przemyślenia...


Sobota, 30 grudnia

      Kilka słów o Annie (Łk 2, 36-40). Sam tekst bardzo mało o niej mówi. Jednak pewnych rzeczy możemy się z niego dowiedzieć. Wiem z jakiej rodziny pochodziła, z jakiego pokolenia. Była podeszła w latach, wiele przeżyła. Była zamężna 7 lat a teraz jest wdową. Liczba 7 w Biblii oznacza pełnię, doskonałość, możemy więc powiedzieć, że Anna dopełniła swojego małżeństwa, że nie był to czas niedokończony czy niedoskonały. Wszystko, co miała do wypełnienia w małżeństwie, dopełniła, wypełniła w sposób doskonały. A teraz od wielu już lat przebywa w świątyni, gdzie modli się i pości dniem i nocą. Została nazwana prorokinią, a więc kimś, kto świadczy o Bogu przychodzącym tu i teraz. Jest zawsze tam, gdzie przychodzi Bóg i objawia Go innym ludziom. Nie inaczej jest teraz - znajduje się dokładnie w tym miejscu i czasie, kiedy Maryja z Józefem wnoszą małego Jezusa do świątyni. W tym momencie jej misja prorocka osiąga punkt kulminacyjny. Czyni dwie rzeczy - wychwala, wysławia Boga i jednocześnie mówi innym, opowiada innym o Jezusie. Anna daje więc nam bardzo czytelne wskazówki dotyczące naszego życia: wypełniać życie a więc swoje powołanie w sposób doskonały, święty, chwalić Boga oraz mówić innym o Jezusie. Po tych znakach i dzisiaj możemy rozpoznać prawdziwych proroków i prorokinie.

      Bardzo ciekawe jest też ostatnie zdanie z dzisiejszego tekstu: "A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego..." Dla mnie te słowa są jakby klamrą, która spina to wszystko, co wydarzyło się przedtem. A więc wypełnienie polegało też na tym, że spotkali Symeona i Annę, czyli że Dobra Nowina o Jezusie mogła być głoszona przez ich usta. I drugie skojarzenie ze słowami: "wypełnili wszystko" - księga Izajasza: "...tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa" (55, 11). Rodzice wraz z Jezusem wypełniają wszystko i wracają do Nazaretu. Jezus wypełnia wszystko, co Ojciec dał Mu do wypełnienia i jednocześnie wszystko, co jest o Nim napisane w proroctwach. Ostateczne wypełnienie wszystkiego znajdujemy na krzyżu, kiedy Jan zapisuje słowa Jezusa: "Wykonało się", a co zostaje w sposób uroczysty potwierdzone przez Zmartwychwstanie.

      Będąc u końca starego roku i początku nowego, myślę, że warto porozmyślać na temat naszego wypełniania życia, naszego "wykonało się", nie tylko zobaczenia jak szczelnie był wypełniony kalendarz różnymi rzeczami i obowiązkami, ale kim wtedy byłem, jakim człowiekiem, co mną kierowało, ku czemu spontanicznie biegło moje serce... Niech Pan to sprawi, by nasze życie w Nim zostało dopełnione, wypełnione...


Piątek, 29 grudnia

      Rodzice przynoszą małego Jezusa do świątyni, gdzie czeka na nich Symeon (Łk 2, 22-35). Jezus ma zostać przedstawiony Bogu, ofiarowany Jemu. Ale zanim to się dokona, z Jezusem na rękach swoje życie Bogu ofiarowuje Symeon. Trochę to wygląda tak, jakby to Symeon pierwszy ofiarował Jezusa Ojcu a wraz z Nim siebie samego, przywiedziony do tego miejsca przez Ducha Świętego. Skojarzyło mi się to z innym ofiarowaniem, z księgi Rodzaju, kiedy król Szalemu, Melchizedek, ofiarował chleb i wino (Rdz 14, 17nn). Myślę, że w ten sposób można a nawet powinniśmy spojrzeć na Mszę Św., nie jako na ofiarowanie chleba i wina ale samego Chrystusa, będąc jednocześnie zaproszeni do ofiarowania siebie samych, całego życia naszego.

