przemyślenia...
|
|
Sobota, 6 stycznia Objawienie Pańskie - Trzech Króli
Uroczystość, którą właśnie obchodzimy to wielkie spotkanie Boga z
człowiekiem. Mówią nam o tym wszystkie czytania i cała dzisiejsza
liturgia (Mt 2, 1-12). Najpierw to, co od strony Boga. Otóż Bóg nie
zostawia nas samych, objawia się nam, można powiedzieć - na drodze
naszego życia daje nam "gwiazdę" lub czasem więcej gwiazd, które mają
być znakiem Jego obecności i mają nas doprowadzić do relacji z Nim.
Każdy może mieć inną gwiazdę, niektóre mamy wspólne. Kościół jest
pierwszym miejscem, w którym możemy spotkać Boga i nawiązać z Nim
relację, w Kościele zaś Pismo Święte, sakramenty, liturgia, modlitwy...
Taką gwiazdą wskazującą na Boga może być współmałżonka, współmałżonek,
rodzice, przyjaciel, kolega z pracy, sąsiadka... Taką gwiazdą może być
dobra książka duchowa, rekolekcje, czy cokolwiek innego co prowadzi nas
do Pana. Ważne, byśmy umieli dostrzec ową "gwiazdę" w naszym życiu i
rozpoznać ją jako znak od Pana. I tutaj zaczyna się to, co z naszej
strony. Najpierw, wydaje mi się, że ta uroczystość uczy nas pewnej
duchowości, którą nazwałbym duchowością drogi albo pielgrzymki. Jesteśmy
bowiem wezwani, jak owi trzej Mędrcy, by wyruszyć ze swego miejsca i
idąc za gwiazdą, spotkać się z Objawiającym się Panem. Ten motyw
odnajdziemy choćby w Ćwiczeniach Duchowych św. Ignacego, już na samym
początku, kiedy wyjaśnia czym są ćwiczenia. Porównuje je do ćwiczeń
fizycznych: biegania, skakania, chodzenia, itd. Tzn. że wiara nie jest
dla ludzi, którzy chcą zostać w swoim miejscu, w których nie ma
pragnienia "ruszania się" czyli zmiany, nawracania się. Bo owszem,
możemy nawet rozpoznać naszą "gwiazdę", ale nic z tego nie wyniknie,
jeśli nie wstaniemy i nie pójdziemy za nią. Nic się w naszym życiu nie
zmieni, a nasza wiara zamieni się w pusty rytuał. nasze ciało i duch
potrzebują ruchu, potrzebują zmiany, potrzebują ćwiczenia się... I to,
co czynią Mędrcy, ofiarowując dary a wraz z nimi całe swoje życie - to
druga rzecz, do której jesteśmy wezwani. Bóg objawiający się domaga się
odpowiedzi. Mędrcy ją dali, a my?
|
|
Piątek, 5 stycznia
Będąc w okresie Bożego Narodzenia, jakoś szczególnie doświadczamy tego,
że Bóg, który przecież stworzył świat i czas - postanowił w sposób
jeszcze cudowniejszy wejść na ten świat i poddać się temu, co czasowe,
przemijające. Przychodzi do ludzi na ludzki sposób i jakby dostosowuje
się do ludzkiej kondycji, która jaka jest, to myślę, że każdy z nas
doświadczył. To wejście Boga w świat ludzi widzimy i w dzisiejszej
ewangelii (J 1, 43-51). Jesteśmy usytuowani w czasie ("nazajutrz") i ten
czas pozwala nam dokładnie zobaczyć, że o ile dla Boga czas nie
istnieje, o tyle dla Boga Wcielonego jest on taki sam jak nasz i służy
Mu tak samo jak nam. Jezus powołuje uczniów, jednych bezpośrednio
(Filip), inni są zapraszani do relacji z Jezusem poprzez swoich
przyjaciół, znajomych i bliskich (Natanael). Co ciekawe, gdyby tak
bliżej się przyjrzeć Natanaelowi, to jakby pojawia się u niego swego
rodzaju "perfekcjonizm" - ma obraz "idealnego" Mesjasza i raczej wątpi,
by mógł być nim ktoś z Galilei. Jednak Jezusa to nie zraża, wręcz
przeciwnie, pomaga mu zrozumieć, że Bóg, pomimo że jest zanurzony w tym
świecie poprzez Wcielenie, panuje jednak nad takimi rzeczami jak
"perfekcjonizm" czy "idealizm" w złym tego słowa znaczeniu. Wchodzi w
życie Natanaela w taki sposób, że ten jest w stanie tylko głośno wyznać
swoją wiarę w Niego, mimo że Go jeszcze nie zna wcale. Bóg, który
pozwala się "poznać" bez długich studiów nad Jego osobą, daje się poznać
pomimo wątpliwości, niedowierzania i dystansu wobec Niego, Bóg, który
przełamuje schematy myślenia, ideałów, stereotypów i skostnienia
myślowego. Taki jest Jezus: Wcielony Bóg - Prawdziwy Człowiek.
