przemyślenia...
|
|
Sobota, 18 listopada
Zawsze
powinniśmy się modlić (Łk 18, 1-8). To stwierdzenie Jezusa z dzisiejszej
ewangelii może wydawać nam się trochę, hmhm, "trudne" do realizacji,
jeśli wręcz niemożliwe. Owszem, można poświęcać nawet sporo czasu na
modlitwę, iść na pielgrzymkę, czy czuwanie nocne, albo coś podobnego,
ale żeby "zawsze"? Przecież jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle spraw i
niemożliwym jest modlić się zawsze. W tym kontekście bardzo mi się
podoba to, co można spotkać u św. Teresy od Jezusa. Dla niej modlitwa to
nic innego jak relacja "Ty - Ty" z Bogiem, relacja przyjaźni (która
zakłada wolność człowieka, zaufanie i otwartość na Boga). Jeśli tak, to
modlitwa przestaje być tylko ciągiem pojedynczych "aktów" (np. modlitwa
rano i wieczorem), a staje się stylem życia, stylem bycia.
I myślę, że o czymś takim mówi do nas Jezus - by nasza modlitwa, czyli
relacja z Bogiem była stylem życia! Wtedy słynna sentencja św. Ignacego
nabierze nowego znaczenia: "szukać Boga we wszystkich rzeczach". Wtedy
np. plan dnia nie będzie wyglądał: modlitwa, praca, studia, odpoczynek,
etc... tylko: modle się pracując, modle się studiując, modle się
odpoczywając, modle się zajmując się dziećmi, modle się śpiąc... Wtedy
Bóg będzie we wszystkim, Bóg, który będzie to wszystko przemieniał w
wielkie rzeczy!
|
|
Piątek, 17 listopada
Czytając tekst dzisiejszej ewangelii (Łk 17, 26-37) można odnieść
wrażenie, że trudno będzie nam rozpoznać przyjście Syna Człowieczego. Bo
będzie podobnie jak za dni Noego czy Lota - będą jeść, pić, żenić się,
budować, kupować, sprzedawać... nic nadzwyczajnego. W tym wszystkim
pobrzmiewa jeden refren, który często się powtarza: Bądźcie czujni!
Rozeznawajcie! Odczytujcie znaki czasu! Bo można powiedzieć, że nic się
nie dało rozpoznać do momentu "wyjścia" Noego i "wyjścia" Lota - ludzi,
którzy byli blisko Boga. Więc to na nich trzeba skierować nasz wzrok.
Ale też sami mamy stać się ludźmi, którzy czuwają i odczytują znaki
czasu. A kiedy zaczną się dziać rzeczy, które trudno nam będzie
zinterpretować, zrozumieć, może nawet katastroficzne - jedynym
"wyjściem" będzie zaufać całkowicie Bogu ("by nie wracać do domu po
rzeczy"), zaufać, że On jest Panem wszystkiego!
Bo
"kto się będzie starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci,
zachowa je".
|
|
Czwartek, 16 listopada Rocznica poświęcenia bazylik Apostołów
Piotra i Pawła
Dzisiejsza ewangelia kojarzy mi się mocno z tematem: "jak można spotkać
Boga?" (Łk 17, 20-25). Wielu ludzi chciałoby jakichś bardzo widocznych
znaków od Boga - że Jest, że działa, że pomaga, etc... Trudno im przyjąć
swego rodzaju pustynię. Może dlatego, kiedy zdarzy się jakiś "cud", że
gdzieś tam rzekomo "na szybie ukazała się Matka Boska", biegną, szukając
czegoś dla zmysłów. "Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi" - mówi
dziś Jezus. Dla mnie jest to zaproszenie, by rzeczywiście zobaczyć, że
Królestwo Boże (czyli sam Bóg objawiony przez Syna Bożego Jezusa
Chrystusa) jest obecny we mnie, jest obecny w moim życiu i wokół mnie,
jest obecny we wszystkim, co robie, mało tego - On nie jest bierny! Bóg
jako wspólnota Trzech Osób jest "dynamizmem", a więc posiada moc
przemieniania mnie samego i wszystkiego, co przynależy do mojego życia.