      To ofiarowanie prowadzi do proroctwa o mieczu boleści. W tych świętach, które są tak radosne, ciepłe, rodzinne, po raz kolejny pojawia się miecz, ból, jakby zapowiedź śmierci. Z jednej strony, patrząc jakby od zewnątrz, sam Jezus potem powie, że nie przyszedł dać ziemi pokoju, ale rozłam. Wydaje się więc, patrząc na dzisiejsze wojny, rozłamy i też wysiłku zmierzające do pokoju, które należy czynić - że jednak na ziemi trudno będzie o pokój i że szukanie go za wszelką cenę (czasem nacisków politycznych, ucisku ludności, zacierania prawdy) prowadzi do zgoła przeciwnego efektu. Z drugiej strony każdy, kto na serio weźmie słowa Jezusa, by pójść za Nim, by Jemu ofiarować swoje życie całkowicie (w jakimkolwiek stanie i rodzaju życia), tego miecz boleści nie ominie, trudności, upadki, prześladowania, o czym mogliśmy się w ciągu tychże świąt już nie raz przekonać. Lecz nie należy tracić nadziei - to On, Jezus, jest światłem na oświecenie pogan i chwałą ludu Bożego, On jest Tym, który miał przyjść na świat, aby dać mu zbawienie!


Czwartek, 28 grudnia   św. Młodzianków, męczenników

      Dwie ważne sprawy mocno mnie dzisiaj dotknęły w ewangelii (Mt 2, 3-18). Jedna to Bóg, który posługuje się czymkolwiek zechce, by się Jego plan całkowicie wypełnił. Posługuje się snem, posługuje się nawet ucieczką... Bóg może przemawiać przez wszystko, każde okoliczności naszego życia, warto brać to pod uwagę i być tego świadomym...

      Druga rzecz, jest dużo trudniejsza do zrozumienia i przyjęcia, jednak uważam, że jest ważna. Otóż, czytamy dzisiaj, że z powodu Jezusa dzieci musiały umrzeć, zabite przez okrutnego tyrana, jakim był Herod. Po ludzku, zatrzymując się tylko na warstwie zewnętrznej, sprawa jest dość jasna. Jednak jedna rzecz wydała mi się istotna, przenosząc to na dziedzinę życia duchowego - potrzebujemy, by w nas umarło dziecko, po to, byśmy mogli przemienić się w człowieka dorosłego, panującego nad swoim życiem, pełnego odpowiedzialności i męstwa. Wiem, że jeśli nie staniemy się jak dziecko, nie wejdziemy do Królestwa, lecz nie o to mi chodzi. Bo myślę, że wcale nierzadko my, ludzie dorośli, jesteśmy wciśnięci w tak zwaną pobożność dziecinną, albo trzeba by powiedzieć jeszcze mocniej - zdziecinniałą. Jest rzeczą ważną, by to Boga mówić: Ojcze, jednak nie jest dobrze, kiedy próbujemy nasze idealne wyobrażenia ojca przerzucić na Boga, czyniąc z Niego "tatusia" idealnego, którego może chcieliśmy mieć w życiu a nie mieliśmy (to samo może dotyczyć matki). Bycie przed Bogiem jak dziecko nie oznacza wcale ciepłych uczuć, miłego uśmiechania się do Boga, szukania taniego pocieszenia na modlitwie, itp... ale wg mnie to oznacza totalne, całkowite zaufanie Bogu we wszystkich okolicznościach życia. Ale to zaufanie wcale nie odbiera nam naszej odpowiedzialności za czyny i słowa, nie zabiera nam wolności i możliwości wybierania, decydowania - tak, jak to powinni czynić dorośli ludzie. Nie zabierze nam także doświadczenia bólu, samotności, cierpienia (np. Abraham, Mojżesz, prorocy, itp.), w które trzeba nam wchodzić jak ludzie dorośli, nie uciekając od nich, lecz stając twarzą w twarz. Pobożność zdziecinniała próbuje wrócić do "starych, dobrych czasów", kiedy człowiek traktował Boga tak, jak rodzonego ojca - o nic nie musiał się martwić, tato wszystko załatwił za dziecko, obronił, o wszystko się troszczył - dziecko nic nie musiało robić ale też nie miało żadnej większej odpowiedzialności; lub też tato był mało obecny, więc Bóg stał się tatusiem zastępczym, na którego przekładało się nasze ideały ojca.

