przemyślenia...


Sobota, 20 stycznia

      Uderzyła mnie dzisiaj jedna rzecz, patrząc na ten krótki tekst ewangelii (Mk 3, 20-21) i porównując go z poprzednimi, mianowicie Jezus od początku 3 rozdziału jest w ciągłym ruchu, zmienia miejsca, porusza się. Najpierw widzimy go w synagodze, potem schodzi nad jezioro gdzie uzdrawia wielu ludzi, potem wchodzi na górę, gdzie wybiera Dwunastu, a dziś schodzi z góry w znajdujemy Go w domu. I tak sobie myślę, że bycie w ciągłym ruchu, poruszanie się, zmiana miejsc - to jest coś głęboko chrześcijańskiego (w ogóle wszystko, co możemy określić słowem "zmiana" - też zmiana myślenia, reagowania, a więc nawracanie się). Uważam, że jeśli ktoś uważa się za chrześcijanina, to z gruntu fałszywa jest duchowość, która, owszem, porządkuje własne życie, włącznie z modlitwą, praktykami religijnymi (msza, sakramenty) - ale gdy z tego uczyni cel sam w sobie, gdy zamknie się w swoim domu, aby to praktykować, to jesteśmy wtedy dość daleko od chrześcijaństwa. Czasem to próba zrobienia z duchowości czegoś "estetycznego", żeby nie powiedzieć czasem "sterylnego". A czasem wprost by to trzeba nazwać pewnego rodzaju egoizmem. Nawet najwięksi mistycy (o których mamy często fałszywe wyobrażenia), nawet ludzie zamknięci w klasztorach o najbardziej rygorystycznych regułach mieli jeden cel - drugi człowiek i służba jemu. Do tego stopnia wydanie siebie drugiemu człowiekowi, że, jak czytamy dzisiaj, Jezus i uczniowie nawet czasu nie mieli na posiłek. W tym jest duch prawdziwie chrześcijański, że człowiek, nie szukając w tym siebie ani pochwał za "filantropie", wydaje się innym, szukając ich dobra, z życzliwością przyjmując każdego, który stanie na jego drodze. Do tego stopnia, że jak dalej czytamy, niektórzy będą wyzywać od szalonych, wariatów, że biega nie wiadomo za czym, że trzeba zostawić ludzi, niech sobie radzą i zająć się swoimi sprawami... Tak swoimi też... Bo jednym z dowodów miłości do bliźniego jest dobre, rzetelne wykonywanie swoich obowiązków codziennych. Ale tu też chodzi o to, by mieć oczy i uszy szeroko otwarte na bliźniego i jego świat.

      Być w ciągłym ruchu, tak wewnętrznym (nawracanie się), jak i zewnętrznym (nogi, które spieszą do bliźniego, aby mu pomóc) oto cechy prawdziwego chrześcijanina, który czasem nie będzie miał czasu na posiłek (bo bliźni potrzebował pilnej pomocy) i do tego zamiast medalu, może zostać wyzwany od szaleńców i chorych psychicznie... Ale tego pragnął dla siebie św. Ignacy, mówiąc, że Jezus - co widzimy w dzisiejszej ewangelii - pierwszy tego doświadczył. To jest droga, nie powiem - trudna, naśladowania Chrystusa...


Piątek, 19 stycznia

      Kilka istotnych rysów duchowości prawdziwie chrześcijańskiej możemy odnaleźć w dzisiejszej ewangelii (Mk 3, 13-19). Najpierw, idąc od końca, widzimy, że Jezus zna swoich uczniów po imieniu. Dali Mu się poznać do tego stopnia, że niektórym nadaje przydomki. Dać się poznać Jezusowi, opowiedzieć Mu całe swoje życie, pozwolić Mu "zanurzyć się" w naszym życiu i wszystkim, co go dotyczy. I to niezależnie od tego, że zna nas i przenika bardziej niż my siebie samych. Dać się poznać Jemu to równocześnie dać się poznać innym. Kiedy się kogoś zna, to ma się do niego zaufanie i ktoś może nas obdarzyć zaufaniem, bo nas zna. Jak obcy i wrogi byłby świat bez tego, jak obcy byliby nam wszyscy ludzie, także ci najbliżsi bez tego.

