przemyślenia...


Sobota, 13 stycznia

      Jezus wzywa nas, byśmy szli za Nim, niezależnie gdzie się znajdujemy i co robimy. Dzisiaj słyszymy takie wołanie skierowane do celnika Lewiego. Jego odpowiedź jest radykalna i natychmiastowa (Mk 2, 13-17). W naszym życiu jest bardzo podobnie, jeśli nie tak samo. Zanim wybierzemy sposób pójścia za Jezusem, zanim wybierzemy drogę, po której pójdziemy za Jezusem (małżeństwo, kapłaństwo, zakon) potrzebujemy wybrać najpierw Jezusa, czyli dać odpowiedź na Jego wołanie. To jest właśnie po-wołanie, czyli nasza odpowiedź, która następuje "po - wołaniu" Jezusa. To od nas zależy jaką damy odpowiedź. Lewi się nie wahał. Równie dobrze mógł zostać w swojej komorze celnej (myślę, że wielu chrześcijan niestety tak czyni, słysząc wołanie Jezusa), licząc swoje pieniądze, licząc na nie wiadomo co, lub jeszcze coś innego.

      Jak wspomniałem wyżej powołanie najpierw wiąże się z pójściem za Jezusem, przylgnięciem do Niego, wybraniem Go jako swojego Pana i Zbawiciela, a dopiero potem to pójście za Jezusem ukonkretnia się w takiej czy innej drodze życiowej, którą człowiek wybiera. Ale to, co mnie uderza w dzisiejszym tekście to fakt, że choć to Lewi słyszy słowa: "Pójdź za Mną", to się okazuje, że bynajmniej nie on poszedł za Jezusem (w sensie dosłownym), tylko że to Jezus przyszedł do Lewiego, do jego domu. To by oznaczało, że Jezus, powołując nas do intymnej relacji ze sobą, do towarzyszenia Mu we wszystkim, nie odciąga nas od naszego domu, naszych spraw, pragnień, uczuć, itd., lecz że właśnie poprzez powołanie On wchodzi do naszego domu i chce tam przebywać, jeść z nami i dzielić życie z nami. Mało tego, skoro przyszedł powołać grzeszników, to po to też, bym im okazać miłosierdzie, by ich uzdrowić ze słabości i grzechów, uwolnić ich spod panowania zła.

      Jezus przychodzi do każdego z nas. Posyła swoje słowo do naszych serc: "Pójdź za Mną"! To od nas zależy, jaką damy odpowiedź po-wołaniu, które usłyszymy. Od tej odpowiedzi będzie zależeć - nie miłosierdzie Boga względem nas i Jego miłość do nas, bo te są stałe i się nie zmieniają - ale nasze świadome uczestnictwo w tym, nasze świadome życie z Bogiem, które przemieni się w ucztę przeżywaną wraz z Jezusem w naszym domu pełnym grzeszników, którym Bóg okazał wielkie miłosierdzie, zbawiając ich.


Piątek, 12 stycznia

      Paraliż, o którym czytamy w dzisiejszej ewangelii (Mk 2, 1-12) dotyczy tak naprawdę każdego z nas. Jezus bowiem w całej tej sytuacji najpierw ratuje i uzdrawia duszę tego człowieka. Grzech, brak dobra w naszym życiu, brak wiary i nadziei, brak zdrowego dystansu do tego świata i wszystkiego co w nim złe, brak miłości, egoizm i wiele innych wykrzywiają naszą duszę na kształt paraliżu. Zniekształcają ją i zamazują obraz Boży, na który zostaliśmy stworzeni. Jezus zawsze nasze uzdrowienie rozpoczyna od naszego ducha, który wpływa na to, kim jesteśmy. Oczyszczona dusza, która będzie zdolna do widzenia światła, które wlewa do niej Duch Święty, będzie w stanie też pokierować życiem w sposób godny człowieka i godny powołania, do jakiego zostaliśmy wezwani. Ciekawym jest to, że Jezus nie wchodzi w żaden sposób w polemikę z tym chorym człowiekiem, nie gani go ani nie osądza, nie moralizuje, nie wyrzuca mu grzechów tylko je odpuszcza. W polemikę natomiast wchodzi z tymi wszystkimi, którzy wątpią w Jego moc odpuszczania grzechów. Występowanie więc przeciwko sakramentowi pojednania, w którym, jak wierzymy, sam Jezus przychodzi o odpuszcza grzechy, to jakby wejść w polemikę z Jezusem i wątpienie, czy On naprawdę może odpuścić grzechy. Również ci, którzy są skłonni sami szafować wyrokami na grzeszników i osądzać ich decydując, czy zasłużyli na przebaczenie czy nie - stają w opozycji do Jezusa. Obyśmy umieli zobaczyć nasz wewnętrzny paraliż, nasze wykrzywienie, zniekształcenie i umieli z tym przyjść do Jezusa - czasem prosząc o pomoc innych, którzy mogą mnie do niego zaprowadzić.