      Zdaję sobie sprawę, że dotknąłem bardzo trudnego tematu, który może wywołać pewien opór, niezrozumienie. Jednak kiedy patrzę na Kościół dzisiaj, widząc ilu ludzi bierze tak naprawdę odpowiedzialność za Niego, ilu ludzi jest naprawdę zaangażowanych i którym zależy na Kościele, ilu ludzi jest gotowych dawać a nie tylko brać z Kościoła, to wnioski nasuwają się same. Pozwólmy więc temu "dziecku" które jest w nas, a które nie pozwala nam czasem dorosnąć, by umarło, odeszło... pozwólmy sobie dorosnąć z wszystkimi konsekwencjami tego. Te dzieci, które nie z własnej woli umierały w Betlejem, stały się natychmiast męczennikami - ludźmi "dorosłymi", świadkami wiary, której nie miały szansy wypowiedzieć słowami.


Środa, 27 grudnia   św. Jana apostoła

      Można powiedzieć, że przez trzy ostatnie dni, z dzisiejszym włącznie, dotykamy całego misterium zbawienia. Rozpoczęliśmy od Wcielenia i przyjścia na świat Syna Bożego, wczoraj - poprzez osobę i męczeństwo św. Szczepana - spotkaliśmy się z Chrystusem umęczonym i zabitym, a dzisiaj spotykamy się, wraz z apostołami, w pustym grobie. Pierwsza więc myśl, która się nasuwa, kiedy myślimy o tak "skonstruowanych" świętach Bożego Narodzenia, że nie można oddzielać Jezusa, którego znajdujemy w żłóbku od tego, który wisi na krzyżu, cierpi, umiera i zmartwychwstaje. Jesteśmy dokładnie w tym samym misterium, w tej samej przestrzeni, w tej samej tajemnicy Boga, która nazywa się - Jezus Chrystus, Bóg Człowiek.

      Ale te święta, to misterium, ma jeszcze inną cechę wspólną, która mocno pojawia się w dzisiejszej ewangelii (J 20, 2-8). Tą cechą jest wiara. Do tego, by dobrze przeżyć święta - tak Bożego Narodzenia, jak i Zmartwychwstania Jezusa - potrzebujemy nie tyle ciepłych uczuć i sentymentów, ale potrzebujemy wiary właśnie. Bo wiara jest potrzebna, by uwierzyć, że w tej szopeczce, na sianku, pośród biednych rodziców i zwierząt domowych, znajduje się prawdziwy Bóg  Człowiek, Zbawiciel świata. Łatwo bowiem spłycić to misterium, zatrzymując się tylko na uczuciach, życzliwości i miłości, jakie mamy do każdego małego dziecka. Z drugiej strony, idąc dalej, potrzeba nie mniejszej wiary, by tak jak uczeń z dzisiejszej ewangelii, wejść do pustego grobu i uwierzyć, że Ten, który tu jeszcze niedawno leżał, prawdziwie jest Synem Bożym, który miał przyjść na świat. Wiara jest tym pomostem trwałym, który łączy wszystkie wydarzenia z życia Jezusa i uobecnia je w naszym życiu.

      I warto chyba jeszcze wspomnieć o tym, co osobiste w tych wydarzeniach. Bo jest naprawdę wielu ludzi, którzy czują, że ich serce, ich życie jest jak ten pusty grób - nic, tylko pustka, samotność, przenikliwe zimno i żadnej nadziei. Zresztą to samo mogą czuć, znajdując się w stajence przy dzieciątku - czując, że poza tą zewnętrzną warstwą świąt, pod spodem, na głębokościach ich serca, nie ma nic, jakby ten żłóbek był w rzeczywistości pusty i jedyne, co spotykają, to zwierzęta... Panie, przyjdź do tych ludzi i pozwól im uwierzyć, jak uwierzył Jan, widząc Twój pusty grób, lub jak uwierzyli pastuszkowie, którzy przyszli do Twojego żłóbka - że Ty przeżyłeś życie ludzkie od początku do końca i że jesteś w każdej jego rzeczywistości, naszej rzeczywistości, że przenikasz to wszystko... Spraw Panie, by nawet widok pustki naszego serca nie przerażał nas, lecz wzbudzał wiarę, że nawet w największej pustce, ciemności i zimnie, nawet w najgorszych warunkach, jakie sobie możemy wyobrazić - Ty Jesteś - Nowonarodzony, umęczony, zabity i Zmartwychwstały...


