przemyślenia...
|
|
Sobota, 24 lutego
W
środę popielcową oraz wczoraj liturgia słowa zapraszała nas do wejścia w
Wielki Post, dając jednocześnie wskazówki, na czym ten czas ma polegać,
o co w nim tak naprawdę chodzi. Dzisiaj zaś przedstawia nam opis,
uważam, że wspaniały, prawdziwego owocu nawrócenia. Mamy oto celnika
Lewiego, który słyszy głos Pana - pójdź za Mną (Łk 5, 27-32). Nie wiem z
pewnością, czy jest to powołanie na apostoła, ale dalsza część ewangelii
sugeruje, że bez wątpienia jest to powołanie do porzucenia
dotychczasowego życia, zrobienia takie zwrotu o 180 stopni i postawienie
w centrum swego życia Boga-Człowieka Jezusa Chrystusa. Nawrócenie
Lewiego nie odbyło się tylko poprzez słowne deklaracje, zapewnienia o
wierności czy inny spektakularny akt. Lewi zaprasza na ucztę Jezusa
(uczta, stół, jako bardzo ważne miejsca spotkania nie tylko z Bogiem ale
również ludzi między sobą) oraz swoich towarzyszy - grzeszników i
celników, ludzi z marginesu religijnego i moralnego. Można powiedzieć,
że poprzez tą ucztę Lewi, dopiero co "nawrócony", zaczyna ewangelizować,
czyli przyprowadzać innych do Jezusa. Daje im szansę słuchania Jezusa,
mało tego, ten sam Jezus głosi im Dobrą Nowinę - "Ja, Jezus Chrystus,
Bóg Człowiek przychodzę, aby wezwać wszystkich grzeszników, zmienić
radykalnie ich życie, wyrwać ich z niewoli zła, grzechu i śmierci". Mamy
więc bardzo mocny przykład "wielkopostnego" nawrócenia, które nastąpiło
po wezwaniu Pana (może i my, zamiast najpierw "dawać" Bogu nasze
postanowienia i obietnice wielkopostne, powinniśmy najpierw
wsłuchać się w Jego głos powołujący nas, by się nie okazało, że czynimy
swoje dzieło, a nie dzieło Pana, byśmy nie zapomnieli, że łaska Pana
zawsze nas uprzedza, ale kiedy jej nie "słuchamy", to możemy coś robić
dla Pana, ale bez Pana). Nawrócenie, które przynosi natychmiastowy owoc
w postaci ewangelizacji. Ewangelista był bardzo oszczędny w słowach (w
innym, podobnym tekście wyraził więcej), ale myślę, że nie pomyli się
nikt, kiedy odda stan ducha owego celnika słowami, które dzisiaj
słyszymy w pierwszym czytaniu: Pan cię zawsze prowadzić będzie,
nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości tak, że będziesz
jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie (Iz 58,
9b-14). Ta obietnica jest skierowana także do nas - którzy weszliśmy
dopiero co na drogę nawrócenia i pokuty, na drogę przemiany naszych serc
i umysłów i... oby się w nas wypełniła. Amen.
|
|
Piątek, 23 lutego
Dzisiejsze czytania po raz kolejny wskazują i potwierdzają na czym
polega istota postu (Iz 58, 1-9 oraz Mt 9, 14-15). W pierwszym czytaniu
uderzyły mnie słowa: "Umartwialiśmy siebie,
a Tyś nie wejrzał?". To słowo siebie jakoś bardzo mnie odniosło do
pewnego, nawet pobożnego, czy zgoła religijnego egoizmu, kiedy człowiek w
swoim przeżywaniu wiary i praktykowaniu jej, tak naprawdę jest skupiony
na sobie. Czytanie odnosi tę postawę do postu, krytykując taki post, w
którym człowiek zamartwia się o siebie samego (czy odpowiednio sobie
ujął z jedzenia, rozrywek, zabawy, czy na zewnątrz wygląda na
poszczącego, itp.), a nie troszczy się o drugiego człowieka, bardziej
jeszcze - uciska go, gnębi, wykorzystuje ponad miarę i krzywdzi. Dla
mnie to jest jedna z cech charakterystycznych prawdziwego,
chrześcijańskiego postu: owszem, z jednej strony trzeba czasem
ograniczyć się w rzeczach zewnętrznych (jedzenie, telewizja, komputer, itp), bynajmniej nie po to, by "katować" swoje ciało, ale by wewnętrznie
dojść w tych i innych dziedzinach do słusznej miary, do harmonii, jednak
z drugiej strony to co proponuje dzisiejsza liturgia i w ogóle, jak
sądzę, cały Wielki Post, to tak naprawdę powiększyć, poszerzyć swoje
serce - otworzyć je bardziej na bliźnich i to nie tylko na szeroko
rozumianą pomoc, ale w dzisiejszych czasach, wszechobecnej znieczulicy,
wystarczy czasem uśmiech, dobre, ciepłe słowo, czasem nawet dobrze o
kimś pomyśleć (nawet nie zdajemy sobie sprawę, jaką "potęgę" i wpływ
posiada nasze myślenie na to, jak się później zachowujemy), czy zrobić
komuś drobną, niezamierzoną przysługę... To wydaje się tak niewiele, ale
spróbujmy... to naprawdę poszerza serce i uważam, że ma większą wartość
i jest bliższe ideałowi postu, aniżeli przysłowiowe "nie jedzenie
cukierków", które zbyt często koncentruje nas na własnym osobistym
przeżywaniu postu i niekoniecznie pomaga w otwarciu serca.