Duch Święty mieszka w nas i nieustannie działa w nas, pragnąc przemienić
nas na obraz Syna Bożego, Jezusa. Dla mnie więc jest to zaproszenie do
wejścia w siebie, spotkania z Bogiem we mnie i w moim życiu, do
zatroszczenia się też o wszystko, by spotkanie było jak najbardziej
owocne (cisza wewnętrzna i zewnętrzna, jeśli to możliwe; swego rodzaju
pustynia, zgoda na samotność w spotkaniu z Bogiem; odpowiednie miejsce,
czas, modlitwa, etc...).
|
|
Środa, 15 listopada
Oczyszczenia potrzebuje każdy z nas. Naszym trądem jest grzech, który
niszczy nas nie tylko od "środka", ale też niszczy to, co jest na
zewnątrz nas - szczególnie relacje z innymi ludźmi (Łk 17, 11-19).
Potrzebujemy oczyszczenia i Pan chce nam ofiarować ten dar. W tym
tekście, nawet, gdy trudno zrobić odniesienia wprost, to jednak zauważam
wielkie podobieństwo do sakramentu pojednania. My również wychodzimy
naprzeciw Pana, wołając: ulituj się nad nami! Również i my idziemy i
stajemy przed kapłanem. I tam właśnie otrzymujemy oczyszczenie. Pytanie,
które mi się rodzi, czy potrafimy dziękować potem tak, jak uczynił to
ten samarytanin? Czy dar przebaczenia rzeczywiście traktujemy jako dar
wzbudzający wdzięczność, czy też raczej jako coś, co "nam się należy",
albo jako środek "czyszcząco-piorący" naszą duszę, by potem
bezrefleksyjnie iść dalej. Bo ten sakrament nie jest po to, by tylko nas
oczyszczać, on ma nas przemieniać, a spełni swoją rolę wtedy, kiedy mu
na to pozwolimy, kiedy oprócz pokuty podejmiemy także refleksję nie
tylko nad naszymi grzechami, ale i ich źródłem, przyczyną w nas. Łaska
przebaczenia domaga się współpracy w nawracaniu i przemianie naszego
życia. A to, jak wierzę, zaczyna się od dziękczynienia za przebaczenie i
oczyszczenie...
|
|
Wtorek, 14 listopada
Uznać,
że się jest sługą nieużytecznym (Łk 17, 7-10) wcale nie jest łatwo. Bo
to tak naprawdę oznacza przyjąć swoją kondycję ludzką, mówiąc jeszcze
prościej - uznać, że jestem człowiekiem. Aż człowiekiem i tylko
człowiekiem. Można powiedzieć, że pierwszy grzech, jaki człowiek
popełnił polegał na tym, że człowiek nie uznał tego, że jest
człowiekiem, "obraził się" na to, nie uznał, że ma nad sobą Kogoś,
chciał sam stanowić o sobie, w tym także o tym, co dobre a co złe
("będziecie jak Bóg znali dobro i zło" Rdz 3). W nas jest to swego
rodzaju "napięcie" - jesteśmy jednocześnie ciałem (stąd ciągnie nas do
tego, co ziemskie) ale jesteśmy też duchem (i ciągnie nas do tego, co
niebieskie). Bycie człowiekiem oznacza wytrzymać to, być tym, kim jestem
i ani mniej, ani więcej. Zgodzić się na to kim jestem, zgodzić się na
bycie sługą...
