przemyślenia...
|
|
Sobota, 10 lutego
Na
kanwie dzisiejszej ewangelii (Mk 8, 1-10) zrodziły się we mnie refleksje
na temat naszego życia duchowego, które, gdyby tak popatrzeć głębiej,
nie jest li-tylko "duchowe". Jezus dzisiaj rozmnaża chleb, po raz
kolejny. Nie bez znaczenia, myślę, jest napisane, że mieli siedem
chlebów i że na końcu zostało siedem koszy ułomków. Siedem to w Biblii
liczba doskonała, inaczej - pełna. Można więc by powiedzieć, że Bóg daje
zawsze łaskę "pełną", niczego jej nie brakuje i ta łaska jest pełna tak
na początku, jak i na końcu - ona się nie wyczerpuje, nie "zużywa" na
nas - podczas współpracy z nami.
Ale
wracając do tego, co chciałem napisać. Jezus mógł powiedzieć po tych
trzech dniach, że przecież On daje im pokarm duchowy, daje im Słowo,
karmi ich swoją nauką i to powinno im wystarczyć, że jedzenie nie będzie
im potrzebne, że tyle to wytrzymają... Nic takiego nie mówi, wręcz
przeciwnie, jest zatroskany o lud i jego potrzeby materialne. To jest
bardzo ważna wskazówka dla nas. Życie duchowe, czy duchowość, która
byłaby odarta z ciała i tego wszystkiego, co do ciała przynależy, nie
jest prawdziwą duchowością tylko jej karykaturą. I tak myśląc o
tym wszystkim, doszedłem do wniosku, wcale nie nowego, ale jakby na nowo
odkrytego, że do życia duchowego przynależy cały - totalnie cały
człowiek ze wszystkim, na co się składa. W duchowość należy więc włączyć
wszystkie potrzeby ciała (jak choćby jedzenie, spanie), także potrzeby i
życie seksualne (wszystko tu ma wpływ i kiedy się lekceważy np. ciało,
czystość w sferze słów i gestów i uczynków - zawsze to wyjdzie w życiu
duchowym jako nieporządek - odsyłam do najnowszego listu papieża
Benedykta do młodych na 2007 rok, gdzie o tym właśnie pisze), to sfera
wszelkich relacji z innymi (uważam, że nie można się pokłócić z kimś,
nawet tylko "lekko" i mieć spokojną modlitwę, jakby się nic nie
stało...), sfera obowiązków i pracy (lenistwo, pracoholizm, brak złotego
środka między pracą a odpoczynkiem, i inne), też dbanie o siebie, swoje
ciało, zdrowie itd, itd... Zdałem sobie sprawę, szczególnie w ostatnim
czasie mojego życia, że to wszystko ma ogromny wpływ na życie duchowe i
jak się o tym zapomina, albo wręcz się to wypiera z życia (próbując
skonstruować sobie dwa światy - jeden religijny i drugi świecki) to
zawsze dochodzi do trudności a czasem wręcz do katastrofy. Więc może
kontemplując dziś Jezusa, który dba o potrzeby cielesne ludzi, popatrzmy
na nasze życie w ten sposób, zobaczmy czego nam jeszcze brakuje, w
jakich miejscach życia nie akceptujemy ciała albo ignorujemy je i jego
potrzeby (które powinny być pod kontrolą naszych wartości i rozumu a nie
odwrotnie), i prośmy Pana, by wprowadził porządek do naszego życia i
równowagę i by dał nam świadomość tego, że to co duchowe przychodzi tak
często przez to co cielesne (choćby uczucia, pragnienia, gesty, itd)
czyli że On sam przychodzi do nas poprzez nasz świat cielesny,
zewnętrzny (tym właśnie jest Wcielenie Syna Bożego).
