przemyślenia...


Sobota, 16 grudnia

      Niewątpliwie jedną z najważniejszych postaci Adwentu i przewodnikiem w tym czasie jest Jan Chrzciciel. Dzisiaj Jezus przyrównuje go do Eliasza, wręcz nazywa go drugim Eliaszem, który miał przyjść (Mt 17, 10-13). W czym podobny jest Jan do Eliasza? Eliasz walczy o czystość religii, o czystość wiary w jedynego Boga Jahwe i z tego powodu, po "spektakularnym" złożeniu ofiary Bogu, podczas której On sam, Bóg jedyny, objawił się wobec swego ludu, zabija paruset proroków fałszywego bożka. Jan z kolei walczy z bożkami, które każdy człowiek nosi czyli z grzechami, wzywa do nawrócenia w mocnych słowach i udziela chrztu na odpuszczenie tychże grzechów. Myślę, że to podstawowa cecha tych dwóch, chyba największych proroków w historii. W tej całej walce o Boga, ale tak naprawdę też o człowieka i o jego szczęście z Bogiem tu na ziemi, obaj mają cechę, która jest im wspólna i która sprawia, że mogą z mocą głosić swoje orędzie, wystawiając się na niebezpieczeństwo śmierci od ludzi, którym wcale się ich przepowiadanie i czyny nie podobają. Tą cechą jest bezkompromisowe głoszenie prawdy, nawet bardzo trudnej i podążanie za prawdą, którą głoszą. Eliasz cierpiał od królowej Izebel, Jan został zabity z powodu kaprysu kobiety... Myślę, że to może być dla nas Słowo, wezwanie na dziś, na cały Adwent i na całe nasze życie: bezkompromisowe podążanie za prawdą oraz otwarcie serca na nawrócenie, przemianę, które dokona się przez przyjęcie dobrej nowiny o zbawieniu (którą głosił Jan), i która objawi się w naszym życiu poprzez czyny wypływające z nawrócenia. Obyśmy nie lękali się mocnego i surowego może głosu Jana Chrzciciela, który pragnie w nas wytracić wszystkie fałszywe bożki i nasze zabezpieczenia, fasady, za którymi skrywamy całe dobro, które w nas jest i które oczekuje na objawienie się, na wydanie owoców nawrócenia...


Piątek, 15 grudnia

      Wiele nam może powiedzieć dzisiejsza ewangelia o naszej duchowości (Mt 11, 16-19). Jezus skarży się, że w jakikolwiek sposób Bóg chciałby przemawiać do ludzi i wzywać ich do nawrócenia, ci nie przyjmą. Jan Chrzciciel nie, bo skoro nie je i nie pije, to prawdopodobnie jest opętany. Jezus nie, bo je i pije, więc żarłok i pijak, a na dodatek przyjaźni się z wszystkimi możliwymi kategoriami grzeszników. Jezus skarży się na swój lud, który bardziej jest podobny do rozkapryszonych dzieci niż Ludu Bożego. A co my o sobie i naszej drodze duchowej możemy powiedzieć? Bo myślę, że w tym może się zawierać i nasz sposób modlitwy (ciągle nie ten, szukamy innego, nigdy przez to nie dając sobie szansy na pogłębienie tego, co mamy), nasz sposób pomagania innym, traktowania obowiązków, relacji, itd... Czy nie żyjemy za bardzo stereotypami? Prawdopodobnie faryzeusze nie przyjęliby Boga w żaden sposób, w jaki Bóg chciałby im się objawić, bo przecież Jan nie je i nie pije, ale on dla nich nie może być wysłańcem Boga; Jezus je i pije, i On także nie może być głosem Boga. Jeśli nie tak i nie tak... to jak? Czy nie mamy w głowie schematów, które nam podpowiadają, że w taki sposób jak ten, to Bóg nie może przyjść do mojego życia, przez tego człowieka nie może, bo to przecież "grzesznik", przez tą sytuacje nie może przyjść, bo przecież stała mi się krzywda... Przykłady można by mnożyć. Już faryzeusze mówili i pytali z niedowierzaniem: czy może być co dobrego z Nazaretu?, albo: czy powstał kiedyś jakiś prorok z Galilei? Skoro odpowiedź dla nich była negatywna, to Jezus nie mógł być tym, na którego czekali. I pewnie czekają do dziś...