W
ewangelii dzisiaj zobaczyłem inny rys Wielkiego Postu, mianowicie to, że
ma to być też czas, w którym jesteśmy blisko Pana. Apostołowie
praktycznie nie mogli pościć, kiedy Jezus był z Nimi, bo nie miałoby to
większego sensu (mając Jezusa przy sobie, Boga, oni skoncentrowali by
się na sobie i na poście - tak on był pojmowany wówczas, co można łatwo
z ewangelii wyczytać). Dlatego Jezus daje taką odpowiedź uczniom Jana.
Można powiedzieć, że Jezus będzie z nami przez cały ten okres, kiedy
będziemy rzeczywiście pościć, zgodnie z duchem tego czasu, czyli kiedy
będziemy odnajdować Boga w każdym napotkanym człowieku, otwierając na
niego nasze serce, gotowe by kochać bardziej i nasze ręce, gotowe by
bardziej służyć. Niech więc ten czas będzie też wołaniem do Pana:
Panie daj mi serce szerokie i pozwól mi więcej kochać moich braci i
siostry, aby przez to mógł więcej spotkać się z Tobą, Ciebie kochać i
chodzić Twoimi śladami...
|
|
Czwartek, 22 lutego Katedry Świętego Piotra
Pytanie, jakie dzisiaj stawia Jezus swoim uczniom, bez wątpienia każdy z
nas musi sobie również postawić: "Za kogo uważam Jezusa?" (Mt 16,
13-20). Ale jednocześnie z tym pytaniem, wydaje mi się, potrzeba sobie
postawić pytanie inne, mianowicie, za kogo uważam sam siebie, co sądzę o
sobie samym. I nie chodzi mi o to, by bawić się w psychologa i próbować
odkryć jakąś swoją naturę, tylko że Chrystus, jako prawdziwy człowiek i
prawdziwy Bóg, ma wiele do powiedzenia na temat mnie samego, na temat
mojego człowieczeństwa. Bo nasze człowieczeństwo kształtujemy na Jego
wzór, Jego, który nasze własne człowieczeństwo - przyjęte we Wcieleniu,
wyniósł na wyżyny i przemienił, ubóstwił - to, ku czemu wszyscy
zmierzamy. Pytanie więc o to, za kogo uważam Jezusa, jest jednocześnie
pytaniem o to, kim sam jestem. I nie możemy tego pytania ominąć.
