Przyjąć krzyż relacji międzyludzkich

 


 

      Spróbuję dotknąć tego, co jest sednem chrześcijaństwa, największą jego głębią, a co stanowi dla nas największy problem w naszym życiu – to centrum można streścić w prostym równaniu: 

krzyż = miłość nieprzyjaciół = przebaczenie.

      Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że uciekamy w naszym życiu od krzyża. Tak naprawdę to nie wierzymy, że w krzyżu znajdziemy Boga, że w krzyżu, tak jak Jezus, znajdziemy życie. Nie wierzymy, że wchodząc w krzyż i przechodząc przez niego wpadniemy wprost w wyciągnięte i kochające dłonie Boga - Ojca. Największym krzyżem naszego życia nie są jakieś nieudane sytuacje, wpadki, trudności, ale relacje z innymi. Tym krzyżem, która najbardziej nas przygniata są inni ludzie, których na co dzień spotykamy, bardzo często nam najbliżsi – rodzice, rodzeństwo, koleżanki, przyjaciele... Jest to dla nas niejednokrotnie tak trudne, że uciekamy od rozwiązania tego problemu. Jezus jednak mówi bardzo wyraźnie: „Kto idzie za mną, a nie bierze swego krzyża, nie jest mnie godzien” (Mt 10, 38). Chrześcijanin więc ma wziąć na siebie ten krzyż, jakim są dla niego bliźni. Warto też pomyśleć o tym, że dla wielu ludzi my też jesteśmy krzyżem...
      Czym jest krzyż? Jest objawieniem się miłości Boga. Z jednej strony tekst, że Bóg kocha grzesznika jest wyświechtany, a z drugiej strony to swoista „bomba atomowa”. Bo przecież w świecie nikt nie kocha grzeszników, nie ma miłości do wrogów. Nie mamy miłości do tych, którzy nas obrażają, niszczą, udowadniają nam, że jesteśmy głupi, bezwartościowi, nie kochamy tych, którzy nas przekreślają. Takim „typkom” nie wydamy się na ukrzyżowanie. Przeważnie uciekamy przed takimi ludźmi, albo odgradzamy się od nich murem nienawiści.
      Po co krzyż w naszym życiu? Najkrótszą odpowiedzią na to pytanie, która bardzo mi się podoba i chyba najlepiej oddaje tak bardzo praktycznie sedno sprawy to odpowiedź, że krzyże spadają na nas dlatego, by nas uchronić od większych nieszczęść. Kiedy Bóg widzi, że przez grzech sami siebie niszczymy, wręcz zabijamy w sobie życie, niejednokrotnie staczamy się – wtedy dotyka naszego życia krzyż, który ma nas powstrzymać w tym naszym dziele „samozagłady”, ma nas zmusić do refleksji – poprzez cierpienie, trud, wysiłek. Bo nasza mentalność jest taka, że całe życie, gdyby się dało, chcielibyśmy przeżyć w kategoriach „przyjemne”, „wszystko się układa pomyślnie” itd... Nie w takich kategoriach jednak patrzy Bóg, który wie, że jedynym sensem i pełnią naszego życia jest On sam. Krzyż dotyka nas w chwili, kiedy zapominamy o tym, kiedy zamykamy Go w jednym z „pokoi” naszego serca, a nie zapraszamy Go do całego naszego życia – kiedy zamykamy Go w getcie, albo wręcz spychamy na margines. Krzyż przypomina nam wtedy, że hierarchia naszych wartości została mocno zachwiana. Z tajemnicy krzyża rodzą się dla nas wymagania Kazania na Górze – „tak kochajcie, bo tak kocha Bóg”
      Nieprzyjaciele to wszyscy ci, którzy są niejako „na zewnątrz” nas, których nie dopuszczamy do naszego serca. Za takich uważamy też ludzi, którzy są w naszym sercu, czasem nawet bardzo głęboko, ale którzy zranili nas w jakiś sposób, dotknęli mocno. Mówiąc ogólnie, to wszyscy ci, od których staramy się trzymać z daleka, nacisnęli nam na odcisk, są dla nas przykrymi, ich obecność jest dla nas trudem i krzyżem. Z nieprzyjaciółmi postępujemy różnie, od obojętności, ucieczki, zamykania się na nich, po jawne ataki, gnębienie ich, szukanie zemsty czy sposobnej chwili, by się odegrać. Nie życzymy im dobrze. Często dla siebie samych jesteśmy nieprzyjaciółmi. Wtedy wobec siebie też postępujemy jak wobec nieprzyjaciół – złościmy się na siebie, gnębimy siebie wewnętrznie, niszczymy siebie. Nie ma w nas wtedy miłości do siebie, nie ma tej miłości do innych, a ostatecznie także do Boga – co, nie ukrywajmy, jest naszym krzyżem, i krzyż ten nas osądza – ale nie sądem karzącym, lecz ułaskawiającym, miłosiernym. To jest ta wspaniała dla nas, choć szokująca nowina: „Taka jaka jesteś, jaki jesteś – jesteś kochana, kochany...” 
Ta miłość rodzi się z przebaczenia. Ono dokonało się właśnie na krzyżu i do takiej miłości jesteśmy zaproszeni przez Jezusa. Z drugiej strony ta miłość jest warunkiem niejako bycia chrześcijaninem: „Jeśli nie przebaczycie ludziom, to i wam nie przebaczy Ojciec wasz przewinień” (Mt 6, 15). Na czym polega przebaczenie Jezus pokazał w kilku przypowieściach i scenach, choćby jawnogrzesznica (J 8, 1-11), syn marnotrawny (Łk 15, 11-32). Jakże często nasza mentalność jest podobna do owego starszego brata z tej przypowieści: „jak można przebaczyć temu, który z prostytutkami stracił majątek ojca?”; „jak Bóg może kochać tego sąsiada, kolegę, ojca, który robi mi na złość, poniża mnie, jest wredny, którzy mi taką krzywdę wyrządzili, którzy mnie niszczą, zabijają... jak ja mam ich kochać?” Do takiej miłości przebaczającej jesteśmy wezwani, która możliwa jest tylko w Bogu – dla świata jest ona niezrozumiała, niepojęta, szokująca. O taką miłość trudno dziś. Trudno wejść w śmierć sobie, trudno dać się ukrzyżować dla innych, a zwłaszcza dla tych, którzy nie są nam przychylni. Przyjąć krzyż, kochać wrogów, przebaczać – to słowa trudne i dziś niepopularne. Możliwe to jest tylko w Bogu, w Duchu Świętym, którego Jezus zsyła do naszych serc, możliwe to jest w każdym, który „... z Ducha się narodził” (J 3, 5). Na koniec zachęcam do proszenia każdego dnia o Ducha Świętego, o moc do przyjmowania i dźwigania codziennego krzyża jakim są też, a może przede wszystkim relacje z ludźmi. Prośmy też każdego dnia o łaskę przebaczania, może szczególnie o to, by całe nasze życie było wejściem w logikę przebaczania.

Grzegorz Ginter SJ

 


 

powrót