|
|
Piątek, 9 lutego
Refleksja, która dzisiaj mi się zrodziła pod wpływem tekstu ewangelii
(Mk 7, 31-37) dotyczyła gestów. Bo widzieliśmy Jezusa czyniącego cuda,
uzdrawiającego, ale tekst dzisiejszy jest jednym z nielicznych, kiedy
Jezus wykonuje takie, można by powiedzieć skomplikowane gesty, by kogoś
uzdrowić. Gesty (czy w ogóle nasze ciało) jest bardzo ważne, jest
częścią nas i przez nie komunikujemy się ze światem. Ciało jednocześnie
przynależy do tego świata, ale poprzez to, że z nim jest połączona
ściśle dusza, duch - który z kolei jest złączony z Bogiem, to przynależy
jednocześnie do Tego, który je stworzył. Ciało, a więc słowa, gesty,
dotyk, zmysły - to wszystko jest ważne nie tylko w życiu codziennym,
takim "fizycznym", ale też w życiu duchowym (rozróżniam te dwie
rzeczywistości dla porządku - dla mnie one są zjednoczone). A więc można
powiedzieć, że nasze gesty, podobnie jak słowa, mogą działać w dwie
strony - mogą być dobre, budować, dawać oparcie, miłość, uzdrawiać,
uwalniać, ale mogą również niszczyć, krzywdzić, przekazywać niechęć czy
nienawiść. I nie tylko jest tak, że te gesty brutalne (uderzenia, gwałt,
itp) są złe a wszystkie inne (jak przytulenia, wszelki dotyk, itp) są
zawsze dobre. Bo zasada złotego środka działa w każdej płaszczyźnie
naszego życia. Kiedy przesadzimy np. z przytuleniem, również możemy
skrzywdzić (pamiętając, że np. inną wrażliwość na gesty mają kobiety a
inną mężczyźni i to co dla jednych może niewiele znaczyć, dla drugich
może być np. obietnicą czegoś więcej). Ta ewangelia dla mnie osobiście
jest ciągiem dalszym moich własnych rozważań na temat ciała ludzkiego i
jego roli w życiu duchowym, ale przede wszystkim jego wrażliwości i
delikatności na wszelkie bodźce z zewnątrz (gesty, dotyk, itd.), które
mają również wpływ na życie duchowe. I ostatnio mam dużą świadomość
tego, ile zła wyrządziło wiele moich gestów w przeciągu mojego życia i
jak bardzo trzeba uważać, modląc się jednocześnie i prosząc Pana o
uzdrowienie także w tej materii. Bo chrześcijanin jest powołany cały - a
więc też ze swoimi gestami - do przekazywania miłości i Boga, zważając
na delikatność i wrażliwość ciał, które posiadamy.
|
|
Czwartek, 8 lutego
Pierwsze, co uderza w dzisiejszej ewangelii (Mk 7, 24-30) to wiara owej
kobiety. Musiała być bardzo zdesperowana sytuacją swoje córeczki i ta
desperacja, może bezsilność w poszukiwaniu rozwiązania sytuacji
popchnęła ją do zaufania człowiekowi, którego nie znała, lub też może
tylko o nim słyszała. Ta wiara była tak wielka, że nawet dystans Jezusa
to niej i do jej sprawy, nie zniechęcił jej do walki o swoją córeczkę.
Myślę, że my czasem zbyt szybko się poddajemy zwątpieniu, zbyt szybko
rezygnujemy, myśląc, że skoro nic się nie dzieje natychmiast, to znaczy
że nigdy się już nie wydarzy. Ile razy przez taką "małą" wiarę nie
daliśmy Bogu szansy na to, by rzeczywiście nam pomógł, by zajął się nami
(co czasem naprawdę wymaga czasu). z drugiej strony, jako chrześcijanie,
powinniśmy mieć na uwadze to, że nie jesteśmy powołani do okruchów,
które spadają ze stołu, lecz jesteśmy powołani do uczty, którą wyprawia
nasz Ojciec Niebieski, na której to uczcie jesteśmy pełnoprawnymi
uczestnikami i mamy prawo jeść chleb - który dla nas staje się chlebem
życia. Mamy prawo do Jezusa, całego Jezusa, mamy przystęp do Niego, a
przez Niego do Ojca! Może więc dzisiaj warto prosić Pana o łaskę, by nas
uwolnił od wszystkiego, co przeszkadza nam przylgnąć całkowicie do
Niego, co zabiera nam wiarę lub ją pomniejsza!