Co
ciekawe, po odpowiedzi Piotra, Jezus mówi mu, że to nie ciało i krew -
że to nie jego własne człowieczeństwo rozpoznało w Nim Mesjasza, Syna
Boga żywego, ale to Ojciec dał mu poznać prawdziwą naturę Jezusa. I tu
mamy drugą rzecz, istotną dla naszej duchowości - rozpoznajemy to, co
Boże poprzez Ducha Świętego, który w nas zamieszkuje, a który pochodzi
od Ojca. Sami z siebie, poprzez zranienie grzechem pierworodnym, mamy
obraz Boga zniekształcony, trudno nam Go rozpoznać. To sam Bóg daje się
rozpoznać. Myślę, że taki jest też sens modlitwy - prośby, jaką w usta
rekolektanta wkłada św. Ignacy w swoich Ćwiczeniach Duchowych, począwszy
od II tygodnia - prosić o dogłębne poznanie Pana. Prosić o dogłębne
poznanie nie oznacza, że ja własnym wysiłkiem jestem zdolny poznać Go,
tylko że jest to łaska dana mi przez Ojca w Duchu Świętym. Bo to właśnie
Ojcu najbardziej zależy na tym, by każdy z nas upodobnił się do Jego
Syna. Myślę również, że to dzisiejsze święto ma nam pokazać i
uświadomić, że upodabniamy się najbardziej do Chrystusa, będąc w centrum
Kościoła, w jego środku, oparci na fundamencie apostołów, na modlitwie,
sakramentach i tym wszystkim, co Kościół nam ofiarowuje jako pewne
środki zbawienia. Niech więc cały dzisiejszy dzień będzie wołaniem do
Pana: Panie daj mi się poznać i daj mi poznać siebie samego!
|
|
21 lutego, Środa Popielcowa Początek Wielkiego Postu
Prawie
zawsze, kiedy planujemy coś robić, czymś się zająć, itp... to pierwszą
rzeczą jaką należy zrobić jest program, inaczej, określić po jakich
drogach będziemy się poruszać, w jakim kierunku mamy iść. Nie inaczej
jest w dzisiejszej liturgii, którą rozpoczynamy święty czas Wielkiego
Postu. Wszystkie dzisiejsze czytania, a szczególnie Ewangelia, dają nam
program na ten czas, wytyczają ścieżkę i wskazują cel. Zachęcam do
medytacji nad wszystkimi dzisiejszymi czytaniami, osobiście skupię się
tylko na ewangelii, by wskazać pewien kierunek, jaki zdaje mi się, daje
nam Pan na tą naszą duchową drogę wielkopostną (Mt 6, 1-6.16-18).
Wielokrotnie zapewne słyszeliśmy tłumaczenie tych tekstów i zapewne
zdajemy sobie sprawę, że post, czy pokuta czy nawrócenie - bo o to nam
teraz chodzi - nie może skupiać się tylko na czymś co zewnętrzne, na
wykonywanie "czynności", które mają pokazać, że pościmy. Chodzi tutaj o
świadome, refleksyjne i głębokie wejście w siebie, swoje serce by
dokonała się w nas, mocą Ducha Świętego, metanoia - czyli nawrócenie
tegoż serca. Serca, które Biblia rozumie nie tylko jako "siedlisko"
uczuć, ale też i myślenia, rozumienia, a nierzadko i serce oznacza po
prostu całego człowieka. Nawrócenie ma więc wymiar całego człowieka (a
nie tylko "nie jeść cukierków przez Wielki Post, by potem z większym
apetytem do nich wrócić po tym okresie). Nie chcę tutaj w żaden sposób
negować uczynków zewnętrznych i umartwień, jakie podejmujemy w tym
czasie, chodzi jednak o to, by to wypływało z wnętrza i przemieniało
wnętrze. Potrzebujemy więc nawrócenia naszej mentalności, naszego
myślenia (szczególnie o nas samych, o bliźnich), potrzebujemy przemiany
naszego obrazu Boga, świata, potrzebujemy zapanować nad naszym światem
uczuciowym, który jest dobry, ale często nieuporządkowany (podejmować
decyzje sercem oznacza nie impulsywnie, pod wpływem emocji, ale właśnie
rozeznając, szukając woli Bożej i dobra, a nie przyjemności)...