|
|
Wtorek, 2 stycznia
Po raz
kolejny pojawia się jako bohater Jan Chrzciciel (J 1, 19-28). Był on
przede wszystkim głównym bohaterem, razem z Maryją, okresu Adwentu.
Teraz pojawia się jako ten, który bezpośrednio zapowiada obecność Jezusa
pośród swojego ludu. To, co uderza w jego postawie, to zdolność do
stanięcia w prawdzie - tak przed innymi, jak i przed sobą samym.
Przychodzą Żydzi i pytają go, kim jest. Jan najpierw mówi kim nie jest,
dopiero potem oznajmia, za kogo się uważa. Dla mnie Jan to człowiek,
który wie, kim jest - z jednej strony nie próbuje się wywyższyć i przez
fałszywą skromność postawić się wyżej, niż jest w rzeczywistości (co
później przypieczętuje słynnym zdaniem: "On ma wzrastać a ja się
umniejszać"), wie, że jest tylko człowiekiem i to, że chrzci ma za
zadanie tylko przygotować lud na przybycie Mesjasza, z drugiej strony
pokazuje się jako człowiek bez kompleksów, potrafi powiedzieć, kim jest
i jaka jest jego rola, potrafi też powiedzieć trudne słowa, uznając
jednocześnie, że nie jest godny Temu, kogo przepowiada, rozwiązać
rzemyka u sandałów (czynność niewolników lub najmłodszych wiekiem, po
czym następowało umycie nóg panu - ten gest widzimy u Jezusa w
Wieczerniku, kiedy myje nogi apostołom). Jan więc pokazuje nam się jako
człowiek, który umie stanąć w prawdzie. Ani nie próbuje czegoś "ugrać"
kosztem Jezusa ("dodać" sobie splendoru czy ważności), ani nie próbuje
uczynić tego samego, jednak poprzez poniżanie siebie w oczach innych
(kompleks niższości). Czy nam daleko do takiej postawy? Panie, pozwól
stanąć mi w prawdzie przed Tobą, sobą samym i przed innymi ludźmi...
|
|
Poniedziałek, 1 stycznia 2007 Świętej Bożej Rodzicielki
i nadania Imienia Jezus
Ten
dzień jest szczególny dla jezuitów. Nadanie imienia Jezus
nowonarodzonemu Panu to nasze święto tytularne, jakby imieniny
Towarzystwa. I myślę, że to nadanie imienia jest czymś najistotniejszym
w tym święcie. Dla Żydów imię nie było tylko zlepkiem głosek, które
miały odróżnić jedną osobę od drugiej. Imię znaczyło istotę osoby, jej
misję - to, kim była. Inna właściwość bardzo ważna imienia - nadawał je
ktoś, kto miał "władzę" nad daną osobą. Rodzice nadający imię jakby
potwierdzają, że to dziecko jest owocem ich miłości i w pewien sposób
"należy" czy przynależy do nich. Maryja i Józef jednak nie nadają
imienia Jezusowi. Imię dał Mu Ojciec, który swoją wolę zwiastował przez
anioła Gabriela. Jezus więc całkowicie przynależy do swojego Ojca w
niebie. Także imię Jezusa określa Jego istotę i misję - co zapowiadają
już prorocy. To "Emmanuel - Bóg z nami", "Książe Pokoju", "Przedziwny
Doradca", "Bóg Zbawia", "Mesjasz", żeby wymienić tylko niektóre z nich.