Czwartek, 11 stycznia

      Spotkanie trędowatego z Jezusem kończy się uzdrowieniem, oczyszczeniem, spełnieniem prośby człowieka, którego  można nazwać chodzącym "umarłym" (Mk 1, 40-45). Bardzo wymowna jest i prośba chorego, jak i to, co czyni Jezus i może to być dla nas wzorem naszego spotkania z Bogiem. Chory prosi Jezusa: "Jeśli chcesz". Zostawia Bogu pełną wolność, wie, że niczego nie "wymusi". Tak, dzisiejsza scena to spotkanie dwóch wolności, tej Boga i tej człowieka - brudnego, zniszczonego przez chorobę (trąd jako symbol brudu duszy - grzechu). I rzeczywiście Jezus postępuje tutaj z wielką wolnością, bo pierwszą rzeczą nie jest wcale uzdrowienie trędowatego. Najpierw czytamy o tym, co się dzieje w sercu Jezusa, a co na pewno było widać na zewnątrz - okazuje mu litość, miłosierdzie, jego serce jest poruszone nędzą, chorobą, słabością z jaką się spotyka. Dopiero pod wpływem tej litości Jezus wyciąga rękę i uzdrawia go. I tutaj ważna rzecz dla naszej chrześcijańskiej duchowości. Pierwsza - że do Boga potrzebujemy podchodzić z wolnością i Bogu zostawiać wolność. Na tym polega traktowanie się, spotkanie dwóch osób. I druga rzecz - to co "wymusiło" niejako uzdrowienie, to litość jaką wzbudziła ta pokorna prośba chorego. Ale Bóg jednocześnie w naszym życiu patrzy na naszą dyspozycję do uzdrowienia nas ze wszystkiego, co nas niszczy, brudzi i zabija. Bóg pragnie okazać nam miłosierdzie, ale też patrzy, czy my sami potrafimy sobie okazać miłosierdzie. Bez tego trudno o uzdrowienie wewnętrzne (i zewnętrzne). Bez tego trudno Bogu dostać się do naszego serca i je przemienić. I druga dyspozycja - ten chory poprzez słowa "możesz mnie oczyścić" wyraził, wyznał swoją wiarę w Jezusa - Ty masz moc mnie uzdrowić, Ty jesteś Panem mojej choroby, mojego życia i śmierci. Czy my, oprócz miłosierdzia i litości do siebie samych, mamy taką wiarę? Jeśli tak, zawsze od Pana usłyszymy: "Chcę, bądź oczyszczony"!


Środa, 10 stycznia

      W tych trzech scenach dzisiejszej ewangelii (Mk 1, 29-39) możemy zobaczyć Jezusa, który ma na oku jedną rzecz - misję. Najpierw uzdrawia teściową Piotra, której odpowiedzią na tak wielki dar jest służba. Potem przynoszą Mu chorych, cierpiących i opętanych, by uwolnił ich z ich słabości. Jest wieczór, cienie się wydłużają i zaczynają wychodzić, też wychodzą różne słabości i ciemności. Jezus to wszystko uzdrawia, przemienia swoją mocą, sprawia, że cienie się kurczą a demony, które zazwyczaj chcą zapanować, zakrzyczeć, mieć władzę - otrzymują rozkaz zamilknięcia, zamknięcia się. Widać w tym wszystkim wielką troskę Jezusa o ludzi i ich problemy - to, co potem zleci swoim uczniom. Ale nie robi tego sam i to kolejna nauka dla Jego uczniów. Po całym dniu, w nocy, spotyka się ze swoim Ojcem na modlitwie. Uczeń Jezusa, który troszczy się o ludzi, wychodzi naprzeciw ich słabościom i lękom, wysłuchuje różnych spraw, trudności - nie jest w stanie dźwigać tego, co ludzie na niego włożą. Potrzebuje jak Jezus, w każdej chwili jednoczyć się z Ojcem, by Jemu powierzyć to wszystko. Misja Jezusa objawia się też w tym, że nie zamyka się tylko w kręgu osób sobie znanych, których już poznał i którym pomógł. Ma serce otwarte na każdego i do tego również jest wezwany prawdziwy uczeń Jezusa. Kiedy zamknie się w gronie swojej rodziny, bliskich, wspólnoty, parafii, jest niebezpieczeństwo, że zacieśni swoje serce. Panie spraw, byśmy umieli dostrzec, że nasze życie jest również misją, która jest integralnie złączona z Twoją misją, i daj nam siły do pójścia za nią w sposób pełny, hojny, radosny...