Przemiana naszej mentalności, naszego życia tak naprawdę dokonuje się
choćby poprzez te trzy środki, jakie podaje dziś Jezus i jakie daje nam
Kościół: modlitwa, post, jałmużna. I widzimy dzisiaj w ewangelii, że
Jezus przestrzega przed postem zewnętrznym i każe wejść do wnętrza
człowieka (o czym wspomniałem wyżej), ale paradoksalnie - myślę, że
potrzebujemy wejść do naszego wnętrza, by tak naprawdę wyjść na zewnątrz
- wyjść "z siebie". Wyjść z siebie, czyli swojego egoizmu,
skoncentrowania się na sobie i swoich sprawach, odczuciach. Można pościć
i być tak skoncentrowanym na swoim poście, że nigdy nas to nie
przemieni. Potrzebujemy paradoksalnie wejść w głąb siebie, byśmy
jednocześnie mogli wyjść - na zewnątrz - ale nie jak faryzeusze, by nas
inni podziwiali (wtedy paradoksalnie zostalibyśmy "w sobie" -
skoncentrowani na sobie, swojej chwale i "świętości"), ale wyjść na
zewnątrz do braci, by nasz post służył im. Bo w poście, co Jezus dzisiaj
wielokrotnie podkreśla, najważniejszy jest Ojciec, który wszystko widzi,
więc nasz post ma na celu upodabniać nas do Ojca, który jest miłosierny
i cały skierowany ku ludziom. Nasz post będzie marny, kiedy
skoncentrujemy się na jego przeżywaniu (nawet głębokim), a zapomnimy o
ludziach, których mamy wokół, tych najbliższych - rodzinie, sąsiadach,
przyjaciołach. Wyjść z siebie, wyjść do ludzi, uczyć się przebaczać,
uczyć się służyć, naprawiać relacje, iść z pomocą wszelką - oto program
na post, który wydaje się płynąć z ewangelii. Potrzebujemy -
paradoksalnie - wejść w siebie, wgłąb swego serca, by wyjść na zewnątrz
do ludzi, którym potrzeba pomóc i im usłużyć, po to, by przestać
koncentrować się tak bardzo na sobie (egoizm) i otworzyć się bardziej na
Boga, siebie, innych i cały świat...
|
|
Wtorek, 20 lutego
Uczniowie dzisiaj pokazują się jako ci, którzy nie rozumieją tak
naprawdę misji i tego, co do nich mówi Jezus (Mk 9, 30-37). Jezus im
mówi o krzyżu, śmierci i zmartwychwstaniu, nie po raz pierwszy zresztą,
a oni rozprawiają o tym, kto z nich jest największy. Kiedy Jezus mówi o
śmierci milczą, z lęku... kiedy ich pyta o przyczynę intensywnego
rozprawiania w drodze, również milczą... mam wrażenie, że to drugie
milczenie było jakby dotknięciem prawdy. Nie rozumieją, że prawdziwe
wywyższenie przychodzi przez krzyż. Jezus czyni się najmniejszym ze
sług, niewolnikiem, by nas uwolnić od przymusu bycia kimś ważnym,
wielkim i pierwszym w świecie (od "posiadam", od "znaczę", od "rządzę",
...). W tym wszystkim jest jakaś niezgoda na sposób działania i
zbawiania Boga. Ileż razy to się zdarza w naszym życiu. Tak naprawdę
niezgoda na nasz własny krzyż, niezgoda na nasze życie, nasze powołanie,
na ludzi, z którymi jesteśmy (bez naszego wyboru), to niezgoda na Boży
sposób zbawiania nas, nawracania nas, uwalniania z niewoli grzechu. Nie
chodzi tutaj bycie takim "cielaczkiem", który idzie, gdzie go prowadzą,
ale o dynamizm w zmienianiu świata, który jednak pochodzi od Ducha
Świętego (a Ten zawsze prowadzi do Jezusa i Jego sposobów zbawiania, a
więc do krzyża), a nie od naszej zapobiegliwości i bronieniu się przed
krzyżem, życiem, trudnościami i odpowiedzialnością... Zgodzić się na
Boży plan zbawienia, zgodzić się na krzyż, zgodzić się na nasze własne
życie... to stanąć jak dziecko przed Bogiem i pozwolić Mu się objąć...
to stanąć przed Bogiem i powiedzieć - Panie, taki jestem - zbaw mnie
tak, jak Ty uznasz za najlepsze, pomóż mi wejść w Twoją logikę
zbawienia, Twój sposób kochania... poprzez krzyż! Być może to jest nasze
pierwsze "zadanie" na rozpoczynający się od jutra Wielki Post - zgoda na
krzyż, zgoda na życie, na powołanie- na Boży sposób działania i
zbawiania!
|
|
Poniedziałek, 19 lutego
Jedno
pragnienie zrodziło się mi się podczas modlitwy tekstem dzisiejszej
ewangelii (Mk 9, 14-29). Otóż Jezus, schodząc z góry Przemienienia
spotyka tłum i uczniów, którym nie udało się wyrzucić złego ducha. Mam
wrażenie, że ojciec tego opętanego jakby wątpi w Jezusa trochę, myśląc,
że skoro uczniowie Jego (zakłada się, że przejmują z ducha swojego
Mistrza) nie mogli nic poradzić, to już może nic mu nie pomoże. Dopiero
słowa Jezusa wyrywają go z tego, chociaż i tak prosi: jeśli możesz co...