Wtorek, 26 grudnia   św. Szczepana, męczennika

      Przyjście na świat Boga-Człowieka, Jezusa, od początku było źródłem rozdziałów i cierpienia niewinnych. Możemy sobie w tym miejscu przypomnieć choćby Heroda i Trzech Króli, które to osobą są najwyraźniejszym znakiem owego "sprzeciwu", jaki budzi Jezus. To samo mamy w historii Szczepana, który jest pierwszym męczennikiem, młodego, dopiero co założonego, Kościoła. Chyba trudno nam, tak na pierwszy rzut oka, patrząc na to małe, bezbronne i takie niewinne dzieciątko, zobaczyć w Nim znak sprzeciwu wobec świata. Trudno to zobaczyć w tej atmosferze świąt, ciepła, dobroci i życzliwości, poszukiwania pokoju i odpoczynku. Ale może dlatego warto, by św. Szczepan dziś był dla nas takim znakiem - przypomnieniem - że święta Bożego Narodzenia to nie tylko czas ciepłych uczuć i sentymentów, lecz że to głęboka tajemnica, która w swoim centrum zawiera osobę Syna Bożego, który wciela się po to, by nasze życie, tak pokaleczone i zniszczone przez grzech, zostało odkupione przez Niego oraz ubóstwione. I ta walka pomiędzy dobrem i złem jest wpisana tak w przyjście Syna Bożego, jak i w nasze życie. Nowonarodzony Jezus wzywa nas do opowiedzenia się, do radykalizacji naszego życia - do pójścia za Nim na dobre i na złe. Czasem to przybierze postać męczeństwa fizycznego, jak u św. Szczepana, lecz pewnie w większości będzie to "męczeństwo" życia codziennego, obowiązków, trudności, załamań i walk, tak zewnętrznych, jak i duchowych. Obyśmy żyjąc Jego łaską, byli zdolni do takiej odpowiedzi, jaką dał patron dzisiejszego dnia - odpowiedzi całkowitego i bezkompromisowego pójścia za Chrystusem, aż po naśladowanie Go w Jego krzyżu, męce i śmierci - które dla nas zawsze wiążą się ze zmartwychwstaniem!


Poniedziałek, 25 grudnia   Boże Narodzenie

       Uderzyło mnie dzisiaj jedno - w mszy św. z nocy (Pasterka), w mszy porannej jak i tych, które będą w następnych dniach przewijają się główni bohaterowie tych świąt - dzieciątko Jezus, Maryja, Józef, pastuszkowie, itd... Lecz w mszy św. w ciągu dnia, w samą uroczystość Bożego Narodzenia Kościół daje nam, niełatwe zresztą, czytania dotyczące Słowa. List do Hebrajczyków mówi o Bogu, który przemówił do nas przez Syna (Hbr 1, 1-6), a w ewangelii słyszymy znany fragment - prolog św. Jana o Słowie (J 1, 1 -18). Bóg przez całą historię przemawia do nas, kieruje swoje Słowo, a ostatnim z tych Słów jest Jego Syn, Jezus Chrystus, Słowo Wcielone. I znów pomyślałem o tym, że skoro Bóg stwarza wszystko swoim Słowem, przez swoje Słowo (można by więc powiedzieć też swoim Synem, który jest Jego Słowem), a my jesteśmy stworzeni Jego Słowem na Jego obraz i podobieństwo, to wydaje mi się, że nasze słowa, które wypowiadamy, mają również moc "stwarzania". Wszak nie od dziś wiadomo, że dobre słowo, życzliwe i pełne miłości otwiera i rodzi dobroć, miłość i życzliwość. Słowo złe zaś niszczy, zamyka i rodzi lęk oraz nienawiść. Można więc powiedzieć też tak, że nasze słowo ma taką moc, że może sprawić, że w drugim człowieku narodzi się Bóg, narodzi się Jezus. I będzie to ten sam Jezus, który przyszedł w ciele ponad 2000 lat temu. Myślę także, będąc teraz na obczyźnie, gdzie takiego zwyczaju nie ma, że do tej tajemnicy słowa przybliża nas polski zwyczaj opłatka i składania życzeń oraz przebaczania sobie wzajemnego, który to zwyczaj nie czyni nic więcej, jak tylko przekazuje dobre słowo, życzliwe, pełne miłości i ciepła. Obyśmy uwierzyli w naszą moc słowa i to, że też na nasze słowo - dobre słowo - może w kimś narodzić się Zbawiciel - nie tylko w Boże Narodzenie, ale przez cały rok i całe życie...