Wszystkie one określają Jezusa tak w Jego istocie, jak i Jego misji. I
tak sobie myślę, że skoro to wszystko jest przypisane do Jezusa, to i do
jezuitów także, którzy noszą to wielkie i mocne imię Jezusa. To ma nas
prowadzić do pełnego zjednoczenia z Nim, utożsamienia się z Jego osobą i
Jego misją. Ale też każdy z nas nosi to szlachetne imię "chrześcijan" -
które pochodząc od imienia "Chrystus" - Namaszczony, sprawia, że i my
zostaliśmy namaszczeni Duchem Świętym i stajemy się podobni do naszego
Pana. Niech więc nasze życie będzie godne tego imienia, przepełnione
Jego mocą i miłosierdziem, które ma moc przemieniać tak nasze życie jak
i życie ludzi wokół nas. Niech w mocy tego imienia wejdziemy w nowy 2007
rok i z tymi właśnie życzeniami go przeżyjemy!
|
|
Niedziela, 31 grudnia Świętej Rodziny
Główny wątek, jaki pojawia się w dzisiejszych czytaniach, to kwestia
posłuszeństwa. I oczywiście słowami wyjściowymi są te, które słyszymy o
Jezusie: "I był im posłuszny". Ale wobec tylu problemów dzisiejsze
rodziny, tzw. bezstresowego wychowania i jego owoców, wobec tego
wszystkiego o czym wiemy, słyszymy i co zapewne nas czasem przeraża,
może zrodzić się pytanie: skąd się bierze posłuszeństwo? Myślę, że pewną
odpowiedź daje nam dzisiejsza liturgia (Syr 3, 2-6.12-14; Kol 3, 12-21;
Łk 2, 41-52). Myślę, że w rodzinie pierwszą i fundamentalną sprawą,
źródłem posłuszeństwa wszelkiego, jest wzajemna miłość i posłuszeństwo
małżonków do siebie. To posłuszeństwo, które bierze się też z wzajemnego
zaufania. O tym mówi drugie czytanie pod koniec. Warto więc, może
dzisiaj szczególnie zapytać, na ile małżonkowie współpracują z łaską
sakramentu małżeństwa, gdzie otrzymują siły wsparcie od Boga w tym
wielkim dziele, jakim jest rodzina. Posłuszeństwo dzieci również ma
swoje źródło w miłości rodziców i ich wzajemnym zaufaniu i
posłuszeństwie. Małżonkowie więc powinni zacząć od siebie. Ale drugim i
nie mniej ważnym czynnikiem jest wychowywanie dzieci. Wydaje się jasne,
ale często nie widać owoców tego. Czasem ma się wrażenie, że dzieciom
daje się jeść, spać, pieniądze, szkołę, a tak naprawdę to one zajmują
się same sobą, nikt nad nimi nie czuwa, nikt nie koryguje ich zachowania
od dzieciństwa, przestają mieć wrażliwość na to, co dobre i na to co
złe, robiąc to, co im się wydaje "lepsze" i wygodniejsze i co daje
więcej zabawy... Wychowywanie nie polega tylko na dawaniu, polega też na
zabieraniu, na stawianiu dzieciom granic, co się wiąże z nakazami lub
zakazami. Jeśli rodzice o tym zapomną, lub z wygody i dla świętego
spokoju zostawiają dziecko samemu sobie, to raczej czci i szacunku na
starość nie doświadczy, o czym wspomina pierwsze czytanie...
|
|
|
|