Jezus po raz kolejny stawia wszystko we właściwej perspektywie wiary -
bez wiary nikt nic nie może. Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy.
Dopiero teraz ów człowiek wyznaje wiarę (która i tak jest w pewien
sposób związana z wątpliwościami) i Jezus czyni zadość jego prośbie.
Rodzi się więc pytanie z jednej strony o uczniów i ich wiarę, choć może
właściwiej by było zapytać o dyspozycję tego człowieka przed uczniami.
Być może chciał cudu "bez wiary", bez osobistego zaangażowania... tego
nie wiemy. Dopiero Jezus stawia mu właściwą perspektywę, którą on
przyjmuje i włącza w to dzieło uwolnienia jego syna. To by było od
strony owego ojca - i dla nas może to być nauka - bez naszej wiary i
zaangażowania, o które Bogu zawsze też chodzi, niewiele się nie wydarzy
w naszym życiu. Będziemy ślepi na wszelkie działanie Pana, bo zawsze
będziemy oczekiwali "czegoś", co by przyszło z zewnątrz, bez naszego
udziału. Ale Bóg nie chce niczego czynić bez nas i... niczego bez nas
nie czyni...
No
dobrze, ale to moje pragnienie, od którego zacząłem. Otóż ciekawą
wskazówkę daje Jezus swoim uczniom, kiedy Go na osobności pytają,
dlaczego nie mogli wyrzucić złego ducha. Odpowiedź wydaje się dość
banalna, ale myślę z dużymi skutkami dla naszego życia. Ten rodzaj można
wyrzucić tylko modlitwą (i postem). A co oznacza modlitwa, czym jest
modlitwa? Jest zjednoczeniem z Bogiem, jest dialogiem z Nim. Jezus,
który schodzi właśnie z góry Przemienienia, na tej właśnie górze wobec
trzech najbardziej zaufanych uczniów ukazał im się w relacji całkowitego
zjednoczenia z Ojcem. "To jest mój Syn umiłowany". Myślę, że to bardzo
ważna wskazówka dla nas i jeden z najważniejszych rysów duchowości
prawdziwie chrześcijańskiej - nie ma nic niemożliwego dla tego, kto nie
tylko wierzy, ale jest poprzez modlitwę zjednoczony z Ojcem! Tak jak cud
dla cudu nic nie znaczy, tak nie znaczy nic cud, który miałby być
uczyniony, bo ja - człowiek, jestem cudotwórcą, mam moc nie wiadomo skąd
płynącą... Tym, który działa w chrześcijaninie jest Ojciec, poprzez
Swego Syna - Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Objawienie więc Trójcy
Świętej w momencie Przemienienia jest zaproszeniem do intymnej relacji z
Bogiem Trójjedynym, bo tylko wtedy chrześcijanin może działać w świecie
w mocy tegoż Boga - Ojca, Syna i Ducha Świętego, w którym został
zanurzony poprzez chrzest...
|
|
Niedziela, 18 lutego VII zwykła
Bardzo trudno, wbrew pozorom, jest skomentować dzisiejszą ewangelię, czy
bardziej dać jakiś klucz do rozumienia jej (Łk 6, 27-38). Bo jak
zrozumieć to, że Jezus w jednym rzędzie z kimś, kto jest agresorem
(uderza w policzek i zabiera płaszcz) ustawić kogoś, kto w następnym
wierszu o coś prosi? Czyżby ten proszący też był agresorem? (np. namolne
żebranie - jest niby prośbą, ale chyba każdy odbiera to jako swego
rodzaju "agresję"...). Jeśli dobrze pamiętam, to analiza greckich słów
mogłaby nam pomóc zrozumieć to wszystko, ale nie czas teraz na to i nie
miejsce. Chciałbym więc podzielić się czymś, co jest bardziej ogólne w
tym tekście, a co myślę pomoże nam potem dokonywać dobrych wyborów
zachowania w konkretnych sytuacjach, w jakich się znajdziemy w życiu.
