinach do słusznej miary, do harmonii, jednak z drugiej strony to co proponuje dzisiejsza liturgia i w ogóle, jak sądzę, cały Wielki Post, to tak naprawdę powiększyć, poszerzyć swoje serce - otworzyć je bardziej na bliźnich i to nie tylko na szeroko rozumianą pomoc, ale w dzisiejszych czasach, wszechobecnej znieczulicy, wystarczy czasem uśmiech, dobre, ciepłe słowo, czasem nawet dobrze o kimś pomyśleć (nawet nie zdajemy sobie sprawę, jaką "potęgę" i wpływ posiada nasze myślenie na to, jak się później zachowujemy), czy zrobić komuś drobną, niezamierzoną przysługę... To wydaje się tak niewiele, ale spróbujmy... to naprawdę poszerza serce i uważam, że ma większą wartość i jest bliższe ideałowi postu, aniżeli przysłowiowe "nie jedzenie cukierków", które zbyt często koncentruje nas na własnym osobistym przeżywaniu postu i niekoniecznie pomaga w otwarciu serca.

      W ewangelii dzisiaj zobaczyłem inny rys Wielkiego Postu, mianowicie to, że ma to być też czas, w którym jesteśmy blisko Pana. Apostołowie praktycznie nie mogli pościć, kiedy Jezus był z Nimi, bo nie miałoby to większego sensu (mając Jezusa przy sobie, Boga, oni skoncentrowali by się na sobie i na poście - tak on był pojmowany wówczas, co można łatwo z ewangelii wyczytać). Dlatego Jezus daje taką odpowiedź uczniom Jana. Można powiedzieć, że Jezus będzie z nami przez cały ten okres, kiedy będziemy rzeczywiście pościć, zgodnie z duchem tego czasu, czyli kiedy będziemy odnajdować Boga w każdym napotkanym człowieku, otwierając na niego nasze serce, gotowe by kochać bardziej i nasze ręce, gotowe by bardziej służyć.  Niech więc ten czas będzie też wołaniem do Pana: Panie daj mi serce szerokie i pozwól mi więcej kochać moich braci i siostry, aby przez to mógł więcej spotkać się z Tobą, Ciebie kochać i chodzić Twoimi śladami...


Czwartek, 22 lutego   Katedry Świętego Piotra

      Pytanie, jakie dzisiaj stawia Jezus swoim uczniom, bez wątpienia każdy z nas musi sobie również postawić: "Za kogo uważam Jezusa?" (Mt 16, 13-20). Ale jednocześnie z tym pytaniem, wydaje mi się, potrzeba sobie postawić pytanie inne, mianowicie, za kogo uważam sam siebie, co sądzę o sobie samym. I nie chodzi mi o to, by bawić się w psychologa i próbować odkryć jakąś swoją naturę, tylko że Chrystus, jako prawdziwy człowiek i prawdziwy Bóg, ma wiele do powiedzenia na temat mnie samego, na temat mojego człowieczeństwa. Bo nasze człowieczeństwo kształtujemy na Jego wzór, Jego, który nasze własne człowieczeństwo - przyjęte we Wcieleniu, wyniósł na wyżyny i przemienił, ubóstwił - to, ku czemu wszyscy zmierzamy. Pytanie więc o to, za kogo uważam Jezusa, jest jednocześnie pytaniem o to, kim sam jestem. I nie możemy tego pytania ominąć.