      Jezus najpierw zaprasza do tego, by Mu towarzyszyć. I choć tekst sugeruje powołanie specyficzne, jednak ten rys dotyczy wszystkich. Towarzyszyć Jezusowi we wszystkim, być z Nim 24 godziny na dobę - to jest powołanie każdego chrześcijanina. Nie tylko znać Chrystusa z widzenia, słyszeć o nim, ale żyć Chrystusem (Biblia, Eucharystia, sakramenty, modlitwa, aktywna pomoc drugiemu, itd...). To jest najpierw, dopiero potem - towarzysząc Jezusowi wybiera się drogę konkretną, na której chcę Jemu towarzyszyć (małżeństwo, kapłaństwo, życie zakonne). Być z Jezusem na dobre i na złe, odsłonić przed Nim całe życie, bez wyjątków żadnych - to się bardzo wiąże z tym pierwszym rysem - by dać się Jemu poznać.

      Kolejna rzecz to wysyłanie na głoszenie nauki. Na jakąkolwiek drogę byśmy nie wstąpili, czy to małżeńską, życia zakonnego, kapłańskiego - człowiek nie żyje dla siebie. Ma nieść Chrystusa innym, ma żyć dla innych. I to w sensie bardzo dosłownym, zgodnie z powołaniem, jakie się wybrało. jak czytamy w tekście - to Jezus wysyła, więc tutaj mamy również ważny inny rys - aktywne słuchanie Ducha Świętego i Jego poruszeń, otwartość na delikatne dotknięcia Ducha i jednocześnie odwaga w podejmowaniu decyzji.

      Ostatnia rzecz, jaka się pojawia, to wypędzanie złych duchów. Myślę, że dla każdego z nas jest to wielkie zadanie - wiedząc, że towarzyszy mi Jezus i ja jemu, wiedząc, że jestem powołany dla innych a nie dla siebie samego, w mocy Ducha Świętego, mam iść i "walczyć" ze złem w sposób, jaki opisuje św. Paweł - zwyciężać je dobrem. Po prostu niwelować moc zła w świecie poprzez - nie "walkę" z nim - lecz bardziej - pomnażanie dobra. W każdej dziedzinie życia, w każdym miejscu i czasie - zło się będzie wycofywać, kiedy będzie więcej dobra w świecie. W związku z tym zacytuję kogoś mądrego, którego nazwiska nie pamiętam: "tragedią dzisiejszego świata nie jest wielka siła ludzi złych, tylko słabość ludzi dobrych". W pełni się zgadzam z tym zdaniem i życzę jednocześnie wszystkim, by ta duchowość przenikała całe życie i wypełniła się w nim do końca, byśmy wszyscy się stali rzeczywiście ludźmi silnymi dobrem, oparci mocno o Jezusa Chrystusa!.


Czwartek, 18 stycznia

      Myślę, że dzisiejsza ewangelia (Mk 3, 7-12) może nam wiele powiedzieć na temat naszego życia duchowego. Nasze życie jest z różnych stron "bombardowane" rozmaitymi bodźcami, wrażeniami, które wywołują w nas określone uczucia, reakcje; często dochodzą w nas do głosu rozmaite impulsy, które pragną być natychmiast zrealizowane - moglibyśmy powiedzieć, że jest to jak ten wielki tłum, który napiera na nas w naszym wnętrzu. Okazuje się, że wiele z tych uczuć, pragnień, motywacji i impulsów nie są do końca dobre, zdrowe, lecz potrzebują uzdrowienia. Nie wiem jak inni, ale ja czasem mam wrażenie, że to, co się we mnie dzieje, w mojej głowie i sercu, to jak wielki tłum, który napiera na mnie i czegoś ode mnie chce. Stąd myślę, że podobnie jak w ewangelii dzisiaj, potrzebujemy, by "łódka była zawsze w pogotowiu", byśmy umieli złapać odpowiedni dystans do tego, co czujemy, co doświadczamy, co nam się często spontanicznie narzuca i co chciałoby być natychmiast zrealizowane. Złapać dystans do siebie, uczuć, impulsów, które nie zawsze przychodzą od dobrego, bo jak czytamy, też wiele złych duchów się tam pojawiało, które na dodatek mówiły, krzyczały czasem (domagając się uwagi i spełnienia ich żądań). Dopiero wtedy uda nam się uporządkować całe nasze życie, szczególnie uczuciowe, kiedy uda nam się ten dystans osiągnąć. Myślę, że dobrym sposobem na to jest ograniczenie, na ile to możliwe, rozmaitych bodźców z zewnątrz, które absorbują nas i nierzadko "zaśmiecają" naszą wyobraźnię i serce (nadmiar telewizji, obrazów tam zawartych, internetu, cały szum informacyjny, plotki i chęć wiedzy o wszystkich i o wszystkim, itd...). Potrzebujemy czasem nasze zmysły wyprowadzić na pustynię, by mogły nabrać dystansu, dla lepszego rozeznawania w życiu tego, co dobre, dla większej też wrażliwości na dobro i na Tego, który jest samym Dobrem!