Niedziela, 24 grudnia  IV Niedziela Adwentu - Wigilia Bożego Narodzenia

       Cała dzisiejsza liturgia i rozpoczynający się nią okres Bożego Narodzenia wskazuje na dwie podstawowe cechy, które niosą ze sobą te święta. Po pierwsze to ubóstwo, czy wręcz nędza, środki życiowe bardzo małe i proste, mała mieścina, jednym słowem: wszystko co małe, ubogie, pokorne, proste. I dodatkowo trzeba wspomnieć rzecz najważniejszą - Bóg, który przychodzi w ciele. Sami dobrze wiemy, jak kruche, słabe, chorobliwe, niedomagające jest nasze ciało. Bóg jednak nie boi się w takie ciało wejść. Robi to, byśmy poczuli i doświadczyli, że On chce być z nami we wszystkim, całkowicie we wszystkim. Środki ubogie zaś, myślę, że pomagają nam zobaczyć i doświadczyć, że Boga nie należy się bać, że możemy się do Niego zbliżyć, bo przyjął całkowicie naszą kondycję - też kondycję małego dziecka. W takim ubóstwie, tej prostocie i pokorze staje przed nami Ten, którego przed miesiącem nazywaliśmy Królem Wszechświata. To, co wielkie, wciela się w to, co małe; Ten, który nie ma końca, sam się ogranicza do "rozmiarów" małego dziecka; Ten, który panuje nad wszystkim, poddaje się pod panowanie ludzi, począwszy od posłuszeństwa swoim rodzicom. Trudno nam przebić się rozumem przez tą tajemnicę.

      Druga z cech to niesienie dobrej nowiny o zbawieniu. Ewangelia dzisiaj po raz kolejny przybliża nam Maryję, która idzie do Elżbiety (Łk 1, 39-45), by... pewnie idzie z wieloma sprawami. By potwierdzić i umocnić swoją wiarę (w to, co powiedział jej Anioł), by pomóc Elżbiecie. Ale jako Matka Pana idzie przede wszystkim z Nim i niesie do Elżbiety Jego właśnie. Dobra Nowina o zbawieniu - czyli Wcielony Bóg, Jezus Chrystus, chce być niesiony do wszystkich. Jezus chce być głoszony, oznajmiany, On przychodząc na świat ma jeden cel - zbawić ludzi, nas, każdego człowieka. Myślę więc, że stąd płyną dwie nauki dla nas. Najpierw, że środki ubogie nie są gorsze od bogatych (w naszym życiu osobistym, zawodowym, religijnym), bo Bóg pierwszy takie środki przyjął i nimi się posługuje dla zbawienia. Druga nauka, że Dobra Nowina o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, Bogu-Człowieku chce być głoszona, niesiona ludziom, kimkolwiek są, cokolwiek robią i gdziekolwiek się znajdują. Głoszona, oznajmiana tak słowem, jak i czynem, przykładem życia, miłością. To jest zadanie każdego z nas, chrześcijan, bez wyjątku...


                                        archiwum