      Co ciekawe, po odpowiedzi Piotra, Jezus mówi mu, że to nie ciało i krew - że to nie jego własne człowieczeństwo rozpoznało w Nim Mesjasza, Syna Boga żywego, ale to Ojciec dał mu poznać prawdziwą naturę Jezusa. I tu mamy drugą rzecz, istotną dla naszej duchowości - rozpoznajemy to, co Boże poprzez Ducha Świętego, który w nas zamieszkuje, a który pochodzi od Ojca. Sami z siebie, poprzez zranienie grzechem pierworodnym, mamy obraz Boga zniekształcony, trudno nam Go rozpoznać. To sam Bóg daje się rozpoznać. Myślę, że taki jest też sens modlitwy - prośby, jaką w usta rekolektanta wkłada św. Ignacy w swoich Ćwiczeniach Duchowych, począwszy od II tygodnia - prosić o dogłębne poznanie Pana. Prosić o dogłębne poznanie nie oznacza, że ja własnym wysiłkiem jestem zdolny poznać Go, tylko że jest to łaska dana mi przez Ojca w Duchu Świętym. Bo to właśnie Ojcu najbardziej zależy na tym, by każdy z nas upodobnił się do Jego Syna. Myślę również, że to dzisiejsze święto ma nam pokazać i uświadomić, że upodabniamy się najbardziej do Chrystusa, będąc w centrum Kościoła, w jego środku, oparci na fundamencie apostołów, na modlitwie, sakramentach i tym wszystkim, co Kościół nam ofiarowuje jako pewne środki zbawienia. Niech więc cały dzisiejszy dzień będzie wołaniem do Pana: Panie daj mi się poznać i daj mi poznać siebie samego!


21 lutego, Środa Popielcowa   Początek Wielkiego Postu

      Prawie zawsze, kiedy planujemy coś robić, czymś się zająć, itp... to pierwszą rzeczą jaką należy zrobić jest program, inaczej, określić po jakich drogach będziemy się poruszać, w jakim kierunku mamy iść. Nie inaczej jest w dzisiejszej liturgii, którą rozpoczynamy święty czas Wielkiego Postu. Wszystkie dzisiejsze czytania, a szczególnie Ewangelia, dają nam program na ten czas, wytyczają ścieżkę i wskazują cel. Zachęcam do medytacji nad wszystkimi dzisiejszymi czytaniami, osobiście skupię się tylko na ewangelii, by wskazać pewien kierunek, jaki zdaje mi się, daje nam Pan na tą naszą duchową drogę wielkopostną (Mt 6, 1-6.16-18).

      Wielokrotnie zapewne słyszeliśmy tłumaczenie tych tekstów i zapewne zdajemy sobie sprawę, że post, czy pokuta czy nawrócenie - bo o to nam teraz chodzi - nie może skupiać się tylko na czymś co zewnętrzne, na wykonywanie "czynności", które mają pokazać, że pościmy. Chodzi tutaj o świadome, refleksyjne i głębokie wejście w siebie, swoje serce by dokonała się w nas, mocą Ducha Świętego, metanoia - czyli nawrócenie tegoż serca. Serca, które Biblia rozumie nie tylko jako "siedlisko" uczuć, ale też i myślenia, rozumienia, a nierzadko i serce oznacza po prostu całego człowieka. Nawrócenie ma więc wymiar całego człowieka (a nie tylko "nie jeść cukierków przez Wielki Post, by potem z większym apetytem do nich wrócić po tym okresie). Nie chcę tutaj w żaden sposób negować uczynków zewnętrznych i umartwień, jakie podejmujemy w tym czasie, chodzi jednak o to, by to wypływało z wnętrza i przemieniało wnętrze. Potrzebujemy więc nawrócenia naszej mentalności, naszego myślenia (szczególnie o nas samych, o bliźnich), potrzebujemy przemiany naszego obrazu Boga, świata, potrzebujemy zapanować nad naszym światem uczuciowym, który jest dobry, ale często nieuporządkowany (podejmować decyzje sercem oznacza nie impulsywnie, pod wpływem emocji, ale właśnie rozeznając, szukając woli Bożej i dobra, a nie przyjemności)...