Środa, 17 stycznia

      Znów znajdujemy się z Jezusem podczas szabatu (Mk 3, 1-6). I znów Go śledzą, bo już wiedzą, że On permanentnie go łamie. I po raz kolejny otrzymują lekcję "duchowości szabatu", jednak nie są w stanie wyjść poza swoje literalne rozumienie Prawa, nie udaje im się odkryć "ducha" tego, czego z taką gorliwością przestrzegają. I nawet ewidentny znak Jezusa - postawienie owego chorego człowieka na środku, w centrum, bo to przecież człowiek jest w centrum zainteresowania Boga i to człowiek jest najważniejszy, nie prawo - nawet ten znak niczego faryzeuszom nie powiedział. Także to, że tak naprawdę człowiek z uschłą ręką (inni ewangeliści dodają - prawą ręką) nie może pracować. A więc nie może i świętować i czcić szabatu. Przykazanie bowiem mówi (które w katechizmie, dla lepszego zapamiętania, zostało skrócone), że "sześć dni będziesz pracował i wykonywał swoją pracę, lecz w siódmym dniu jest szabat Pana" (Pwt 5, 13). To przykazanie więc najpierw reguluję sprawę pracy, a dopiero potem szabatu. Bo tak jak za bardzo nie ma sensu świętowanie siódmego dnia, kiedy przez sześć pozostałych dni również jest "szabat" (stąd tragedia tak wielu ludzi, których dotknęło bezrobocie), tak również głębokim lekceważenie Boga jest pracować siedem dni, nie dając odpoczynku sobie i innym. To co czyni dzisiaj Jezus wobec tego człowieka, uzdrawiając jego uschłą rękę, którą nie mógł wykonywać żadnej pracy, to dał mu możliwość wypełnienie tego przykazania w całej jego rozciągłości - dając możliwość pracowania, a więc i wypoczywania i świętowania. Czyż jest lepszy dzień na takie uzdrowienie człowieka niż szabat?

      Myślę, że to ważny tekst dla naszej duchowości. Po pierwsze - Bóg nas zawsze stawia w centrum swojego zainteresowania i też innych ludzi, po wtóre - aby móc świętować rzeczywiście prawdziwie i głęboko, potrzebujemy mieć tą równowagę, która zawarta jest w przykazaniu, równowagę między pracą i świętowaniem, i wreszcie po trzecie - wiara, głęboka wiara w Jezusa Chrystusa, który ma moc uzdrowienia naszych uschłych rąk, ma moc przywrócić nam możliwość świętowania i pracowania, nawet, gdy wielki chaos wkradnie się do naszego życia i nam je zdestabilizuje. Jezus jest Panem naszego życia, pracy, świętowania i tak jak On nas stawia w centrum Swojego życia, tak chce, byśmy i my Jego postawili w centrum naszego życia.