Na
czym to polega w naszym życiu? Myślę, że na radości z tego, kim
jesteśmy, na ucieszeniu się tym, co mam (nie oznacza to, by nie dążyć do
tego, co lepsze i do rozwoju, ale chyba naszą narodową wadą jest
narzekanie na wszystko i malkontenctwo). To także radość w przyjmowaniu
drugiego człowieka i szukanie dobra dla niego. Obyśmy nie lękali się
powiedzieć, choćby samym sobie: jestem sługą nieużytecznym, ale nade mną
jest mój Bóg, Pan i Zbawiciel...
|
|
Poniedziałek, 13 listopada
Zgorszenia przyjdą, a my mamy się strzec, byśmy nie stali się ich
powodem (Łk 17, 1-6). Kiedy patrzymy na sytuację dziś, to wydaje się, że
ten czas już nadszedł, że wielu ludzi, szczególnie młodych stają się
coraz gorsi, a przecież nic nie dzieje się bez przyczyny (z-gorszenie,
czyli stać się gorszym pod czyimś wpływem; bynajmniej nie jest to
popularna "obraza" uczuć religijnych). Mimo, że przykładów tego można by
znaleźć wiele dzisiaj, Jezus wskazuje na miłosierdzia i przebaczenia
jako coś właściwego chrześcijanom. Cokolwiek by się nie działo, tacy
mamy właśnie być - miłosierni i przebaczający, nie z łaski, ale z serca,
nie raz, ale zawsze. Bo to przebaczenie również nie jest uczuciem, lecz
postawą serca, które może być mocno zranione przez krzywdziciela, lecz
próbuje odzyskać siły przez przebaczenie, które też otrzymuje, choćby w
sakramencie pojednania.
Mieć
wiarę jak ziarno gorczycy... wydaje się małą wiarę, bo ziarno jest małe.
Ale czy można w ten sposób stopniować wiarę? Wydaje się, że wiarę albo
się ma, albo się jej nie ma. Słowa Jezusa znaczyłyby to, by apostołowie
w ogóle mieli wiarę, wtedy będzie ona wystarczająca. I otrzymają ją, z
całą mocą podczas Zesłania Ducha Świętego, kiedy będą czynić wielkie
znaki i cuda mocą posiadanej wiary. Niech każdy nasz dzień będzie prośbą
o Ducha Świętego, który przynosząc dar wiary, pobudza nas jednocześnie,
byśmy uwierzyli...
|
|
Niedziela, 12 listopada
Jakoś
bardzo rzuca mi się dzisiaj w oczy Boża matematyka (Mk 12, 38-44). Można
wrzucić do skarbony bardzo mało - w oczach ludzkich - i być pochwalonym
przez Boga, że się wrzuciło najwięcej. Czyli wychodziłoby na to, że nie
jest ważne ile się daje, tylko ważne jest, czy w tym darze jestem
zawarty ja sam z moim życiem i w jakim stopniu. Można dawać jak bogacze:
bardzo dużo, ale z tego, co zbywa (to tak jakby wysypać żebrakowi
wszystkie "miedziaki" jakie się ma w portfelu). Ta uboga wdowa dała
wszystko co miała, dała całą siebie jako dar złożony w świątyni, złożony
w obecności Boga. I w świetle dzisiejszych wyborów samorządowych można
sobie życzyć, byśmy umieli wybierać takich właśnie ludzi, którzy swoją
"władzę" traktują jak misję, jak służbę, która polega właśnie na tym, by
dać z siebie jak najwięcej. Wybrać ludzi, którzy hojnie dają (a nie
hojnie obiecują) i którzy w tej wielkoduszności potrafią dostrzec
każdego, nawet tego najmniejszego i najsłabszego człowieka. Ale
trzeba sobie jasno powiedzieć, zanim znów zaczniemy narzekać na władze,
które sami wybieramy - wszelka naprawa państwa, wszelka reforma,
wszelkie zmienianie świata zaczyna się ode mnie samego. To ja mam stać
się "ministrem" (czyli zgodnie z etymologią słowa - tym, który służy) w
moim domu, miejscu pracy, szkole, uczelni. To ja pierwszy mam widzieć
człowieka w potrzebie, może to być zmęczona żona, za którą mogę pozmywać
naczynia, dzieci, z którymi trzeba się pobawić kosztem własnego wolnego
czasu, współpracownicy, którzy potrzebują mojej pomocy, rady, sąsiedzi,
etc...
Od
tego, na ile ja sam potrafię działać i patrzeć na świat oczami Bożej
matematyki - zależy, czy ten świat wokół mnie się będzie zmieniał na
lepsze...
|
|
|
|