Czwartek, 14 grudnia

      Ludzie gwałtowni zdobywają królestwo niebieskie (Mt 11, 11-15). Nie chodzi o jakąkolwiek gwałtowność, lecz o taką, która wprost dotyczy Boga i jego królestwa. Chodzi o ludzi, którzy z powodu Królestwa nie mogą spać, obmyślają, rozeznają, szukają tego, co można zrobić, by to królestwo się rozszerzało, by Boża chwała rozszerzała się i rozszerzała, to ludzie tak zafascynowani Bogiem, pasjonaci Jego miłości, że nieomal całkowicie zapominają o sobie, swoich potrzebach, często pragnieniach - wszak ich jedynym pragnieniem jest Bóg i Jego chwała. My często takich ludzi się boimy. Oni burzą nasz "święty spokój", zmuszają do myślenia, refleksji a przez to zmuszają do zajęcia bardziej wyrazistej postawy w naszym życiu i, co za tym idzie, zmiany też naszego postępowania. Boimy się tego jak ognia, bo nie za bardzo mamy ochotę na zmiany, a już radykalne w ogóle. Tacy ludzie stają się w pewnym sensie "znakami sprzeciwu" dla nas. Taki był Jan Chrzciciel, tacy byli jego poprzednicy - prorocy. Czy dzisiaj znajdujemy takich ludzi - proroków naszych czasów? Dobrze by było ich znaleźć wokół siebie, mieć ich gdzieś w pobliżu, a już najlepiej byłoby samemu przemienić się w kogoś takiego, lub prosić, by Pan dał nam proroków, którzy będą zatroskani tylko o Pana, Jego dom i Jego królestwo. Mieć takich ludzi w pobliżu jest naprawdę dobrze (takim prorokiem może być też dobra książka, która zmusza do refleksji i zmiany postaw), i to nawet ze wszystkimi ich "minusami", o których wyżej wspomniałem. Bo prorok to ktoś, kto wyznacza jasną orientację na Boga, jest drogowskazem, morską latarnią, która nie pozwala zbłądzić. Jak się ich pozbędziemy...


Środa, 13 grudnia

      "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy..." (Mt 11, 28-30), czyli... nie wszyscy. Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy spełniacie określony warunek. Tym warunkiem jest świadomość własnego obciążenia, udręczenia, umęczenia. Możemy dźwigać ciężary ponad miarę i uważać, że tak być musi lub też że wszystko jest w porządku. Jezus zaprasza wszystkich i co do tego nie ma wątpliwości, lecz i tak przyjdą do Niego ci tylko, którzy są świadomi własnej słabości, ułomności i grzeszności. Dlatego po słowie "wszyscy" dodaje "którzy". Powinno być ono dla nas taką czerwoną lampką i pytaniem, czy jestem świadomy tego, co chcę Panu oddać, świadomy ciężarów, jakie chciałbym zrzucić na Niego...

      Wziąć Jego jarzmo na siebie, to wydaje mi się, wziąć codzienność, obowiązki, w których On jest. By nie uciekać od życia, szczególnie od tych trudnych momentów, od tych obciążeń, nie uciekać od rzeczywistości, nie szukać uwolnienia od swoich napięć, lęków, niemocy, ciężarów w rzeczach, które nie dość, że nie zdejmują obciążeń, to jeszcze dokładają nowe (wszelkiego rodzaju uzależnienia: alkohol, inne używki, komputer, internet, etc...). Jezus zaprasza nas do szukania ukojenia dla naszych serc nadmiernie obciążonych w spotkaniu z Nim, w naszej codzienności, w relacjach z innymi ludźmi, w miłości tak otrzymywanej, jak i dawanej... Panie, spraw, byśmy nie bali się przychodzić do Ciebie ze wszystkim...


Wtorek, 12 grudnia

      Jezus pyta dziś: "Jak wam się zdaje?" (Mt 18, 12-14). Mam wrażenie, że to, co powiedział po tym pytaniu zabrzmiało mocno optymistycznie i nie przystaje do naszej rzeczywistości. Bo przecież to zupełnie nie trzyma się żadnych zasad naszej ekonomii. Zostawiać jakąś jedną, zabiedzoną owce, która na dodatek uciekła spod opieki dla 99, które są, mają się dobrze i które rokują nadzieję na dobry zysk? Biegnąc za tą jedną istnieje przecież ryzyko, że straci się i tą jedną i te 99, które się pozostawiło! Myślę, że każdy, trzeźwo myślący ekonomista dzisiaj powiedziałby do Jezusa: "Wcale mi się to nie zdaje, jak Tobie".

      Boża ekonomia... zupełnie, całkowicie, totalnie i nie wiem, jakich jeszcze słów użyć, bo to mocno podkreślić - totalnie nie przystaje do naszego myślenia i działania. Tam, gdzie my spisujemy na straty i pilnie strzeżemy to, co mamy, Bóg zaczyna walczyć. Bo to nie jest walka o pieniądze, o zysk, o wynik ekonomiczny.... to walka o człowieka i jego życie! Bóg jest pasjonatem życia i to aż do granic. Jest gotów uczynić wszystko, by tylko było życie, by ono wzrastało, pomnażało się, miało się dobrze. W tym kontekście trzeba powiedzieć - też życie naszego ducha! Bogu zależy na wszelkim życiu, tak naszym fizycznym, jak i tym duchowym. Więc jeśli czytasz to teraz i myślisz, że pomimo Adwentu, właśnie uciekasz przed Bogiem jak ta zgubiona owca - bądź pewien - On już Cię dawno temu zaczął szukać, bo dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych i nie ma okazji straconych, by uratować człowieka! Bądź tego pewien, że w swej miłości On już jest za tobą, poszukuje Cię, nie może spać martwiąc się, by Ci się coś nie przytrafiło. Bądź tego pewien!