Wtorek, 16 stycznia

      Nie wystarczy znajomość Pisma Świętego i prawa by dobrze żyć. Jezus czyni dzisiaj faryzeuszom ciężki zarzut: "Czy nie czytaliście...?" (Mk 2, 23-28). I raczej nie chodzi o to, że faryzeusze nie znali tego fragmentu życia króla Dawida, bo przecież byli grupą najlepiej wykształconą w Izraelu, znali Pisma i Prawo. Więc te słowa Jezusa brzmią trochę z ironią, ale niekoniecznie chodzi o ironię. Skoro znają Pisma, to pytanie o to, czy czytali tekst o Dawidzie odnosi się do interpretacji. Jakby Jezus chciał powiedzieć: "Owszem, znacie Pisma i znacie Prawo ale nie potraficie go zinterpretować, zagubiliście ducha tego prawa, stosując tylko literę". To naprawdę ciężki zarzut, bo i my możemy znać całe Pismo Św. na pamięć i cytować je przy różnych okazjach, ale kiedy nie będziemy umieli go interpretować w kontekście całości, jak i biorąc także całą Tradycję Kościoła - możemy stać się fundamentalistami, którzy dla wygody wyciągamy to taki fragment Pisma, lub inny, zależnie jak będzie wygodnie potwierdzić "naszą" teorię.

      W tym kontekście warto dodać, że prawo jest dobre i potrzebne. Pierwsze przykazania jakie znajdujemy na kartach Pisma św. są zawarte już w ks. Rodzaju: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się!", albo "Czyńcie sobie ziemię poddaną!". Bóg, który daje Prawo na Synaju czyni to z jednego powodu - ma ono strzec i chronić życie, ma ono sprawić, że człowiek przez swoje grzechy nie obróci ziemi na powrót w chaos, z którego przecież Bóg ziemię przy stworzeniu wyprowadził. Prawo strzeże życia. Jeśli więc jakieś prawo nie strzeże życia, lub wręcz prowadzi do śmierci, jest nieludzkie. Można powiedzieć, że apostołowie byli "tylko" głodni, raczej nie byli w niebezpieczeństwie śmierci, jednak Jezus przy tej okazji chciał powiedzieć, że Prawo ma służyć życiu i człowiekowi dla zachowania życia - a nie odwrotnie - że to człowiek służy prawu. Obyśmy nauczyli się przestrzegać prawa, które strzeże życia i przede wszystkim umieli prawo interpretować, przede wszystkim Prawo Boże.


Poniedziałek, 15 stycznia

      Dzisiejsza ewangelia skłoniła mnie do refleksji na temat postu i jego roli w naszym życiu (Mk 2, 18-22). Oczywiście nie mam na myśli żadnych głodówek zdrowotnych czy jakiegokolwiek innego typu, lecz post w sensie duchowym. Mam wrażenie bowiem, że często się myli pojęcia. Trzeba więc powiedzieć - i wydaje mi się, że to dzisiaj także wytyka Jezus faryzeuszom, że post nie jest sam w sobie celem. Bo czemu miałby służyć? Ukaraniu siebie? Nabraniu pewnej dyscypliny? Udowodnieniu sobie i światu, że mogę, że potrafię to zrobić? Jezus, tłumacząc sprawę postu, używa porównania do pana młodego. To nasuwa pierwsze skojarzenie - uczniowie mają Pana Młodego pośród siebie. Więc post jako swój cel zasadniczy i ostateczny ma Jezusa. Można to nazwać tak - "wyrzekam się" czegoś, sprawiam, że mi czegoś "brak", by ten brak wypełnić Bogiem. Poprzez post chcę oddalić się od tego, co w moim życiu nieuporządkowane, by zbliżyć się jeszcze bardziej do Chrystusa. Tylko wtedy post będzie miał wpływ na nasze życie i będzie zdolny je przemieniać w wolności, bez perfekcjonistycznego i szkodliwego traktowania swojego ciała (czasem wręcz jak katarzy, sekta średniowieczna, która na ciało patrzyła z pogardą). Dla faryzeuszów post, wydaje się, był czymś samym w sobie, ot, jeszcze jeden obowiązek. Mamy w Biblii wiele pięknych przykładów postu, lecz faryzeusze, zdaje się, zatracili już ducha tego duchowego ćwiczenia.