      Przemiana naszej mentalności, naszego życia tak naprawdę dokonuje się choćby poprzez te trzy środki, jakie podaje dziś Jezus i jakie daje nam Kościół: modlitwa, post, jałmużna. I widzimy dzisiaj w ewangelii, że Jezus przestrzega przed postem zewnętrznym i każe wejść do wnętrza człowieka (o czym wspomniałem wyżej), ale paradoksalnie - myślę, że potrzebujemy wejść do naszego wnętrza, by tak naprawdę wyjść na zewnątrz - wyjść "z siebie". Wyjść z siebie, czyli swojego egoizmu, skoncentrowania się na sobie i swoich sprawach, odczuciach. Można pościć i być tak skoncentrowanym na swoim poście, że nigdy nas to nie przemieni. Potrzebujemy paradoksalnie wejść w głąb siebie, byśmy jednocześnie mogli wyjść - na zewnątrz - ale nie jak faryzeusze, by nas inni podziwiali (wtedy paradoksalnie zostalibyśmy "w sobie" - skoncentrowani na sobie, swojej chwale i "świętości"), ale wyjść na zewnątrz do braci, by nasz post służył im. Bo w poście, co Jezus dzisiaj wielokrotnie podkreśla, najważniejszy jest Ojciec, który wszystko widzi, więc nasz post ma na celu upodabniać nas do Ojca, który jest miłosierny i cały skierowany ku ludziom. Nasz post będzie marny, kiedy skoncentrujemy się na jego przeżywaniu (nawet głębokim), a zapomnimy o ludziach, których mamy wokół, tych najbliższych - rodzinie, sąsiadach, przyjaciołach. Wyjść z siebie, wyjść do ludzi, uczyć się przebaczać, uczyć się służyć, naprawiać relacje, iść z pomocą wszelką - oto program na post, który wydaje się płynąć z ewangelii. Potrzebujemy - paradoksalnie - wejść w siebie, wgłąb swego serca, by wyjść na zewnątrz do ludzi, którym potrzeba pomóc i im usłużyć, po to, by przestać koncentrować się tak bardzo na sobie (egoizm) i otworzyć się bardziej na Boga, siebie, innych i cały świat...


Wtorek, 20 lutego

      Uczniowie dzisiaj pokazują się jako ci, którzy nie rozumieją tak naprawdę misji i tego, co do nich mówi Jezus (Mk 9, 30-37). Jezus im mówi o krzyżu, śmierci i zmartwychwstaniu, nie po raz pierwszy zresztą, a oni rozprawiają o tym, kto z nich jest największy. Kiedy Jezus mówi o śmierci milczą, z lęku... kiedy ich pyta o przyczynę intensywnego rozprawiania w drodze, również milczą... mam wrażenie, że to drugie milczenie było jakby dotknięciem prawdy. Nie rozumieją, że prawdziwe wywyższenie przychodzi przez krzyż. Jezus czyni się najmniejszym ze sług, niewolnikiem, by nas uwolnić od przymusu bycia kimś ważnym, wielkim i pierwszym w świecie (od "posiadam", od "znaczę", od "rządzę", ...). W tym wszystkim jest jakaś niezgoda na sposób działania i zbawiania Boga. Ileż razy to się zdarza w naszym życiu. Tak naprawdę niezgoda na nasz własny krzyż, niezgoda na nasze życie, nasze powołanie, na ludzi, z którymi jesteśmy (bez naszego wyboru), to niezgoda na Boży sposób zbawiania nas, nawracania nas, uwalniania z niewoli grzechu. Nie chodzi tutaj bycie takim "cielaczkiem", który idzie, gdzie go prowadzą, ale o dynamizm w zmienianiu świata, który jednak pochodzi od Ducha Świętego (a Ten zawsze prowadzi do Jezusa i Jego sposobów zbawiania, a więc do krzyża), a nie od naszej zapobiegliwości i bronieniu się przed krzyżem, życiem, trudnościami i odpowiedzialnością... Zgodzić się na Boży plan zbawienia, zgodzić się na krzyż, zgodzić się na nasze własne życie... to stanąć jak dziecko przed Bogiem i pozwolić Mu się objąć... to stanąć przed Bogiem i powiedzieć - Panie, taki jestem - zbaw mnie tak, jak Ty uznasz za najlepsze, pomóż mi wejść w Twoją logikę zbawienia, Twój sposób kochania... poprzez krzyż! Być może to jest nasze pierwsze "zadanie" na rozpoczynający się od jutra Wielki Post - zgoda na krzyż, zgoda na życie, na powołanie-  na Boży sposób działania i zbawiania!