To co
mnie najpierw uderza, to słowa: "powiadam wam, którzy słuchacie",
czyli... Jezus nie mówi do tych, którzy nie słuchają. Jak pamiętamy
ewangelię z poprzedniej niedzieli, której dzisiejsza jest kontynuacją,
była tam mowa o błogosławieństwach i przekleństwach. Dwie drogi i od nas
zależy, którą z nich pójdziemy. Co to oznacza? Że słuchanie to nie
wszystko. Naturalną konsekwencją słuchania jest albo odrzucenie, albo
wypełnienie tego, co się usłyszało. Podjęcie decyzji a potem wcielenie
jej w czyn. Więc myślę, że te dzisiejsze słowa odnoszą się też do tego -
którzy słuchacie - tzn. którzy pełnicie wolę Ojca, którzy nie jesteście
słuchaczami "biernymi", lecz dokonującymi wyborów życiowych w myśl
usłyszanego Słowa i wprowadzającymi to w czyn. Pierwsze więc pytanie,
jakie należałoby sobie zadać dzisiaj, brzmiałoby: jakim jestem
słuchaczem? Czy słucham, ale z powodu płytkich korzeni, albo zbyt dużej
ilości cierni, czy skalistego terenu, nie jestem w stanie wydać żadnych
owoców? A może słucham tylko dlatego, że tak mnie nauczono, albo wręcz
słucham po to, by się tylko utwierdzać w tym, że to nie ma sensu i tak
trzeba żyć po swojemu? W zależności od tego jak słucham - stanie się
zrozumiała cała reszta tekstu. W zależności jak słucham - czyli
wypełniam, całą Ewangelię (a nie tylko dzisiejszy tekst), to tak właśnie
zrozumiem i wypełnię to, co dzisiaj Jezus mówi.
Ale
jest też ciąg dalszy, jakby uzupełnienie tego, można powiedzieć druga
klamra, spinająca wszystko to, co w środku. To słowa: bądźcie
miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Tu jest klucz do
zrozumienia tekstu. Być jak Ojciec. To oznacza, że nie chodzi tu o byle
jakie miłosierdzie, nie jakiekolwiek (bo może być miłosierdzie, które
bardziej skrzywdzi człowieka, niż będzie miłosierdziem). Czyli mamy być
we wszystkim podobni do Ojca, który jest dobry dla niewdzięcznych i
złych (o kim myślimy czytając te słowa: niewdzięczni i źli? czy czasem
też tacy nie jesteśmy, tak względem Boga jak i ludzi?...). Upodabniać
się do Ojca, który pierwszy okazuje nam zawsze miłosierdzie, który, jak
to pisałem ostatnio - jest pierwszy w miłości, przebaczaniu,
obdarowywaniu... Upodobnić się do Niego też w tym. Być pierwszym w
przebaczaniu wobec ludzi, być pierwszym w obdarowywaniu (choćby
uśmiechem, dobrym słowem), nie czekając aż nam się zaczną kłaniać jako
bardziej godnym, itp...
I jest
jeszcze trzeci klucz rozumienia, który łączy się z pozostałymi: odmierzą
wam taką miarą, jaką wy mierzycie. Tutaj oczywiście mam skojarzenia z
ignacjańską wielkodusznością i hojnością, o jaką zabiega św. Ignacy dla
osoby odprawiającej Ćwiczenia Duchowe. Im więcej się wydam Bogu, otworzę
na Niego, zaufam Mu, tym bardziej będzie On mógł we mnie i przeze mnie
działać, tym więcej łask doświadczę, które są dla mnie przygotowane. A
to wszystko potrzeba przełożyć na życie... czyli moje relacji z innymi i
moja hojność wobec nich, hojność miłosierdzia, przebaczania,
obdarowywania, itp...
Podsumowując... pierwsze pytanie na dziś: jak słucham? Słuchanie zaś,
które wiąże się z wypełnianiem czyli działaniem wg usłyszanego Słowa
sprawia, że stajemy się coraz bardziej podobni do Ojca, który jest
miłosierny dla wszystkich, nawet dla niewdzięcznych i złych (do których
i my się zaliczamy...). Być podobnym do Ojca to być hojnym i
wielkodusznym w obdarowywaniu miłosierdziem wszystkich, dobrem,
przebaczeniem, miłością... i być w tym pierwszym, bez czekania na ukłony
ze strony innych... Ojciec bowiem pierwszy staje u naszych stóp, by je
obmyć z brudu...
|
|
|
|