|
|
Środa, 7 lutego
Trzeba
powiedzieć, że dzisiejsza ewangelia stawia bardzo ważny problem naszego
życia nie tylko duchowego (Mk 7, 14-23). Nie jest to bynajmniej kwestia
czystości czy nieczystości, chociaż pojawia się to właśnie w tym
kontekście. Jezus rozróżnia (choć nie rozdziela) to, co wewnętrzne od
tego co zewnętrzne. Słowa, że cała nieczystość, a więc całe zło, jakie
człowiek popełnia pochodzi z wewnątrz a nie z zewnątrz, prowadzi nas do
jednej ważnej kwestii, która powinna być obecna w naszym życiu -
rozeznawanie. O co chodzi? Rozeznawanie to sztuka polegająca na badaniu
swoich poruszeń wewnętrznych - a więc uczuć, myśli, impulsów, motywacji,
intencji oraz sztuka dokonywania dobrych wyborów. Możemy rozeznawać, czy
dane poruszenia prowadzą nas ku dobru czy ku złu i wtedy - mając
możliwość wyboru, albo te poruszenia przyjmujemy i za nimi idziemy
(jeśli są dobre), albo je odrzucamy (jeśli są złe). Czasem takie impulsy
pochodzą od nas czyli od naszej natury (prosty przykład: jeśli jestem
głodny, to się nie zastanawiam, czy to pochodzi od złego czy od
dobrego). Na naturalne poruszenia również trzeba uważać, bo do nich mogą
się "przyczepiać" różne myśli pochodzące czy to od złego, czy od dobrego
(np. ktoś mnie obraził i "naturalnym" odruchem, jak czujemy, byłoby
odpłacić mu pięknym za nadobne lub pozwać do sądu, ale również możemy
mieć wtedy impulsy pochodzące od dobrego mówiące np. "przebacz, nie
mścij się, nie szukaj swego"). Ale najważniejsze w tym wszystkim jest
to, iż jest to, jak napisałem wyżej "sztuka", tzn. że trzeba się w tym
ćwiczyć i jednocześnie modlić o to. Rozeznawać, badać nasze poruszenia,
pragnienia - tego uczymy się przez całe życie. Chodzi o codzienną
refleksję nad swoim życiem i codzienne przyglądanie się swoim
poruszeniom oraz ku czemu (ku jakim wyborom) nas doprowadziły. Wtedy za
złe przepraszamy, a za dobre dziękujemy Bogu i prosimy Go o wytrwanie na
tej drodze dobra. Kiedy wejdziemy na tą drogę, wtedy niewątpliwie
dzisiejsza ewangelia stanie się dla nas rzeczywistością - kiedy z
naszego wnętrza przestanie wychodzić zło, ponieważ rozpoznamy je w sobie
(czyli w zarodki) i będziemy mogli od razu mu się przeciwstawić poprzez
wybór dobra.
|
|
Wtorek, 6 lutego
Czytając w dzisiejszej ewangelii o sporze o tradycję, między Jezusem a
faryzeuszami (Mk 7, 1-13), trzeba powiedzieć, że nie chodzi w nim o
tradycję w naszym rozumieniu. Bowiem w Kościele Katolickim tradycja, a
właściwie Tradycja, ma jak najbardziej pozytywne znaczenie i pokazuje
drogę, jaką Kościół przebył od swoich początków aż do dnia dzisiejszego.
Wyrzec się jej to tak, jakby ktoś z nas chciał się wyrzec swoich
dziadków, pradziadków - poprzednich pokoleń, z których przecież
pochodzimy, nawet, gdy czasem historia ich życia nie była zbyt chlubna.