Poniedziałek, 19 lutego

      Jedno pragnienie zrodziło się mi się podczas modlitwy tekstem dzisiejszej ewangelii (Mk 9, 14-29). Otóż Jezus, schodząc z góry Przemienienia spotyka tłum i uczniów, którym nie udało się wyrzucić złego ducha. Mam wrażenie, że ojciec tego opętanego jakby wątpi w Jezusa trochę, myśląc, że skoro uczniowie Jego (zakłada się, że przejmują z ducha swojego Mistrza) nie mogli nic poradzić, to już może nic mu nie pomoże. Dopiero słowa Jezusa wyrywają go z tego, chociaż i tak prosi: jeśli możesz co... Jezus po raz kolejny stawia wszystko we właściwej perspektywie wiary - bez wiary nikt nic nie może. Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Dopiero teraz ów człowiek wyznaje wiarę (która i tak jest w pewien sposób związana z wątpliwościami) i Jezus czyni zadość jego prośbie. Rodzi się więc pytanie z jednej strony o uczniów i ich wiarę, choć może właściwiej by było zapytać o dyspozycję tego człowieka przed uczniami. Być może chciał cudu "bez wiary", bez osobistego zaangażowania... tego nie wiemy. Dopiero Jezus stawia mu właściwą perspektywę, którą on przyjmuje i włącza w to dzieło uwolnienia jego syna. To by było od strony owego ojca - i dla nas może to być nauka - bez naszej wiary i zaangażowania, o które Bogu zawsze też chodzi, niewiele się nie wydarzy w naszym życiu. Będziemy ślepi na wszelkie działanie Pana, bo zawsze będziemy oczekiwali "czegoś", co by przyszło z zewnątrz, bez naszego udziału. Ale Bóg nie chce niczego czynić bez nas i... niczego bez nas nie czyni...

      No dobrze, ale to moje pragnienie, od którego zacząłem. Otóż ciekawą wskazówkę daje Jezus swoim uczniom, kiedy Go na osobności pytają, dlaczego nie mogli wyrzucić złego ducha. Odpowiedź wydaje się dość banalna, ale myślę z dużymi skutkami dla naszego życia. Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą (i postem). A co oznacza modlitwa, czym jest modlitwa? Jest zjednoczeniem z Bogiem, jest dialogiem z Nim. Jezus, który schodzi właśnie z góry Przemienienia, na tej właśnie górze wobec trzech najbardziej zaufanych uczniów ukazał im się w relacji całkowitego zjednoczenia z Ojcem. "To jest mój Syn umiłowany". Myślę, że to bardzo ważna wskazówka dla nas i jeden z najważniejszych rysów duchowości prawdziwie chrześcijańskiej - nie ma nic niemożliwego dla tego, kto nie tylko wierzy, ale jest poprzez modlitwę zjednoczony z Ojcem! Tak jak cud dla cudu nic nie znaczy, tak nie znaczy nic cud, który miałby być uczyniony, bo ja - człowiek, jestem cudotwórcą, mam moc nie wiadomo skąd płynącą... Tym, który działa w chrześcijaninie jest Ojciec, poprzez Swego Syna - Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Objawienie więc Trójcy Świętej w momencie Przemienienia jest zaproszeniem do intymnej relacji z Bogiem Trójjedynym, bo tylko wtedy chrześcijanin może działać w świecie w mocy tegoż Boga - Ojca, Syna i Ducha Świętego, w którym został zanurzony poprzez chrzest...


Niedziela, 18 lutego   VII zwykła

       Bardzo trudno, wbrew pozorom, jest skomentować dzisiejszą ewangelię, czy bardziej dać jakiś klucz do rozumienia jej (Łk 6, 27-38). Bo jak zrozumieć to, że Jezus w jednym rzędzie z kimś, kto jest agresorem (uderza w policzek i zabiera płaszcz) ustawić kogoś, kto w następnym wierszu o coś prosi? Czyżby ten proszący też był agresorem? (np. namolne żebranie - jest niby prośbą, ale chyba każdy odbiera to jako swego rodzaju "agresję"...). Jeśli dobrze pamiętam, to analiza greckich słów mogłaby nam pomóc zrozumieć to wszystko, ale nie czas teraz na to i nie miejsce. Chciałbym więc podzielić się czymś, co jest bardziej ogólne w tym tekście, a co myślę pomoże nam potem dokonywać dobrych wyborów zachowania w konkretnych sytuacjach, w jakich się znajdziemy w życiu.