      Jezus mówi także, wyjaśniając jakby sprawę postu, że starego nie miesza się z nowym a nowego ze starym. Jakby chciał pokazać, że Królestwo Boże, którego On jest głosicielem i którym On jest sam, przynosi uwolnienie od starych form, które straciły ducha. Wtłaczanie ich w nowość może spowodować zniszczenie - tak starego, jak i nowego. Nam również potrzeba czasem tchnąć w nasze życie nowego ducha, nową mentalność, która przemieni nas, sprawi, że przestaniemy być niewolnikami (starego), a staniemy się Synami Bożymi.


Niedziela, 14 stycznia   II zwykła

       Jak każda niedziela i jak każdy dzień (nawet najzwyklejszy), tak i ta - posiada swoją duchowość, która możemy odkryć między innymi na liturgii. Dzisiejsza liturgia jest cała przesiąknięta radością. Od pierwszego czytania (Iz 62, 1-5), w którym czytamy o radości Boga, który poślubia swój lud wybrany, poprzez psalm, który każe się radować (Ps 96) i drugie czytanie, które wskazuje na wielość darów (w kontekście wesela można powiedzieć prezentów) Ducha Świętego, który dla dobra Kościoła (a więc i dobra tej więzi najściślejszej jaka wiąże Oblubieńca - Chrystusa z Jego Oblubienicą, Kościołem) daje w obfitości tym, którzy pragną (1 Kor 12, 4-11), aż po ewangelię, w której znajdujemy się wraz z Maryją, Jezusem i Jego uczniami w Kanie Galilejskiej na weselu ich przyjaciół. Szczegół, który wskazuje tam na radość to oczywiście wino (albo raczej jego brak). W Biblii wino przeważnie występuje w kontekście radości, zabawy, szczęścia i to nie tylko tego duchowego, ale także tego ludzkiego, powiązanego często ze świętowaniem. Ten brak więc w Kanie był czymś istotnym dla przebiegu tego święta, ten brak wina symbolizuje brak radości, cieszenia się.

      Drugim istotnym rysem duchowym tego dnia jest Maryja. To ona zauważa brak i ona jako pierwsza mówi o tym Jezusowi. Myślę, że podobnie jest w naszym życiu. Dyskretnie i bez rozgłosu wstawia się za nami do swojego Syna, który poprzez Ducha Świętego rozdającego rozmaite dary, pragnie zaspokoić wszystkie nasze braki i potrzeby. Także te materialne, choć jestem przekonany co do tego, że w pierwszym rzędzie te potrzeby, które mają na celu budowanie Kościoła, wspólnoty, rodziny... Potrzebę miłości, radości, szczęścia, jedności w małżeństwie i rodzinie, wzajemnego zrozumienia, itp. I owszem, Maryja zauważa braki, które w życiu mamy, ale to zupełnie nie przeszkadza w tym, byśmy ją prosili każdego dnia: "Maryjo, nie mam już wina (radości, zrozumienia, jedności, pokoju, miłości, etc.. nazwać swoje "wino", którego mi brak).

      Ostatnim rysem duchowości tej niedzieli, jaki zauważam, to obfitość, a raczej trzeba by powiedzieć - nad-obfitość odpowiedzi, jaką Bóg daje na taką prośbę Maryi. Tego wina, przemienionego przez Jezusa, byłoby pomiędzy 480 a 720 litrów. Tak licząc po ludzku. Patrząc oczami ducha możemy powiedzieć, że Duch Święty przelewa na nas swoje dary, daje nam to, czego nam szczególnie brakuje, w obfitości. Trzeba powiedzieć - obfitości, w którą nie zawsze wierzymy, skarżąc się, że mamy mało tego i tamtego. Radość, którą dzisiaj w sposób szczególny dostrzegamy i jesteśmy zaproszeni do niej, dotyczy także tego kim jesteśmy, co robimy, w jakiej znajdujemy się sytuacji - i autentycznego ucieszenia się, radości z mojego miejsca w świecie, mojej twórczej obecności w nim. Ta duchowość radości i wina, niewątpliwie prowadzi nas także do Eucharystii i innych sakramentów, które początek biorą z innej uczty - paschalnej, w której możemy spożywać chleb i wino - Ciało i Krew naszego Zbawiciela. To jest też nasza obfitość, to jest Pokarm, który potrafi zaspokoić wszystkie nasze potrzeby i braki.


                                        archiwum