Mimo wszystko w tej Tradycji Kościoła, czyli w tej żywej historii
pokoleń ludzi wierzących, zawsze przebywa Bóg, który w mocy Ducha
Świętego działa i prowadzi Kościół. Myślę, że podobnie możemy i
powinniśmy spojrzeć na nasze własne życie, jako na historię człowieka z
Bogiem, gdzie Bóg, wierny przymierzu z człowiekiem zawsze prowadzi go do
dobra, prawdy i szczęścia, którym On (Bóg) sam jest, człowiek zaś,
stworzony na Jego obraz i podobieństwo, bardzo często upada, grzeszy,
lecz doświadcza nieustannie Jego miłosierdzia i łaski. Historia ludzka,
historia naszego życia jest nierozdzielnie złączona z Bogiem, spleciona
z Nim i to, czego tak często potrzebujemy, to przyjąć nasze życie,
pogodzić się z nim całym, szczególnie z przeszłością i z tym, co było w
niej złego, krzywdzącego, słabego i grzesznego.
Tradycja, do której tak odwoływali się faryzeusze była jednak czymś
zupełnie innym i Jezus pokazuje to na przykładzie przykazania miłości
swoich rodziców. Tak naprawdę wg ich "tradycji" można było uchybić
człowiekowi, zepchnąć go niejako na margines, aby "usłużyć" Bogu. Jezus
uderza w taki sposób myślenia z całą mocą, bowiem jest to nic innego jak
fałszywa religijność i fałszywy obraz Boga. Wystarczy odwołać się do
słów św. Jana, który mówił, że nie można kochać Boga, którego nie widać,
nie kochając i nie służąc drugiemu człowiekowi, którego widać -
religijność, która tak by robiła jest kłamstwem, wg Jana. Jeśli ktoś
chce kochać Boga i Mu służyć, to jedyna droga do tego wiedzie przez
drugiego człowieka, w przeciwnym wypadku jest to fałszywe, a Bóg,
któremu chcielibyśmy tak służyć, nie istnieje. Warto więc przypatrzeć
się naszej religijności właśnie pod tym kątem, czy moja droga do Boga
wiedzie przez drugiego człowieka (także przez miłość siebie samego).
|
|
Poniedziałek, 5 lutego
Każdy
z nas zna wielu ludzi, których rozpoznaje, mam na myśli tych z okładek
czasopism i telewizji. Być znanym, rozpoznawanym, uwielbianym. Choćby
wczoraj, przy hotelu Ritz w Madrycie spacerując z innym jezuitą
napotkaliśmy Davida Beckhama z jego żoną. Mamy wiele takich osób. W
dzisiejszej ewangelii (Mk 6, 53-56) czytamy, że Jezus także został
rozpoznany. Ale czy to nasze wczorajsze spotkanie z gwiazdą futbolu i
rozpoznanie ich można porównać do poznawania Jezusa? Myślę, że są to
dwie różne rzeczy, chociaż pewne elementy są bardzo podobne. Po pierwsze
potrzebujemy rozpoznać twarz człowieka - to jest jego jakby "wizytówka".
Rozpoznać twarz Jezusa dzisiaj to rozpoznać Go w twarzy drugiego
człowieka. A jak wiemy wcale nie jest to łatwe. To także poznać
człowieka po głosie, słowach, zachowaniu, myśleniu, czynach, gestach.
Aby Jezusa po tym wszystkim poznać w naszym życiu, w życiu drugiego
człowieka potrzebujemy najpierw to wszystko znać. O to każe modlić się
przez większość Ćwiczeń Duchowych św. Ignacy z Loyoli - o dogłębne
poznanie Pana. Więc pytanie, jakie się rodzi, czy znamy Jezusa? Czy
potrafimy Go rozpoznać w życiu? Trzeba też dodać, że poznanie nie
ogranicza się tylko do zarejestrowania twarzy i głosu i stwierdzenia -
to jest Jezus. W taki sposób poznawali Jezusa również faryzeusze. Słowo
poznanie w Biblii ma dużo głębsze znaczenie. Biblia np. nie mówi, że
Adam współżył z Ewą (czy jak ma Biblia Tysiąclecia - zbliżył się do
swojej żony), ale dosłownie ma: poznał Ewę. Poznanie oznacza więc
najintymniejsze zbliżenie się do człowieka, też do Boga. Poznać Boga,
poznać Jezusa to żyć w zażyłej relacji z Nim, zaufaniu i miłości. To być
zafascynowanym osobą i chcieć tak ją poznać i zbliżyć się (co dzieje się
w małżeństwie choćby), że aż człowiek chce się z nią zjednoczyć
fizycznie. Myślę, że tu można zrozumieć mistyków, którzy aby opisać
głębię relacji z Bogiem, opisywali to językiem ludzi zakochanych lub
małżonków, nie znajdując lepszych porównań. Czy chcę tak blisko znać
Jezusa? Czy poznałem Jezusa, czy Go poznaję cały czas i czy chcę Go
ciągle poznawać?