      To co mnie najpierw uderza, to słowa: "powiadam wam, którzy słuchacie", czyli... Jezus nie mówi do tych, którzy nie słuchają. Jak pamiętamy ewangelię z poprzedniej niedzieli, której dzisiejsza jest kontynuacją, była tam mowa o błogosławieństwach i przekleństwach. Dwie drogi i od nas zależy, którą z nich pójdziemy. Co to oznacza? Że słuchanie to nie wszystko. Naturalną konsekwencją słuchania jest albo odrzucenie, albo wypełnienie tego, co się usłyszało. Podjęcie decyzji a potem wcielenie jej w czyn. Więc myślę, że te dzisiejsze słowa odnoszą się też do tego - którzy słuchacie - tzn. którzy pełnicie wolę Ojca, którzy nie jesteście słuchaczami "biernymi", lecz dokonującymi wyborów życiowych w myśl usłyszanego Słowa i wprowadzającymi to w czyn. Pierwsze więc pytanie, jakie należałoby sobie zadać dzisiaj, brzmiałoby: jakim jestem słuchaczem? Czy słucham, ale z powodu płytkich korzeni, albo zbyt dużej ilości cierni, czy skalistego terenu, nie jestem w stanie wydać żadnych owoców? A może słucham tylko dlatego, że tak mnie nauczono, albo wręcz słucham po to, by się tylko utwierdzać w tym, że to nie ma sensu i tak trzeba żyć po swojemu? W zależności od tego jak słucham - stanie się zrozumiała cała reszta tekstu. W zależności jak słucham - czyli wypełniam, całą Ewangelię (a nie tylko dzisiejszy tekst), to tak właśnie zrozumiem i wypełnię to, co dzisiaj Jezus mówi.

      Ale jest też ciąg dalszy, jakby uzupełnienie tego, można powiedzieć druga klamra, spinająca wszystko to, co w środku. To słowa: bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Tu jest klucz do zrozumienia tekstu. Być jak Ojciec. To oznacza, że nie chodzi tu o byle jakie miłosierdzie, nie jakiekolwiek (bo może być miłosierdzie, które bardziej skrzywdzi człowieka, niż będzie miłosierdziem). Czyli mamy być we wszystkim podobni do Ojca, który jest dobry dla niewdzięcznych i złych (o kim myślimy czytając te słowa: niewdzięczni i źli? czy czasem też tacy nie jesteśmy, tak względem Boga jak i ludzi?...). Upodabniać się do Ojca, który pierwszy okazuje nam zawsze miłosierdzie, który, jak to pisałem ostatnio - jest pierwszy w miłości, przebaczaniu, obdarowywaniu... Upodobnić się do Niego też w tym. Być pierwszym w przebaczaniu wobec ludzi, być pierwszym w obdarowywaniu (choćby uśmiechem, dobrym słowem), nie czekając aż nam się zaczną kłaniać jako bardziej godnym, itp...

      I jest jeszcze trzeci klucz rozumienia, który łączy się z pozostałymi: odmierzą wam taką miarą, jaką wy mierzycie. Tutaj oczywiście mam skojarzenia z ignacjańską wielkodusznością i hojnością, o jaką zabiega św. Ignacy dla osoby odprawiającej Ćwiczenia Duchowe. Im więcej się wydam Bogu, otworzę na Niego, zaufam Mu, tym bardziej będzie On mógł we mnie i przeze mnie działać, tym więcej łask doświadczę, które są dla mnie przygotowane. A to wszystko potrzeba przełożyć na życie... czyli moje relacji z innymi i moja hojność wobec nich, hojność miłosierdzia, przebaczania, obdarowywania, itp...

      Podsumowując... pierwsze pytanie na dziś: jak słucham? Słuchanie zaś, które wiąże się z wypełnianiem czyli działaniem wg usłyszanego Słowa sprawia, że stajemy się coraz bardziej podobni do Ojca, który jest miłosierny dla wszystkich, nawet dla niewdzięcznych i złych (do których i my się zaliczamy...). Być podobnym do Ojca to być hojnym i wielkodusznym w obdarowywaniu miłosierdziem wszystkich, dobrem, przebaczeniem, miłością... i być w tym pierwszym, bez czekania na ukłony ze strony innych... Ojciec bowiem pierwszy staje u naszych stóp, by je obmyć z brudu...


                                        archiwum