Wtorek, 9 stycznia

      Jezus okazuje się dzisiaj jako Ten, którego słowo ma moc stwórczą (Mk 1, 21-28). Może na nowo stworzyć człowieka. To, o czym dzisiaj czytamy w ewangelii, jest bardzo podobne do tego, co czynił Bóg, kiedy stwarzał świat. Stwarzanie bowiem polega na niwelowaniu chaosu. Ten człowiek opętany przez złego ducha (w innych przekładach: przez ducha tego świata) to człowiek żyjący w chaosie. Jego życie jest nieuporządkowane, ma setki myśli i pomysłów, ale wszystkie trafiają w próżnię. Nie jest w stanie zapanować nad swoim życiem, nad swoim wewnętrznym chaosem. To, co sprawia w nim ten chaos, co tak w nim krzyczy, to mogą być różne sprawy dla nas: brak poczucia własnej wartości, zamknięcie, lęk, samotność itp. I ciekawa rzecz - Jezus, najpierw każe złemu duchowi zamilknąć. Słowo Boże ma moc sprawić, że wewnętrzny chaos w nas zamilknie, uciszy się - jak zgromione przez Jezusa przy innej okazji jezioro podczas burzy. Słowo Jezusa ma moc uciszyć nasz chaos wewnętrzny, nasze poplątanie, nasze lęki i krzyki, które tak często dobywają się z naszego wnętrza. Ucisza a potem przepędza zło, każe mu odejść, wyjść. Przyjdź Panie do naszego chaosu i uwolnij nas, mocą Twojego słowa, które ma władzę nad całym światem, nad każdym chaosem i zamętem...


Poniedziałek, 8 stycznia

      Jaką wartość ma nawracanie się i wiara, skoro tym wezwaniem nie tylko okres Adwentu i Wielkiego Postu, ale także okres zwykły się zaczyna (Mk 1, 14-20). O ile jednak w tych dwóch pozostałych okresach do nawrócenia wzywają nas prorocy, teraz czyni to sam Pan, Jezus Chrystus, który rozpoczyna swoją działalność publiczną. I rozpoczyna ją od dwóch rzeczy - wzywania do nawrócenia, do wiary w Dobrą Nowinę, oraz od powołania pierwszych uczniów. Z tego zestawienia wynika więc, że Chrystus wzywając do nawrócenia, do przemiany życia, jednocześnie powołuje, wzywa człowieka do relacji z Nim, do naśladowania Go. Jedno nie jest oddzielone od drugiego, niezależnie od stanu człowieka, jego życiowej drogi (powołania) -człowiek jest wzywany do bycia z Bogiem w relacji. Nawracanie w naszym życiu nie jest czymś automatycznym. Skoro Jezus wzywa do nawrócenia, do wiary, oznacza to, że tutaj potrzebna jest też nasza wolna decyzją - chcę się nawracać, chcę uwierzyć. To "chcę" sprawia, że ludzie są zdolni zostawić swoje sieci, zajęcia, prace - by pójść za Jezusem. Od tego, czy to "chcę" jest mocne, stanowcze i konsekwentne w życiu zależy w jakim stopniu pójdę za Jezusem. Jezus wzywa i domaga się odpowiedzi. Czy mam już odpowiedź...?


Niedziela, 7 stycznia   Chrzest Pański

       Jak trudno jest nam żyć chrztem, który otrzymaliśmy. Trudno nam żyć w ten sposób, bo myślę, że też jakoś trudno nam uwierzyć, a jeszcze bardziej wcielić w życie te słowa, które Bóg Ojciec kieruje dzisiaj do Jezusa (Łk 3, 15-16.21-22). Bo skoro przez chrzest zostaliśmy zanurzeni w tej samej "rzece", w tym samym misterium Chrystusa - męce, śmierci i zmartwychwstaniu - to tym samym słowa Ojca odnoszą się także do nas. Jesteśmy umiłowanymi Córkami i Synami Boga, ma On w nas swoje upodobanie. To jest cel naszego życie - złączyć się z Chrystusem i w chrzcie to się dla nas zaczyna. Zaczątek wiary, który wtedy otrzymujemy, rozwija się w czasie życia aż doprowadza nas do pełni życia z Nim. A ten wzrost naszej wiary jest "podlewany i pielęgnowany i strzeżony" właśnie przez miłość Ojca, którą okazuje nam na każdym kroku. Czy wierzymy w to? Czy rzeczywiście czujemy się jak umiłowane dzieci Ojca? Może warto dzisiaj stanąć wraz z Jezusem przed Janem i poprosić o nowy chrzest, o nowe wylanie wody żywej na nasze ciała i dusze, o nowe wylanie Ducha Świętego, wylanie Ognia - byśmy byli zdolni przyjąć i żyć miłością, którą jesteśmy obdarzani w każdej sekundzie naszego życia.


                                        archiwum