|
|
Niedziela, 4 lutego V zwykła
Można by powiedzieć, że dzisiejsza niedziela jest niedzielą
"powołaniową". W pierwszym czytaniu bowiem słyszymy historię powołania
Izajasza na proroka (Iz 6, 1-2a.3-8), a w ewangelii powołanie uczniów
nad jeziorem. Dwie rzeczy uważam że są jakoś w centrum tych dwóch
historii, są ważne. Pierwsza to stan osoby powoływanej przed powołaniem.
Izajasz mówi, że jest mężem o nieczystych wargach i mieszka wśród ludu,
który również jest taki sam, jak on. Apostołowie zaś, wróciwszy z
połowu, nie mogąc złowić nic płuczą sieci, co jest w jakiś sposób
symbolem zniechęcenia, zmęczenia, frustracji tym co robią i bezowocności
tego - być może są zmęczeni życiem. Płuczą sieci, jakby chcieli
powiedzieć: to już nie ma sensu, trzeba dać z tym spokój i iść stąd,
może zająć się czymś innym. Czyli widzimy: niegodność, pewnego rodzaju
poczucie nieczystości, zmęczenia, zniechęcenia i marazmu i wszystkich
dzisiejszych bohaterów. W tym miejscu sami możemy popatrzeć na te
momenty, w których czuliśmy się podobnie, w których z jednej strony
dominowała niegodność (tak wobec ludzi jak i przed Bogiem), z drugiej
marazm, zniechęcenie, brak owoców swoich wysiłków, brak docenienia tego
przez innych, brak owoców w życiu duchowym, itp...
Z
drugiej strony mamy Jezusa, który powołuje i sposób w jaki to robi. Z
jednej - oczyszczenie proroka Izajasza odbywa się bez jego udziału - nie
musi odbywać żadnych pokut, kar, umartwień i czekać na to aż stanie się
godny - po prostu anioł przychodzi i oczyszcza Go rozżarzonym węglem
wziętym z ołtarza Pana. Apostołowie zaś, można powiedzieć -
jeszcze bardziej zaskoczeni, kiedy Pan każe im zrobić to, co robili całą
noc bezowocnie. Jednak tym razem, choć to wybitnie nie pora na łowienie
ryb, zostają zaskoczeni ilością, jaką złowili. Można powiedzieć, że w
tym znajduje się sposób na oczyszczenie pierwszych uczniów Jezusa -
kiedy oni ufają Jezusowi i na Jego słowo zarzucają sieci. Oni też nie
muszą odbywać żadnych pokut, umartwień czy czegoś podobnego - oni mają
zaufać Mistrzowi, który mówi do nich: "nie bój się, odtąd ludzi będziesz
łowił". To jest i dla nas Dobra Nowina, kiedy mamy lęk o to, czy
jesteśmy godni Bożego zaufania, miłości i powierzenia Ci jakiejkolwiek
misji. On powołuje każdego do specyficznego powołania - bycia z Nim i
towarzyszenia Mu, w jakimkolwiek stanie życia. Oczekuje jednego -
zaufania - a przez nie, On, Bóg, jest w stanie dokonać cudów w naszym
życiu niezależnie od naszej "czystości" i godności.
|
|
|
|