Poniedziałek, 11 grudnia

      Ludzie przynoszą do Jezusa człowieka sparaliżowanego (Łk 5, 17-26), który sam nie potrafi nic zrobić, wydaje się, jakby sam nie potrafił też uwierzyć, bo kiedy spuszczają go przed Jezusa, ten zauważa tylko ich wiarę. Ale to, co wydaje mi się ważne w tym tekście na dzisiaj, to kolejność, w jakiej Jezus uzdrawia tego człowieka. Zaczyna bowiem od przywracania ładu i porządku moralnego, mówiąc, że odpuszczają się jego grzechy. Przywrócenie "ładu" fizycznego, tego zewnętrznego jest jakby konsekwencją przywrócenia porządku moralnego w tym człowieku. Mocno mi to dzisiaj pokazuje, jakie są fundamenty tego świata, od czego człowiek ma zacząć, by rzeczywiście wszystko wróciło na swoje miejsce, by wszystko na powrót stało się piękne. Sama operacja plastyczna twarzy raczej niczego nie zmieni, potrzeba "operacji plastycznej" naszej duszy, wnętrza, bo wtedy to dobrze uformowane wnętrze ukształtuje także nasze piękno zewnętrzne. I myślę też, że Adwent jest dobrym na to czasem, by uporządkować wnętrze, powrócić do fundamentów świata i naszego życia, czas, by naprawdę wejść na drogę nawrócenia, takiego całkowitego. Wtedy wszyscy wokoło, z naszego powodu, będą wielbili Boga (który daje łaskę i moc do nawrócenia oraz odpuszcza poprzez miłość nasze grzechy) za dzieła, których dokonuje pośród swojego ludu.


Niedziela, 10 grudnia  II Niedziela Adwentu

       Wezwanie do nawrócenia, które mocno rozbrzmiewa w dzisiejszej ewangelii (Łk 3, 1-6), wcale nie jest łatwe do wcielenia w życie. Sami dobrze wiemy, ile razy próbowaliśmy przemienić cokolwiek z naszego życia i nie wychodziło. Trudno jest zasypać doliny naszej niechęci i obojętności, które czasem dzielą nas od drugiego człowieka, trudno jest zrównać pagórki naszej zazdrości, pychy i wynoszenia się nad bliźnich, trudno jest wyprostować nasze ścieżki, po których kroczymy, bo zakręty pomagają nam ukrywać nasze prawdziwe intencje, które nie zawsze nam samym się podobają. W takiej sytuacji może nas ogarnąć marazm i niechęć do wszelkich zmian, lub też, dla "wyciszenia" wyrzutów sumienia, możemy podejmować różne wysiłki, mające na celu zmianę tylko naszych zewnętrznych zachować, które jednak są mocno nietrwałe i szybko wracają na stare tory. Czy jesteśmy skazani na niepowodzenie? Z odpowiedzią przychodzi pierwsze czytanie (Ba 5, 1-9), a szczególnie słowa proroka, które dają nam nadzieję: "Albowiem postanowił Bóg zniżyć każdą górę wysoką, pagórki odwieczne, doły zasypać do zrównania z ziemią...". Nasze nawrócenie, nasze zbawienie to w pierwszym rzędzie sprawa Boga i łaski, którą On nam daje, aby nawrócenie mogło się w nas dokonać. Mamy czynić co do nas należy, pamiętając wszak, że to dzieło Boga w nas, a nie tylko nasze. Inaczej byłoby perfekcjonizmem i szukaniem samousprawiedliwienia i samo-zbawienia. A św. Paweł w drugim czytaniu dodaje: "A modlę się o to, aby miłość wasza doskonaliła się coraz bardziej i bardziej w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze...". Szukając tego, co lepsze w naszym życiu (co nie oznacza wygodniejsze lub oddalające nas od bliźnich i ich potrzeb) mamy tak samo zaangażować nasze poznawanie (praca rozumu, wyobraźni) jak i wyczucie (uczucia, intuicja), mówiąc innymi słowy - nawrócenie to sprawa zaangażowania całego człowieka, bez wyjątku. Ufajmy więc, że Bóg, który w ten Adwent "zapoczątkował w was dobre dzieło, dokończy go do dnia Chrystusa Jezusa" (Flp 1, 4-6.8-11).


                                        archiwum